Artykuły

Gry małżeńskie. Adam Hanuszkiewicz na scenie kameralnej Teatru Narodowego

Wszystkie lub prawie wszystkie artykuły o premierze "Tańca śmierci" na kameralnej scenie Teatru Narodowego będą zapewne zaczynać się od słów: "Powrót Adama Hanuszkiewicza...". Zaproponujmy więc coś innego. Gdybym obejrzał takie przedstawienie w prowadzonym przez Adama Hanuszkiewicza Teatrze Nowym, oszalałbym z radości. Z przedstawień tego reżysera obejrzanych przeze mnie w ciągu ostatnich lat, to bowiem jest najlepsze. Czy to komplement?

Twórca premiery na Scenie przy Wierzbowej w programie przedstawienia odżegnuje się od pojęcia założenia, interpretacji tekstu, twierdząc, że ta powstaje w widzach. Przyjmując jego założenie, należy sądzić, że bohaterami Strindberga nie kieruje tu tyle już razy opisywana śmiertelna walka mężczyzny i kobiety, spajająca ich związek, silniejsza od miłości nienawiść. Z tego przedstawienia wynika bowiem coś zupełnie innego. Można by streścić to słowami samego Edgara: nie wiem, co zrobić na tę nudę. Jak się wydaje, jest to klucz do całego przedstawienia. Znudzeni sobą starsi państwo proponują sobie coś w rodzaju gry. Stąd też w przedstawieniu Hanuszkiewicza oglądamy kilka etapów. Pierwszy to prawie komedia, przypominająca nastrojem i sposobem dialogowania Durrenmatowskie "Play Strindberg". Potem tonacja nieco się zmienia, aktorzy uderzają w tony serio, później prezentują nam zabawną w niezamierzony sposób scenę erotyczną, oświetloną czerwonym światłem, a na sam koniec raczą nudą mającą przekonać o niesłychanej głębi przeżyć bohaterów.

Reżyser przedstawienia podszedł do Strindbergowskiego dramatu z nieczęsto spotykanym w jego pracy pietyzmem. Zaniechał prawie ingerencji w tekst, dokonując drobnego retuszu. Tu bohaterowie spotykają się po 15 latach, co ma oczywiście dać do zrozumienia, że twórcy przedstawienia spotkali się ze sobą dokładnie po takim właśnie czasie. Tyle przecież upłynęło od odejścia Hanuszkiewicza z Narodowego, odejścia, które wyznaczyło koniec pewnej epoki w dziejach tego teatru. Wynik tego spotkania jest jednak dyskusyjny. Oglądamy przedstawienie bardzo nierówne. Są w tym przedstawieniu dwie znakomite sceny, gra w karty z Alicją, dramatyczne starcie obu indywidualności, i wspaniałe wejście Edgara, wyprostowanego niczym struna, twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem manifestującego swoją wolę wyrzucenia Alicji ze swego domu i z życia. Prawdziwy i czysty ton wnosi w te momenty Adam Hanuszkiewicz, pokazujący rzeczywistą aktorską klasę.

Aż szkoda, że Hanuszkiewicz nie poprzestał na zagraniu Edgara, lecz wyreżyserował całe przedstawienie. Kilka znakomitych, pełnych dramatycznego napięcia momentów przetykanych jest scenami chybionymi, teatralnymi dłużyznami.

"Taniec śmierci" w Narodowym ogląda się tylko dla Adama Hanuszkiewicza. Na scenie brakuje mu bowiem partnerów. Anna Chodakowska jako Alicja jest nieznośnie bombastyczna, posługuje się przez cały czas nieprawdziwym, patetycznym głosem. Brak w tej postaci ewolucji - od fałszywej czułości poprzez erupcję nieskrywanej nienawiści aż po całkowity psychiczny rozkład. Rzetelny psychologiczny rysunek postaci, tak ważny u Strindberga, zastąpiła irytująca maniera. Te fałszywe tony udzieliły się Krzysztofowi Kolbergerowi, który jako Kurt spoglądał co chwila strapionym spojrzeniem lub nerwowo chodził po małej scence, chcąc przekonać widzów, że jego postać cierpi ponad miarę wszelkich wyobrażeń.

Scena przy Wierzbowej swoim niecodziennym układem architektonicznym zachęca do eksperymentowania. Słynna okrągła zapadnia, wykorzystana po mistrzowsku przez Jerzego Grzegorzewskiego w "Ślubie", zagrała i w tym przedstawieniu. Postaci dramatu Strindberga wjeżdżają na poziom sceny niczym figurki upiornego teatru. Towarzyszy im scenografia Franciszka Starowieyskiego. Jak się wydaje, najważniejszym wkładem tego wybitnego artysty w ostatnią premierę było stworzenie któregoś już z kolei rysunku ze szkieletem i postacią o ptasim dziobie - plastycznego komentarza do treści przedstawienia. To bardzo ładne malowidło, jednak to trochę mało, by zasłużyć sobie na miano scenografii.

Powrót Adama Hanuszkiewicza na narodową scenę nie jest porażką. Nie jest też całkowitym sukcesem. Następnym byłym dyrektorem Narodowego, który rozpoczął tu już próby, jest Kazimierz Dejmek. Premiera "Dialogus de Passione" już 28 listopada. Czyżby wracały stare dobre czasy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji