Artykuły

Dlaczego wytrzebiono Las Ardeński? - polemika z Teresą Krzemień

Pani Teresa Krzemień obejrzała realizację Tadeusza Minca "Jak wam się podoba" w Teatrze Narodowym, przedstawienie nie podo­bało jej się, i to zdecydowanie, co podała do publicznej wiadomości w "Kulturze" z 3 października br., znaj­dując przyczynę swego dysgustu w jednym, najprostszym stwierdzeniu: że wytrzebiono Las Ardeński. Co więcej, ujęła to w ten sposób: "Gdyby dorośli mieli odwagę i pro­stotę dzieci recenzja z tego "Jak wam się podoba" byłaby krótka: nie podoba się. Dorośli usiłują poszukać odpowiedzi: dlaczego podobać się nie może". Jest w tym w istocie coś z dziecięcej kategoryczności, niesz­częście wszakże polega na tym, że ani Szekspir nie pisał dla dzieci, ani Miłosz dla nich tej sztuki nie prze­tłumaczył, ani też Minc dla milusiń­skich jej nie inscenizował.

Jeśli więc tak, to być może należy znalezioną przez recenzentkę "Kul­tury" odpowiedź na pytanie "dlacze­go podobać się nie może" - zamie­nić na pytanie następujące: dlacze­góż to mianowicie reżyser wytrzebił Las Ardeński?

Najpierw jednak warto przywo­łać może, jako swego rodzaju świadectwo, poprzednie, zwłaszcza Różewiczowskie realizacje Tadeusza Minca w Teatrze Małym, bo to się może przydać. Cokolwiek byśmy nie mówili o "Kartotece" czy "Białym małżeństwie", to trzeba przecież przyznać, że Minc jak nikt inny czu­je pastisz, parodię, kpinę i prześmiewczość w każdym realizowanym przez siebie tekście. Czuje i dostrze­ga te cechy w taki sposób, że potra­fi niejako wywieźć z nich koncep­cję całego przedstawienia, wzmac­niając je, rozpisując na różne ,,instrumenty" i harmonizując następ­nie w płynną, modulowaną kompo­zycję.

Ten sam, bez wątpienia, parodystyczny, by nie rzec, szyderczy nurt pociągnął reżysera w Szekspirow­skiej komedii. A raczej pociągnęła go, jak myślę, możliwość podwójnej niejako parodii, czy też arcyparodii, bo jak sama Pani Krzemień napisa­ła, i słusznie, "Szekspir (stworzył)... parodię stylu manierycznego, późno-renesansowego, ale też i parodię jego filozofii!" Filozofii - dodaje, nieco inaczej tylko to formułując - rela­tywizmu, kultu "mnożenia różnych punktów widzenia... przewartościowywania różnych spraw".

No, właśnie. A przecież Minc in­scenizuje tę sztukę w określonym czasie, nie w wieku XVII ani na­wet w XIX, ani np. w latach 20-tych, 30-tych czy choćby 50-tych naszego znakomitego stulecia. Wtedy zapew­ne potrafiłby jeszcze z niej zrobić "cacko, baśń, stylowy bibelot, ru­baszną i soczystą komedię, to, tam­to i owo" - jak pisze recenzentka. Tylko po co? Dzisiaj?

Rzecz prosta, reżyser, zgodnie z szekspirowskim scenariuszem, buduje spektakl na przeciwieństwach, podkreślając je wszelako w wielo­raki sposób: ubiorem - kostiumy z epoki i stylizowany strój współ­czesny; fantazyjne i "idiotyzujące" wygląd postaci stroje pasterzy i pa­sterek, a także Rozalindy przebranej za Ganimeda i innych; roślinność w metalowych klatkach mająca sym­bolizować ogrody księcia i szałas z wyschniętych badyli jako jedyna aluzja do owego Ardeńskiego Lasu, którego poza tym rzeczywiście nie ma na scenie; wreszcie ów miesz­czański, unoszący się przez cały czas (!) - z wyjątkiem finału - żyran­dol nad sceną - wszystko to nie jest jedynie skutkiem "pomieszania, zaciemniania czy zabijania sensów" - jak chce autorka recenzji... acz­kolwiek bez wątpienia, służy ich ośmieszaniu.

Wydaje mi się bowiem, że Minc zrozumiał "jak wam się podoba", owe szekspirowskie "Sic et non" (ale nie dotyczące Biblii jak u Abelarda, lecz życia) jako swoistą komedię pozorów, jako rodzaj "nadkpiny", która wpisana jest immanentnie w ludzki los, bez względu na okoliczności zewnętrzne tego losu, do których nadmierną zwykle przykładamy wagę. Dlatego tak blado wypada owa część finału, z odwróceniem sytua­cji książąt (wygnaniec wraca do wła­dzy, władca udaje się dobrowolnie na wygnanie, a wszystko to dzieje się za sprawą - czy raczej przy udziale - sparodiowanego także dei ex machina) - a natomiast tak istotny jest gorzki osad niespełnień, pod­kreślany przez inwertytyzm Celii, a także przez skomplikowaną pod tym względem sytuację psychiczną Ro­zalindy (którą może pociąga szansa lesbijskiej miłości do Celii, zwłasz­cza gdy jest w przebraniu Ganime­da?) Temu też służy, jak się zdaje, pewna jednowymiarowość Orlanda-Kolbergera zanurzonego w miło­snym szaleństwie.

Las Ardeński wytrzebiony został dlatego, że w tej arcyparodii poezja została zastąpiona przez sarkazm. Relatywizm błazna Probierczyka dla przykładu, wyrażany w pełnych sprzeczności i rozmaitych słownych wariacji dowcipach, znajduje swoje przeciwieństwo w decyzji poślubienia owej zwierzo-upioro-kobiety - czyli Audrey (z odwagą gwarantują­cą parterowy wprawdzie, lecz nie­zawodny komizm, oddany przez Boh­danę Majdę). A przy tym nie potrze­buje on jako tła dla swych anty­nomii - baśniowego lasu, potrzebuje tylko pustej sceny i jakiegokolwiek słuchacza, którym może być "natu­ralny filozof" Koryn, ksiądz Psujka, Jakub-Melancholia czy po pro­stu - publiczność, o której nie zapomniał Szekspir, i o której pamięta Minc.

Las Ardeński przestał istnieć i stał się pustą sceną (czy pustkowiem z badylastym szałasem) jeszcze i dla­tego, że w gruncie rzeczy nie mamy tu do czynienia z komedią paster­ską ani z jej parodią, lecz z kome­dią pozorów w jeszcze innym sen­sie (a więc gdzież tu miejsce na ja­kąkolwiek iluzjonistyczną, baśniową roślinność czy w ogóle baśń), w któ­rej śmiech również przechodzi w swoje przeciwieństwo, a nawet w przestrach czy grozę, o czym świad­czyłby akcent zupełnie końcowy, ów przerażony, rozbrzmiewający w ciemności, bezgłośny krzyk Jakuba (prawie jak krzyk Heleny Weigel z "Mutter Courage", tragicznie nie wykrzyczany), i w ogóle cała rola tej postaci w przedstawieniu. Nawiasem mówiąc, także scena z zabiciem jelenia i następnie z "zabiciem" jednego z jego morderców, wywołana przecież przez Jakuba, nie bardzo pasuje ani do "stylowego bibelotu", ani do "baśni", ani do żadnego innego "cac­ka", o jakim zdaje się marzyć Te­resa Krzemień.

Taką mniej więcej koncepcję spek­taklu odczytałem po dwukrotnym jego obejrzeniu. Przy tym dawne walory teatralnej roboty reżyserskiej dały tu znać o sobie, przede wszystkim zaś płynność akcji, jej logiczna, konsekwentna kompozycja i wartkość, a głównie to coś nie­wytłumaczalnego, magicznego, co sprawiło, że nie jest to przedstawie­nie muzealne, szkolna klasyka, lecz - Szekspir żywy, odniesiony jakoś do naszej dzisiejszej wrażliwości, ukształtowanej wszak na innych zupełnie treściach.

Wydaje się, że jest to zasługą owe­go jak powiedziałem poczucia "nad-kpiny", bo przecież prawdą jest tak­że, iż spektakl obciążony został po­ważnymi błędami obsadowymi (martwa rola Matałowskiego mimo wi­docznych starań, zewnętrzne tylko wypełnienie zadania przez Kopi­czyńskiego, który w środku ani przez chwilę nie był ani jednym ani dru­gim księciem, bezbarwni dworzanie itd.), iż nie wszystkie role, zwłaszcza drugiego planu, trzymały się w określonej stylistyce (wypadał z niej np. bardzo dobry skądinąd Ciecier­ski, że krzyki Dykiel i jedna wysi­lona nuta interesującej mimo to Romantowskiej również nie pomagały przedstawieniu).

Zaleca się jednak spektakl Minca czymś innym jeszcze - tym, że nie ma w nim żadnych wysilonych po­mysłów, żadnego pseudoawangardyzmu (ani w rodzaju "Balladyny", ani też w rodzaju owego, zrealizowane­go zresztą w końcu bodaj w W. Brytanii, by zagrać tę rzecz przez samych młodych chłopaków), że przy tym intencje, zawarte nie tylko w przekładzie Miłosza, w istocie niedościgłym, przy którym tekst Urlicha jest już w ogó­le nie do czytania, ale w orygina­le, zwłaszcza dotyczące aluzji i na­strojów homoseksualnych, zostały wydobyte, nie dla sensacyjki, lecz dla podkreślenia owej goryczy, któ­ra jawi się na przeciwnym biegunie śmiechu. Spojrzenia, jakie posyła tu Celia-Romantowska Ganimedowi-Rozalindzie-Dykiel, całe jej zachowanie w stosunku do partnerki - jest tylko jednym z tego przykła­dów.

Walory tego przedstawienia, któ­rych w swej zgoła napastliwej recenzji nie chciała dostrzec Teresa-Krzemień (gdzie ona, na litość Boga, dojrzała w tym spektaklu "chłód laboratoryjny, chłód zabijający każde rodzące się na scenie napięcie"?) sprawią zapewne, że cieszyć się ono będzie dużym wzięciem, jak wiele innych spektakli z podobnym (nielaboratoryjnym zgoła) chłodem potraktowanych przez profesjonalną krytykę. Wydaje się więc, że warto w formie tych luźnych choćby uwag, podpowiedzieć widzom, dlaczego im się podoba, aby nie pogłębiać jesz­cze bardziej ich i tak już uzasad­nionej nieufności wobec opinii, z ja­ką spotykają się w teatralnych ru­brykach czasopism.

Nie jest źle (Teresa Krzemień)

Ileż racji ma mój polemista! Prawda - Szekspir pewnie nie pisał dla dzieci i pewnie dla dzieci Miłosz "Jak wam się podoba" nie tłumaczył, chyba też i Tadeusz Minc "dla milusińskich, jej nie inscenizo­wał". Jeśli czytelnik nie był tego pe­wien - potwierdzam; zgodność swe­go przekonania w tej mierze z p. Biernackim.

Prawda i to, że o relatywizm tu idzie, co - okazuje się - dostrzeg­łam w recenzji, bo mi polemista to, owszem, przyznaje. Znów zgoda.

I to też prawda - jakżeby nie - że Tadeusz Minc "inscenizuje tę sztukę w określonym czasie, nie w wieku XVII ani nawet XIX, ani np. w latach 20, 30, czy choćby 50, na­szego znakomitego stulecia".

Prawda najbardziej oczywista jest już prawdą wysoce subiektywną i zawarta jest w ostatecznej kon­kluzji polemiki p. Biernackiego - "wydaje się więc, że warto (...) powiedzieć widzom dlaczego im się po­doba". Dopowiadam urwany cytat: dlaczego podobać się ma przedsta­wienie "Jak wam się podoba". Tu koniec naszej zgodności, a praktycz­nie - koniec polemiki.

Czytelnicy powinni już wiedzieć co i dlaczego podoba się p. Biernackie­mu w przedstawieniu, które nie podoba się mnie. Podpowiedział, jak sobie życzył.

Drobiazgiem wydaje się być zna­mienna obserwacja, że ta jego prawda dotyczy wyłącznie inten­cji, mniej poglądów na rzeczywistość sceniczną, którą usiłuje zinterpreto­wać nie bez gniewu za to, że oporna.

A na marginesie: skoro trzeba podpowiadać i wyjaśniać z takim trudem sięgając w argumen­tacji aż po oczywistości (wyżej przy­toczone) a głównie posiłkując się zaufaniem do reżysera jako "świa­dectwem" (cóż że to za dowód pole­miczny, na Boga?) jego umiejętności, zamierzeń, zmysłu do "nadkpiny" i "arcyparodii" potwierdzonym w innych realizacjach: "Kartoteka"i "Białe małżeństwo", które to Różewiczowskie przedstawienia stanowią najwyraźniej dla mego polemisty kanon modelowy dla Szekspira w ogólności a "Jak wam się podoba" w szczególności..., skoro trzeba, po kolei, wytłumaczyć widzowi co reży­ser chciał powiedzieć - nie jest naj­lepiej z tym spektaklem. Nie tak do­brze, w każdym razie, jak chce p. Biernacki.

Że nie wspomnę już o rzekomym braku "wysilonych pomysłów", ich ślady napotyka przecież sam mój polemista, omawiając wyżej szczegó­łowo "poważna błędy" przedstawie­nia.

De gustibus itd., ale ja wolę poezję.

Skoro, podobno - "Los Ardeński wytrzebiony został dlatego, że poezja zastąpiona została przez sarkazm".

I jeszcze jedno, - nie, nie cho­dziło mi o "iluzjonistyczną, baśniową roślinność czy w ogóle baśń".

O co mi chodziło (jaki Las), do­kładnie formułuje akapit drugi wzmiankowanej recenzji.

Generalnie - cieszy, że ktoś jesz­cze może uważać za "napastliwą" re­cenzję po prostu krytyczną, że szabel dobywa się w obronie teatru, że pro­wokuje to Szekspir.

Nie jest źle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji