Artykuły

Moje trzy grosze do "Wesela"

Jaśkowy koń kona w drgawkach. Tu kończy się Wesele Wajdy i tu zaczyna, się Wesele Hanuszkiewicza. Tuż przed tym skonem była u Wajdy pustka. Zapełniały ją galopy kozackich patroli, kosy wetknięte w gardła krakowskich inteligentów; zapełniała mnogość atrap, którymi Wajda zaludnił III akt dramatu. I Jaśkowy koń konał właściwie już po wielkiej tyradzie Gospodarza, w pysk plującego nastrojom weselnych gości.

U Hanuszkiewicza akurat przeciwnie: atrapy są do tego momentu. Kręci się obrotówka, rozjeżdżają ściany, krakusiki wycinają hołubce, Rycerz Czarny zamienia się w Czarną Rękawicę, hetmanowe diabły w nicość, a Szela uwodzi Pannę Młodą. I wszystkie te czynności dramatu tak jawnie Hanuszkiewicza nie obchodzą, że rozumiem mego sędziwego przyjaciela, Wojciecha Natansona, kiedy na samo wspomnienie tych dwóch aktów dostaje drgawek. Ale nie należy zapominać, że te dwa akty Hanuszkiewicz zagrał już przed dziesięciu laty w Powszechnym, gdy to wyprowadził akcję dramatu z chaty, tak precyzyjnie narysowanej przez Wyspiańskiego, a wprowadził do szopki. Łempicka ją opisała, ale dopiero Kilian ją zbudował.

Potem był Wajda. Pozornie wrócił do chaty Włodzimierza Tetmajera, ale okolił ją tłem tak szerokim, że rozmydliła się w niej optyka samego dramatu, a zaczęły grać echa dramatów innych. Może większych, może głębszych, ale Wyspiańskiemu trochę w tekst wpisywanych. Było przecież zasługą Wajdy historyczną (jeśli idzie o dzieje interpretacji Wesela), że tam, gdzie poprzednicy widzieli zawsze rozdzielność skłóconych grup społecznych, on pokusił się o pokazanie, że te grupy przede wszystkim są przez los na siebie skazane. Nienawidzą się, kochają, piją, biją, ale łączy je dramatyczna spójnia losu narodowego. W tym odkryciu zawierał się wielki sens filmu Wajdy. A teraz Hanuszkiewicz dopisał do filmu pointę.

III akt jego Wesela (dwa akty pierwsze złączył w całość, by je tym złączeniem sprowadzić do roli ekspozycji!) to pokaz wad, z racji których naród przegrywał. Przegrywał nie dlatego, iż skłócony, ale dlatego, iż zjednoczony w słabościach. Iżby je ujrzeć we właściwej perspektywie trzeba było z chaty i z szopki wyjść w plener. Tam, gdzie padł biały koń. Pustka powietrza ironicznym echem ustokrotnia tu wszystkie pustosłowia, katzenjammery, dewocyjny frazes i cwaniackie "bo ja wim". Aż wszystko zamiera w udającym patos panneau, które po chwili rozostrza się w mgłach. Tragiczny finał szopki, gdzie krzepkie Czepce do imentu się zjednoczyły z besserwisserską bohemą...

Aktorzy? Nie chciałbym tu dublować ocen Zofii Sieradzkiej, ale jedynie zwrócić uwagę na założoną przez inscenizatora dwoistość stylu gry. W dwuaktowej ekspozycji obowiązuje jej bohaterów tradycyjny nieledwie realizm. Tu Księdza grać trzeba jowialnie, Gospodynię z rozmachem, Radczynię sarkastycznie a Marysię płaczliwie. Tak też punktują swe role Wichniarz, Kucówna, Tymowska, Żukowska. Ale już tutaj wkrada się zapowiedź tego, co ma dopiero nastąpić. I w innych rytmach prowadzą dialogi Łomnicki, Janczar, Łapicki, Wardejn i sam Hanuszkiewicz - protagoniści ironicznego finału.

Ujawnić nowe melodie w tak ogranych nutach to zadanie o maksymalnym stopniu trudności; stopniu osiągniętym...

Obok wszystkich jest tu Rachela. Tak jak Wajdzie niezbędnym był w jego filmie właśnie Niemen, tak i w tej inscenizacji aż się prosiło, by zwrotnicę do zmiany tonu przełożył ktoś z innego wymiaru. Hanuszkiewicz zdecydował się na Magdę Umer. Wyczuł, iż senna, psychodeliczna odtwórczyni Koncertu na dwa świerszcze zagwarantuje mu taką koncentrację inności, że będzie aż drażnić, a przez to spełni swe zadanie: będzie kimś z zewnątrz, kimś, kto osądza. I nie Pepę Singer kazał piosenkarce zagrać, lecz dziewczynę współczesną, która weszła w ten krąg weselny z ufnością, a uciekła z uczuciem zawodu. Może nawet pogardy?

Oczywiście po tym wszystkim należałoby może dopisać jeszcze długi rejestr spraw innych. Spraw, które rozumiem. Rozumiem więc tradycjonalistów, których drażni owo sprowadzenie dwóch trzecich dramatu do wymiarów pośpiesznie kartkowanej ekspozycji. Rozumiem wreszcie i tych bliższych oraz zgoła dalekich, którzy wykorzystali dyskusję wokół Wesela do wszczęcia nagonki na spektakl, teatr, reżysera. Tyle że każde z moich rozumień ma całkiem odmienną skalę odniesień. Czy warto ją tu ujawniać? Załóżmy, że nie, a przyszłość osądzi...

Ze spraw, których nie rozumiem, wymieniłbym to cudowne rozmnożenie w spektaklu Poetów. Rozpączkowali się ponad miarę i chyba ponad potrzebę. Ale czy i ten wątek warto przedłużać w felietonie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji