Artykuły

Hanuszkiewicz. Czy tamten czas powróci?

Adam Hanuszkiewicz po wielu latach wraca do Teatru Narodowego. Na Małej Scenie przy Wierzbowej reżyseruje "Taniec śmierci" Augusta Strindberga.

Teatr Hanuszkiewicza zawsze był kontrowersyjny, wywoływał dyskusje i emocje. Miał swoich entuzjastycznych wielbicieli, ale i zagorzałych przeciwników. Jedni i drudzy szturmowali kasę, by zyskać argumenty do kolejnej rozmowy. "O Balladynę na hondzie spierali się goście na imieninach u cioci Stasi, a także naczytani Cortazarem licealiści na prywatkach, gdzie wódkę rozcieńczało się modną wtedy coca-colą. O Hanuszkiewiczu trzeba było mieć własne zdanie, tak jak dziś o aborcji" - kilka lat temu pisała w "Gazecie" Wanda Zwinogrodzka.

Choć w swoich ostatnich spektaklach Adam Hanuszkiewicz wciąż stara się zaskakiwać - "Balladyną" na łyżworolkach czy musicalem na podstawie"Moralności pani Dulskiej", obecnie nie jest już o nim tak głośno. Czy tylko dlatego, że tworzy w niewielkim Teatrze Nowym na Mokotowie? Czy jego powrót do Narodowego na nowo spowoduje lawinę gorących recenzji, polemik? Czy w czasach, kiedy krytyka podnieca się nową falą w teatrze: spektaklami Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzyny - teatr Hanuszkiewicza jest nas jeszcze w stanie prowokować?

Niszczyciel narodowej kultury?

Dyrektorem Narodowego Hanuszkiewicz był w latach 1968-82. Stworzył tu wiele pamiętnych kreacji: Hrabia Henryk w "Nie-boskiej komedii", Konrad w "Wyzwoleniu", Duncan w "Makbecie", Kreon w "Antygonie", Poeta w "Weselu". Jednak przede wszystkim poświęcił się reżyserii. Tu powstały jego głośne inscenizacje: "Balladyna","Nie-boska komedia", "Wesele", "Beniowski" czy "Norwid".

Kiedy objął stanowisko dyrektora, po Warszawie krążyły słuchy, że jest pod ochroną, że nie wolno o nim źle pisać.

Jednak zwolennicy i przeciwnicy Hanuszkiewicza wyraźnie podzielili się na dwa obozy. "Widzów obojętnych jest najmniej, trudno jest bowiem spokojnie przyjmować jawne jego prowokacje" - pisał "Tygodnik Kulturalny" w 1974 roku.

Atakowali go głównie recenzenci, wielbiła młoda, spragniona nowości widownia.

Po latach Adam Hanuszkiewicz opowiadał: "Cięgi zbierałem od gazetowych przedstawicieli, od teatralnych recenzentów. Za Wesele trzykrotnie, za "Kordiana", za Mickiewicza i za "Balladynę" oczywiście". Przytaczał hasła z pierwszych stron gazet: "Niszczyciel narodowej kultury!", "Wymóżdżacz teatru polskiego", "Kiedy jest się na dnie polskiego teatru, z dołu słychać pukanie Hanuszkiewicza".

Obok krytyków zażartymi przeciwnikami eksperymentów z klasyką w Narodowym byli też nauczyciele polskiego, którzy podobno swoim uczniom kategorycznie zabraniali chodzić na Hanuszkiewicza. Jednak, jak donosiła prasa, ci sami poloniści ustawiali się o 5 rano pod kasą teatru, aby kupić bilety na najbardziej oblegane przedstawienia.

Z kolei entuzjaści pisali: "Teatr Hanuszkiewicza to teatr wszelkiej aktywności i żywotności. Teatr bez kompleksów, teatr dużej inwencji i dobrego kontaktu z widownią" - donosiła "Trybuna Ludu".

W obronie atakowanej "Balladyny" wystąpiła na łamach "Życia Literackiego" profesor Maria Janion. Również Kazimierz Wyka oburzał się na krytyków teatralnych: "A czegóż oni chcą od Hanuszkiewicza, to wspaniały facet, który znakomicie tasuje i ożywia na scenie naszą tradycję literacką".

Dyskusje koncentrowały się przede wszystkim na eksperymentalnych środkach, od których nie stronił Hanuszkiewicz. Mikrofon i drabina w "Kordianie", hondy i czołgi-zabawki w "Balladynie" dla jednych były upraszczaniem romantycznych dramatów, dla innych - symbolem nowego w teatrze.

- Dla was wszystko musi być nudne, rozwlekłe, w starych dekoracjach. Nas to nie obchodzi - wyrzucali krytykom młodzi, rozgorączkowani widzowie motocyklowej "Balladyny".

To, że teatr jest Narodowy, nie znaczy, że ma być spleśniały - bronił się Hanuszkiewicz.

Coś ty narobił, Hanuszkiewicz?

Z perspektywy czasu najczęściej wspomina się jego "Balladynę" na hondach, którą wyreżyserował w Narodowym w 1974 roku. Plotka o komiksowej "Balladynie" obiegła miasto, zanim jeszcze skończyły się próby.

"Rzadko przedstawienie teatralne staje się tematem rozmów towarzyskich i plotek. O motorach marki Honda, Goplanie - filmowej Barbarelli i półstriptizie Grabca wiadomo było już na długo przed premierą" - pisała Marta Fik.

Ale prawdziwa bomba wybuchła po premierze. Dzień po dniu w gazetach ukazywały się ostre tytuły: "Herezja na scenie", "Balladyna współczesną Barbarellą", "Hanuszkiewicz szarga świętości".

"Bój się Boga, dyrektorze, coś ty narobił. Małżeństwa się przez ciebie kłócą, kochankowie popadają w rozterki, poloniści biorą się za łby, a recenzenci ulegają frustracjom - pisał Jaszcz [Jan Alfred Szczepański - przyp.red.]

Sam Hanuszkiewicz po przeszło 20 latach powie: "8 lutego 1974 r. dałem premierę, która była na pewno najbardziej sensacyjnym wydarzeniem teatralnym po wojnie. Nie było gazety ani tygodnika, który by o niej nie napisał, nawet Miś dla dzieci i Świerszczyk zamieściły swoje recenzje ze spektaklu".

Dziennikarz,,Motoru" też nie omieszkał zamieścić kilku słów na temat spektaklu, nie ukrywając radości, że w teatrze wreszcie sięga się po właściwe rekwizyty.

"Motocykle w Balladynie - bluźnierstwo czy odkrycie?" - zastanawiał się Andrzej Hausbrandt na łamach "Przekroju". Dalej opisywał: "silnik pracuje na najwyższych obrotach... Ależ tak, to Goplana wali przez teatr na strzelającej hondzie! Po kawaleryjsku, niczym żużlowiec, z gazem i fajerem. Ręce same składają się do oklasków".

Dyskusje sprowokowały wielu do ponownej lektury dramatu Słowackiego. Podobno we wszystkich warszawskich bibliotekach do egzemplarzy "Balladyny" ustawiały się kolejki, a bibliotekarki wypożyczały książkę tylko na jeden wieczór.

Mówiło się, że bilety na "Balladynę" sprzedano już na dwa lata naprzód. Przed teatrem pojawiły się koniki, które żądały ponoć po 300 złotych za bilet (wówczas wstęp do Narodowego kosztował nie więcej niż 25 zł).

,,Po 400 prawie przedstawieniach musiałem zdjąć "Balladynę" z afisza, bo aktorzy nerwowo nie wytrzymywali już grania" - mówił Hanuszkiewicz.

"Balladyna" Słowackiego dostarczała przez sto kilkadziesiąt lat okazji do refleksji historycznych, poetyckich i filozoficznych, a nawet społecznych. W Balladynie Hanuszkiewicza jeździ się na hondach i można na to w końcu przystać. Ale można się obawiać, czy widok owych hond nie pozostanie dominującym wspomnieniem, jakie po premierze w Narodowym zachowa publiczność" - prorokowała Marta Fik.

Natomiast Konstanty Puzyna pisał, że mimo wszystko lubi Hanuszkiewicza: "Ma upór, ambicję, temperament, odwagę chwytania za dzieła największe, najtrudniejsze. Ma także żyłkę efekciarską, czasem i akcenty szmirowate - ale i to wolę niż taką kulturalność, co to szczęki bolą od ziewania. Miewa przedstawienia fatalne, miewa jednak i wybitne.(...) Bo mimo wszystkich niedomyśleń Hanuszkiewicz nie jest bezmyślny".

Ze swoimi aktorami

W sobotę na małej scenie Teatru Narodowego przy Wierzbowej odbędzie się premiera reżyserowanego przez Hanuszkiewicza "Tańca śmierci" Strindberga.

Hanuszkiewicz powraca nie tylko jako reżyser, ale też jako aktor. Zagra kapitana Edgara. - Proszę nie myśleć, że ja sam się tu obsadziłem. To była decyzja dyrektora Grzegorzewskiego, zgodziłem się na jego odpowiedzialność - zastrzega.

Czy wzruszył go powrót do tego teatru?

- Nie jestem sentymentalny - mówi Adam Hanuszkiewicz. - Kiedy wywalili mnie z Narodowego, a trzy miesiące później musiałem przejeżdżać koło tego budynku, obawiałem się swoich reakcji: co poczuję, czy będę mógł tak spokojnie tędy przejechać? I nic nie poczułem. Teraz było podobnie. Jestem zajęty Strindbergiem i nie mam czasu na wzruszenia.

Wyjaśnia, że dla niego teatr "to ludzie, a nie budynek". Dlatego bardziej wzruszył go fakt, że może pracować ze "swoimi" aktorami.

- Gramy w starym składzie: Chodakowska, Kolberger. Czuję, jakby tamten czas powrócił - mówi.

PUBLIKIE INFORMOWAĆ

Chodź, Gieniuchna, zaprowadzę cie dzisiaj na nowoczesne sztukie teatralne, tak zwane awangardowe.

-Nie ide.

-Dlaczego?

- Nie mam życzenia, żeby na mnie po ciemku świąteczne sukienkie darli i za biusthalter szarpali, Tobie także samo nie pozwolę iść, żeby ci nie kazali surowej kapusty z główki przed wejściem do teatru wtrajać. A potem żeby nasz jeszcze po sądach włóczyli.

(...) Jakoś się dała zbajerować i poszliśmy na te "Balladynę" w nowoczesnym fasonie.

(...) - Powiedz mnie, po co przez całe sztukie figuruje na scenie ten czerwony napis "Balladyna"? - pyta Gieniuchna.

- Żeby publikie informować na bieżąco, co jest grane, bo chwilami nie można się połapać.

Fragmenty felietonu Wiecha "Goplana - królowa gangu" Z 1974 ROKU

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji