Sosnowiec znów w grze
Reżyser Grzegorz Kempinsky udowodnił spektaklem "Łysa śpiewaczka" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, że nie ma złych teatrów. Są tylko źle obsadzeni aktorzy i kiepscy reżyserzy.
Pokazał, że nie ma złych scen, są tylko nieudane spektakle. Nie ma teatrów prowincjonalnych ze względu na położenie geograficzne, są tylko artyści z prowincjonalną wizją, nad którą tylko można załamywać ręce. Wreszcie, że w teatrze nie ma nic stałego i nawet najlepszym zdarza się zła passa i odwrotnie - w miejscach, w których nikt się nie spodziewa sukcesu, powstają spektakle przełomowe.
Kempinsky zaproponował w Sosnowcu inscenizację "Łysej śpiewaczki" Eugene'a Ionesco, gdzie absurdalne dialogi dorównują nieraz fantazji dadaistów. Ionesco kleił zdania zapamiętane z podręcznika do nauki języka angielskiego z fragmentami wiadomości z gazet czy nekrologów. Kempinsky postanowił dodatkowo przefiltrować komunikaty dramaturga przez medium telewizyjne, komponując spektakl jako zlepek telewizyjnych form: wiadomości, talk-show, programów rozrywkowych czy seriali komediowych. Do komunikacyjnego absurdu dodał absurd treści, jakie proponowane są milionom widzów zgromadzonych każdego dnia przed telewizorami.
Pierwsza scena jest porażająca: oto na kanapie siedzi serialowe małżeństwo Smithów. Światła skierowane są również na widownię, jak w telewizyjnym studiu, gdzie oczekuje się od publiczności żywiołowych reakcji i śmiechu. Beata Deutschman rozpoczyna swój mistrzowski popis - pojedynek na grymasy, gęby, spojrzenia i słowa. Jej język jest wręcz "gombrowiczowski" - doskonale manipuluje pauzami, znaczeniami, sensami i piętrzonymi bezsensami. Trzyma słowa na wodzy lub wręcz wypluwa je z siebie niedbale. Nie ona jest bohaterką, a jej język. Tej sceny mogą pozazdrościć Deutschman wszystkie aktorki w regionie. Wystarczył kwadrans, by udowodnić, że przy konsekwentnej wizji reżysera i pedantycznej pracy nad każdym wypowiadanym słowem sosnowiecka scena może być na nowo teatrem, który ma coś ważnego do przekazania.
Gdyby w takim językowym tonie i rygorystycznej formie Kempinsky poprowadził cały spektakl, "Łysa śpiewaczka" z powodzeniem objechałaby ogólnopolskie festiwale. Reżyser jednak pozwolił sobie na kilka niepotrzebnych dosłowności i nie uwolnił się od schematu telewizyjnej parodii. Jakby zapomniał, że między widownią teatralną a pożeraczami seriali nie ma znaku równości. Dlatego spektakl mógłby śmiało obejść się bez przerywników w postaci parodii reklam czy farsowych wstawek z kierownikiem telewizyjnego planu. Bez kilku nachalnych cytatów widownia i tak zorientowałby się, co krytykuje Kempinsky. Zaufanie powinno być dwustronne: o ile wspomniana Deutschman, świetny Michał Bałaga czy brawurowy w damsko-męskiej roli Aleksander Blitek zaufali reżyserowi i stworzyli aktorskie kreacje, o tyle warto by było jeszcze zaufać inteligencji widza. Jednego nie można jednak odmówić Kempinsky'emu: bez kompleksów stanął na sosnowieckiej scenie i udowodnił, że za kulisami stoją aktorzy, którzy pamiętają, jak się uczciwie i porządnie gra.