Szekspir po polsku
"Być albo nie być, oto jest pytanie"... "Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś - to są zwyczajne dzieje"... "Ofelio, idź do klasztoru"... "Reszta jest milczeniem"... Któż nie zna tych słów, które dawno już z literatury przeszły do obiegowej polszczyzny? To "Hamlet", oczywiście - sztuka, która miała u nas aż dziewiętnaście przekładów.
Jaki obcy autor jest w Polsce najczęściej grywany? Nie trzeba sięgać do repertuarowych statystyk osiemdziesięciu kilku naszych scen dramatycznych, aby odpowiedzieć - Szekspir, naturalnie. Tak zresztą, jak w całym chyba kulturalnym świecie (nawiasem - niedawno dowiedziałam się, że Szekspir jest najpopularniejszym pisarzem w teatrze osetyńskim, na radzieckim Kaukazie). Fenomen geniuszu Szekspira polega m.in. na tym, że każda epoka
znajduje w nim swoje odbicie - czego symbolicznym przykładem jest przyodziewek Hamleta, który ubierany był już i we frak, i w cyrkowe trykoty, i w czarny sweter egzystencjonalistów, i w obszarpane dżinsy. Kolejne zaś inscenizacje i interpretacje Szekspira tworzą - jak w lustrzanych galeriach barokowych pałaców - cały system odbić. Epoka nakłada się na epokę, pewien sposób rozumienia Szekspira na inne jego pojmowanie - i tak powstaje owa olbrzymia tradycja myślenia o Szekspirze, czy raczej myślenia Szekspirem, z której czerpią, albo od której chcą się oderwać (co w końcu na jedno wychodzi) teatralni realizatorzy jego dzieł. Na progu nowego sezonu, który - jak każdy - przyniesie z pewnością wiele szekspirowskich przedstawień (premierą "Jak wam się podoba" otworzył właśnie sezon Teatr Narodowy), warto może pomówić o początkach Szekspira w Polsce. Tym bardziej że są one tyleż ciekawe, co nieco zabawne - przynajmniej jak na nasze oko. Zacząć trzeba chyba od tego, że Oświecenie nie uznało Szekspira, uważając go za autora "barbarzyńskiego". Nic w tym zresztą dziwnego - jego potężna renesansowa postać musiała prezentować się wyzywająco na tle wieku ogłady, zwycięskiego rozumu i sentymentalizmu. Szekspir wkraczał więc, czy raczej wkradał się do naszego teatru niejako kuchennymi drzwiami, pod rękę z sensacyjną lub łzawą mieszczańską "dramą" i to w dodatku w przebraniu. W przebraniu dostosowanym do wyobrażeń, zainteresowań i gustu tamtej epoki - natomiast jak na nasz gust nie było to przebranie zbyt korzystne.
Pierwszego polskiego "Hamleta" dał we Lwowie Wojciech Bogusławski (sam grając Księcia) 8 kwietnia 1798 roku; jeszcze jedna z wiekopomnych zasług "ojca narodowej sceny". Nie było to jednak tłumaczenie z angielskiego - zresztą nikt w Europie nie wystawiał wówczas oryginalnego Szekspira - ale przekład bardzo wtedy popularnej niemieckiej przeróbki Schredera. Fortymbras nie pojawiał się tam w ogóle, gdyż "jest to epizod wcale do zdarzenia Hamleta nie należący", nie było pogrzebu Ofelii i rozmów grabarzy jako "rażących", sam Książę zaś, pomściwszy śmierć ojca pozostawał przy życiu, aby objąć władzę oraz naprawić to, co się popsuło w państwie duńskim. I, gwoli uspokojenia tkliwych sumień publiczności, by westchnąć nad zwłokami matki: "O matko, matko nieszczęśliwa". Nic to przecież w porównaniu z "Romeo i Julią" we francuskiej przeróbce pt. "Groby Werony", którą na język polski przetłumaczył biskup Józef Kossakowski. Julia już w momencie rozpoczęcia akcji była tutaj żoną Romea. Wprawdzie ślub - jak w oryginale - zawarty został w tajemnicy, ze względu na nienawiść dzielącą ich rody, ale za to powiernikiem i opiekunem kochanków był niejako Benwolio "doktor naturalista" (!), a Julia głosiła pogląd iż "bez nauki nie można być prawdziwym przyjacielem ludzkości" oraz nazywała siebie "stworzeniem oświeconym" - w przeciwieństwie do hrabiego Lordano, którego nakazywali jej poślubić rodzice. Wszystkie nieporozumienia pomyślnie się jednak wyjaśniały, Romeo nie popełniał samobójstwa. Julia budziła się z uśpienia, a wzruszeni ich miłością ojcowie padali sobie w ramiona, co "doktor naturalista" podsumował pouczającym morałem: "Nienawiść przytłumiona, dzieci się wasze ściskają i miłość panuje. O, gdyby tylko ona rządziła światem, nie byłoby nieszczęść na ziemi"... Także "Otello" kończył się szczęśliwie. I to zarówno w przekładzie prawodawcy polskiego klasycyzmu Ludwika Osińskiego (znów według francuskiej przeróbki), którym to przekładem posłużył się Bogusławski wystawiając "Otella" w Warszawie w roku 1802 - jak i jeszcze w ćwierć wieku później, w wersji "byłego kapitana wojsk polskich" Antoniego Chomińskiego, gdzie w finale do sypialni Hedelmony (czyli Desdemony) wbiegali jej ojciec, doża wenecki oraz jego syn, by w ostatniej chwili powstrzymać mordercze zapędy szalejącego z zazdrości Maura i pobłogosławić pojednanych małżonków...
Z naszego punktu widzenia trochę trudno pogodzić się z takim Szekspirem, a nawet trudno oprzeć się wątpliwości czy to jeszcze w ogóle jest Szekspir - niewykluczone jednak, że nasi prawnukowie z takim samym uśmiechem spoglądać będą na dzisiejsze adaptacje, parafrazy, nowe "odczytania", tudzież odkrywcze inscenizacje szekspirowskie. Więc na dobrą sprawę nie ma się co dziwić Bogusławskiemu, gdy w swoich "Uwagach nad Hamletem" orzekał, że w "Oświeceńszym wieku" tragedii tej nie można było grać "bez przyzwoitej poprawy"...