Artykuły

Gra aż po śmierć

PRZED każdą teatralną realizacją Adama Hanuszkiewicza jedno pytanie nasuwa się samo: ile w spektaklu będzie dramaturga, a ile reżysera? Ktoś, komu nie odpowiada estetyka i poetyka teatru Hanuszkiewicza (a takich krytyków zebrałoby się - w przeszłości i dziś - grono całkiem liczne) mógłby rzec, iż reżyser w swoich inscenizacjach rozgrywa swego rodzaju "mecze" z dramaturgami. I zazwyczaj to on jest górą, choć efekty bywają czasem dyskusyjne.

PROPORCJE te w "Tańcu śmierci" są prawie wyważone, z lekką przewagą na korzyść reżysera, co w tym akurat przypadku jest zaletą spektaklu. Adam Hanuszkiewicz potraktował tekst Strindberga z dużą pieczołowitością; skreślenia są nieliczne i nie powodują zmiany struktury dramatu. Inaczej natomiast rozłożone są akcenty. Zresztą słusznie, bo dramat Strindberga dziś brzmiałby sztucznie, o czym Durrenmatt przekonał nas już ponad 30 lat temu. W oryginale mamy do czynienia z obrazem nieustannej, wzajemnie wyniszczającej wojny pomiędzy starzejącym się małżeństwem; a w planie szerszym - odwieczną walkę płci, co jest motywem częstym u Strindberga. Życie Edgara i Alicji to jedno wielkie pasmo wzajemnego torturowania się, które przerwać może jedynie śmierć. W spektaklu jest inaczej. Tu dominującym uczuciem jest nie nienawiść małżonków, lecz wszechogarniająca, dojmująca nuda. Toteż nie ma tu narastającego napięcia czy zgoła grozy, z czego reżyserowi czyniono zarzut. Czyniono niesłusznie, albowiem na napięcie i grozę w tym stadle i w tym spektaklu po prostu nie ma miejsca. Edgar (Adam Hanuszkiewicz) i Alicja (Anna Chodakowska) są tak znudzeni, że nie chce im się już naprawdę nienawidzieć. Mogą już tylko grać. Wszystkie te kłótnie, przekrzykiwanie się, niechęć do zrozumienia partnera - to tylko gra, prowadzona po to, by jakoś zabić nudę, która jest bardziej destrukcyjna od nienawiści. Temu właśnie służą te wszystkie kabotyńskie zachowania, wymyślne pozy i rytualne gesty. W ową grę zostaje wciągnięty także Kurt (Krzysztof Kolberger), który okazuje się zresztą wdzięcznym obiektem, jest bowiem bardzo podatny na manipulację, zarówno jednej, jak i drugiej strony. Grą jest w tym spektaklu wszystko. Nawet gdy Edgar i Alicja zasiadają w finale do wspólnego stołu, możemy być pewni, że oto zakończył się tylko pewien etap (czy może rozdanie) tej rozgrywki. A zakończy ją radykalnie - jak chce Strindberg - dopiero śmierć.

TAKIE odczytanie dramatu pociąga za sobą sposób potraktowania postaci bohaterów, zwłaszcza przez Adama Hanuszkiewicza i Annę Chodakowską. Rysem charakterystycznym jest ich niespełnienie. Kariera wojskowa Edgara z całą pewnością nie należała do olśniewających, jeśli wylądował na zapomnianej przez Boga i ludzi wyspie, i to w randze zaledwie kapitana. Rekompensuje sobie więc swe niepowodzenia grając w domu rolę wybitnego żołnierza i dowódcy. Dla Alicji z kolei owa domowa gra jest substytutem tych wszystkich Antygon, Medei czy Ladies Makbet, których - poślubiwszy Edgara - nie zagrała w teatrze. Jednak występy przed wciąż tą samą widownią nieuchronnie prowadzą do rutyny. Przybycie Kurta staje się więc dla obojga - ale zwłaszcza dla Alicji - prawdziwym darem niebios. Teraz dopiero jej aktorstwo może w pełni rozkwitnąć. Anna Chodakowska pokazuje to świetnie. Zaczyna grać XIX-wieczną aktorkę, z całą charakterystyczną dla tego czasu egzaltacją, przesadną dykcją, nadmiernie wyrazistym gestem. Można zresztą domniemywać, iż czyni to trochę wbrew intencjom reżysera. Sprawia bowiem, że Alicja przestaje być tylko dopełnieniem postaci Edgara, a staje się dlań par excellence partnerem. Można w tym dostrzec także pewne elementy - nazwijmy to - autobiograficzne. Adam Hanuszkiewicz rolę Edgara - zagraną skądinąd znakomicie - wyposaża w rys osobisty. Chwilami prowadzi ją wręcz na granicy prywatności. Gdy Edgar mówi, że przez całe życie żył wśród wrogów, że wszystko zawdzięcza sobie - są to słowa nie tylko jego i o nim, lecz także w dużym stopniu Hanuszkiewicza o sobie. O sobie mówi także Anna Chodakowska. Ta wspaniała artystka, jedna z największych w polskim teatrze, rolą Alicji pokazuje, jaką aktorką... nie jest. Można rzec, iż tworzy na scenie swoją antytezę. I czyni to w spektaklu, który - trzeba to powiedzieć - nie jest jej teatrem, bo ona jest już dalej, w innych zgoła obszarach. To bez wątpienia ważna rola Chodakowskiej i dobrze się stało, że zdecydowała się ją zagrać. Nie uważam owej osobistej warstwy za fundament przedstawienia; to raczej pewien podtekst, ale taki, który w oczywisty sposób wzbogaca spektakl.

NA koniec wypada postawić pytanie, czy "Taniec śmierci" spełnia oczekiwania? I tak, i nie. Rozczaruje się ten, kto spodziewał się ekstrawagancji w rodzaju legendarnych już hond czy aktorów jeżdżących na rolkach. Jeśli jednak oczekuje się oryginalnego, współczesnego spojrzenia Adama Hanuszkiewicza na dramat Strindberga, jeśli liczy się na aktorstwo wysokiej próby - to te oczekiwania spełniają się całkowicie. "Taniec śmierci" jest spektaklem, który trzeba zobaczyć koniecznie. Wielką zasługą organizatorów Lubelskiej Premiery Teatralnej jest, że udało im się ściągnąć go do nas.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji