Artykuły

Smutna jesień i smutne "Wesele"

KONIEC PAŹDZIERNIKA, początek listopada, to były w Warszawie (i nie tylko!) dni nieskore do uśmiechów, mącące pogodę ducha nawet i u największych optymistów. Gdyby na takie dni chciał ktoś wybrać spektakl idealnie zharmonizowany z tym "co mu w duszy gra", nie mógłby, trafić lepiej niż idąc na "Wesele" Wyspiańskiego - Dejmka, wznowione teraz po przerwie spowodowanej kilkumiesięcznym remontem Teatru Polskiego.

"Wesele" nie jest sztuką wesołą, choć Hanuszkiewicz przed dziesięciu laty robił co mógł, by wykrzesać zeń maksimum humoru, a rozkoszna paplanina Pana Młodego istotnie wywoływała wówczas na widowni Teatru Narodowego huragany śmiechu i częste brawa przy otwartej kurtynie. Nie jest też sztuką optymistyczną, choć w katowickiej inscenizacji Zbigniewa Bogdańskiego sprzed lat ośmiu chłopi w rytm "Jeszcze Polska nie zginęła" raźno maszerowali w finale ku świetlanej przyszłości. Niemniej - niewielu zapewne przypuszczało, że jest sztuką tak śmiertelnie gorzką i ponurą, i tak skrajnie pesymistyczną, jak wynika to z inscenizacji Dejmka, stąd zaskoczenie - czy nawet wręcz szok - po lipcowej premierze i gwałtowne spory gorliwych entuzjastów z równie gorliwymi krytykami. Co do mnie, to podobnie jak wszyscy ci, co na urlopowy miesiąc bezsensownie wybrali właśnie deszczowy lipiec, dopiero teraz - w listopadzie - mogłem ten spektakl obejrzeć i dołączyć, z opóźnieniem, do jednego z obozów. Do którego?

Myślę, że "Wesele" jest najbardziej znaczącym przedstawieniem Dejmka od czasu objęcia przez niego przed trzema laty dyrekcji Teatru Polskiego. Że jest spektaklem wybitnym, odkrywczym, który każe nam na nowo przemyśleć Wyspiańskiego, spojrzeć na jego postacie poprzez świadomość społeczną, tak bardzo teraz wyostrzoną, wyczuloną na ludzkie działania, jak bodaj nigdy przedtem. "Wesele" u Dejmka jest ponure. Całość rozgrywa się w jednej izbie (scenografia - świetna! - Krzysztofa Pankiewicza) obitej brunatnymi deskami. Ten kolor - brązowobrunatny - we wszystkich możliwych odcieniach dominuje również i w kostiumach. Żadnych żywszych barw, żadnej cepeliady, jak niegdyś u Hanuszkiewicza; przytłaczający ciemny koloryt, zgaszony jeszcze przez wiecznie przyciemnione światło. Mówiących obejmuje jedynie punktowy reflektor, postacie wyłaniają się z mroku i giną w mroku - izba wydaje się jak gdyby izolowana od świata zewnętrznego, zawieszona w próżni, bez kontaktu z rzeczywistością. Nie towarzyszy akcji żadna muzyka, żaden dźwięk nie dochodzi z sąsiedniej (?) izby, w której rzekomo odbywają się tańce... Zakulisowe "przecieki" mówią, iż ten brak muzyki (tak bulwersujący krytykę) jest po prostu wynikiem przypadku, ale i przypadek rodzi przecież czasem znakomite pomysły; tutaj muzyka musiałaby przeszkadzać, byłaby obcym ciałem w tej - co brzmi paradoksalnie - "chacie rozśpiewanej". Bo może to "rozśpiewanie" to tylko wytwór wyobraźni? Może to etykieta narzucona przez tych, którzy chcieliby widzieć ją rozbawioną i rozśpiewaną, nie przyjmując do wiadomości tego, jaka jest naprawdę?

"Wesele" u Dejmka to przejmujący obraz bezsiły, niemocy, braku nadziei i braku perspektyw. Obraz wszechogarniającego marazmu, portrety ludzi bardziej udających życie, niż żyjących naprawdę, ludzi wypalonych, pustych wewnętrznie, prawiących banały, prowadzących towarzyską i społeczną grę mechanicznymi, już w gruncie rzeczy nic nie znaczącymi słowami czy gestami. Skompromitowane zostają nawet i te słowa, które kiedyś wzruszały i podnosiły na duchu ("A to Polska właśnie..."), bo choć piękne - to trafiają w próżnię: niezbyt rozgarnięta Panna Młoda nie zrozumie ich i skwituje głupkowatym chichotem, a i Poeta wypowiada je jakby bez wewnętrznego przekonania, dla poetyckiego efektu raczej, niż dla "pokrzepienia serc". "Rozśpiewana chata" stała się istnym panopticum figur przegranych lub kabotyńskich, rozpitych, rozleniwionych, bezmyślnych lub po prostu głupich. Nic dziwnego, że nie wynika nic z miałkich dyskusji, w których myśli zastępuje pustosłowie i banał, zaś mądrość lub przynajmniej energię, wolę czynu przejawiają jedynie postacie przywołane, "osoby dramatu", których dawno już nie ma wśród nas. Kto przejmie ich dziedzictwo? Co od Stańczyka weźmie głupawy i nadęty "redaktor wielkiego dziennika"? Co od Wernyhory - tępy, rozkojarzony Gospodarz?... Wydaje się, że ta "chata rozśpiewana" skazana jest na bezsiłę, obezwładniający marazm, na chocholi kierat.

Zupełnie inne odczytanie postaci (choć przecież w zupełnej zgodzie z tekstem Wyspiańskiego; Dejmek niczego nie dopisał i stosunkowo niewiele skreślił) było trudną próbą dla zespołu, na szczęście Dejmek dysponował zespołem znakomitym, stąd też jego koncepcja mogła zyskać pełną, przejmującą wiarygodność. Nie sposób naturalnie przepisać cały afisz, lecz nie sposób również nie wspomnieć Gustawa Holoubka (Stańczyk), Andrzeja Łapickiego (Poeta), Jana Englerta (Pan Młody), Joanny Szczepkowskiej (Panna Młoda), Mariusza Dmochowskiego (Czepiec), Andrzeja Szczepkowskiego (Gospodarz), Bohdana Baera (Nos), Haliny Łabonarskiej (Maryna)...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji