Artykuły

Kilka pytań do autorów

Ostatnią premierę Teatru Rozmaitości można by skazać na dwie rzeczy: wyśmianie stuwierszowym felietonem lub pokrzykiwanie zgorszonych moralistów: nie pozwalam, to hańba! Oba te sposoby są uzasadnione. Nie warto jednak ich stosować. Dlaczego? Użycie pierwszego oznaczałoby, że mamy do czynienia z rzeczą rozrywkową bądź po prostu miałką. Tak jednak nie jest. Autor sztuki oraz jej realizatorzy postawili poważnym problemem: granic ohydy w teatrze. Drugi sposób mógłby oznaczać, że daliśmy się sprowokować. Przyjrzyjmy się więc sztuce chłodnym okiem i postawmy kilka pytań jej autorowi i realizatorom.

1. Czy prawdziwa jest teza postawiona przez reżysera w jednym z wywiadów, że "rzadko mówimy ze sceny o przemocy, narkomanii, homoseksualizmie, upadku wartości, bezdomnych, sektach"? Wystarczy przejechać się po Polsce, by przekonać się, że tematy te są poruszane, ba, jest to ostatnio rzecz nieledwie w dobrym tonie.

2. Czy przedstawienie w Rozmaitości otwiera nam w tej materii jakieś nowe horyzonty, czy wzbudza w nas sympatię, choćby cień współczucia dla czwórki bohaterów? Raczej nie, trudno bowiem identyfikować się z grupką wykolejeńców, których egzystencja sprowadzająca się do narkotyczno-seksualnych seansów, sklepowych kradzieży i marzeń o wystąpieniu w telewizyjnej reklamówce. Nie po raz pierwszy wmawia się nam, że społeczny margines rozszerzył się tak znacznie, że stał się reprezentacją ogółu.

3. Czy sztuka, której tytuł nie padnie w tej recenzji, wyróżnia się szczególną odkrywczością autora? Niestety, nie. Kilka już razy ze sceny słyszeliśmy tezy o świecie, w którym nie ma Boga, zastąpił go pieniądz, ludzie pogrążyli się w szaleństwie konsumpcji, ich wyobcowanie kończy się ćpaniem i sypianiem z byle kim, a tak naprawdę wszyscy spragnieni są miłości.

4. Czy środki wyrazu zaproponowane przez realizatorów spełniają swoją funkcję, czy i jak długo szokują i bulwersują? I tym razem odpowiedź jest negatywna. Dobre maniery nakazują oszczędzić czytelnikom drobiazgowego opisu niektórych scen, dość powiedzieć, iż znów sprawdziła się stara prawda, że najnudniejszym gatunkiem filmowym jest pornografia. I ile razy można zastosować na scenie bójkę w przekonaniu, że brutalność aktorów wobec siebie, histeryczny krzyk, nie mający nic wspólnego z aktorską emocją, opluwanie się jedzeniem, pozorowane wymioty będą w stanie wstrząsnąć widzami.

5. Czy wielką artystyczną odwagą jest ciągłe spuszczanie spodni, pojawiające się notabene w każdym niemal spektaklu tzw. młodego teatru? Chyba już nie. Są to środki o działaniu dość krótkotrwałym.

6. Czy wreszcie jest to teatr? Ten powinien rządzić się metaforą, budowaniem znaczeń i symboli. Tu mamy jednak coś w rodzaju "filmu bez kamery". W Rozmaitościach prawdziwość aktorskich działań posunięto niemal do ostateczności. Jeśli - w co nie wątpię - wkrótce wystawi się sztukę przeciwko przemocy, to na scenie naprawdę trzeba będzie komuś rozbić głowę baseballowym kijem. Gdy będzie to sztuka o karze śmierci - niechybnie czeka nas niemarkowana egzekucja na prawdziwym elektrycznym krześle.

7. Czym więc kierowali się realizatorzy tego przedstawienia? To najtrudniejsze pytanie. Są to dwaj bardzo inteligentni, kulturalni, oczytani i subtelni młodzi ludzie. Należy więc sądzić, że wybór tej sztuki jako pierwszej realizowanej przez ich Towarzystwo Teatralne jest wynikiem chwilowej słabości. Niemal od początku spektaklu kiełkowało we mnie podejrzenie, że chodziło o przelicytowanie w brutalności i bezmyślności wystawionych w zeszłym roku przez Grzegorza Jarzynę "Niezidentyfikowanych szczątków ludzkich". Udało się. Ponieważ jednak ten wysiłek wart był lepszej sprawy - powstrzymajmy się od gratulacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji