Artykuły

Nowy brutalizm i stare struktury

W mijającym sezonie teatralnym w jeszcze większym stopniu doszli do głosu twórcy młodego pokolenia, zwłaszcza reżyserzy. Dość często na scenach pojawiała się współczesna dramaturgia zachodnia należąca do nurtu "nowego brutalizmu". Wewnętrzne konflikty i kłopoty finansowe zespołów teatralnych z całą ostrością ujawniły nieprzystosowanie struktur organizacyjnych do obecnych realiów społecznych i ekonomicznych.

Właśnie młodzi reżyserzy, trzydziestolatkowie i na ogół uczniowie Krystiana Lupy z krakowskiej PWST, zaczęli nadawać ton życiu teatralnemu. Najgłośniejszego z nich i niewątpliwie najbardziej utalentowanego. Grzegorza Jarzynę, obsypano w tym sezonie nagrodami za wcześniejsze dokonania. Jego "Magnetyzm serca" na podstawie zdekonstruowanego tekstu Ślubów panieńskich Fredry, przygotowany w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, będący apologią tyleż niewinnej miłości, co permisywnej kultury współczesnej, wywołał sprzeczne reakcje i oceny. Zgodnie jednak podziwiano reżyserską sprawność i dezynwolturę. W "Magnetyzmie serca" udało mu się nie tylko pokazać - nad wyraz prawdziwie i sugestywnie - jak młodych ludzi stopniowo ogarnia pasja erotyczna, ale też jak na przestrzeni ostatnich dwustu lat miłość rozsadzała obyczajowe konwenanse czy moralne zasady, gdyż Fredrowskie postacie w jego spektaklu ewoluują przez kolejne epoki aż do czasów dzisiejszych.

Z większą rezerwą przyjęto wystawione przez Krzysztofa Warlikowskiego w warszawskim Studio "Zachodnie wybrzeże" Bernarda-Marie Koltesa. Opór wywoływała zarówno sztuka francuskiego pisarza, rozgrywająca się w opustoszałych dokach nowojorskiego portu, zamieszkanych przez imigrantów i przestępców, do których przybywa milioner pragnący popełnić samobójstwo, jak i postmodernistyczna poetyka inscenizacji. W przedstawieniu Warlikowskiego relacje międzyludzkie są głównie transakcjami handlowymi, pełnymi manipulacji bądź przemocy. Postacie przełamują swą samotność, tylko gdy zadają ból lub dostarczają rozkoszy innym.

Kontrowersji nie wywoływały spektakle Agnieszki Glińskiej wystawione na warszawskich scenach: "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" Odóna von Horvatha - w Ateneum, i "Kaleka z Inishmaan" Martina McDonagha - w Teatrze Powszechnym. Ukazując prostych ludzi mieszkających w przedwojennej Austrii i Irlandii, Glińska nie rezygnowała z realizmu czy psychologicznego aktorstwa.

Utwór hiszpańskiego pisarza modernistycznego Ramona del Valle-Inclana, Słowa Boże, przedstawiający historię upadku i opętania przez diabła wieśniaczki, Piotr Tomaszuk wyreżyserował w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, nadając spektaklowi charakter ludowego moralitetu i kierując się uwagami Herlinga-Grudzińskiego o Złu ujawniającym się coraz bezwstydniej.

Paweł Miśkiewicz w Starym Teatrze w Krakowie sięgnął po "Przebudzenie wiosny" Franka Wedekinda - wydobył * motyw skrępowania własną cielesnością i seksualnością zarówno młodych, jak i dojrzałych osób.

Młodzi reżyserzy próbowali też tworzyć przedstawienia autorskie. Piotr Cieplik w "Takiej balladzie" w warszawskim Studio, chcąc ukazać z perspektywy wieczności codzienną egzystencję mieszkańców jednej kamienicy, posłużył się tekstami z Biblii, Iliady, dzieł Becketta, Hrabala Milne'a i Chandlera, ale poniósł sromotną porażkę.

W Starym Teatrze w Krakowie Marek Fiedor, poszukując - zgodnie z sugestią Ortegi y Gasseta - współczesnej wersji mitu Don Juana, odwołał się do utworów Jose Zorilli, Tirso de Moliny, Moliera, Lorenza da Ponte, Puszkina, Oskara Miłosza i Maxa Frischa. W spektaklu Fiedora pojawia się aż trzech Don Juanów. W zakończeniu stary libertyn popełnia samobójstwo, nawrócony grzesznik pokutuje i modli się o łaskę, a młody mężczyzna daremnie oczekuje jakiegoś znaku od ludzi lub Boga, który by go skłonił do porzucenia amoralnej gry.

Uwagę młodych reżyserów przyciąga też zachodnia dramaturgia współczesna pokazująca-często w sposób drastyczny - zachowania autodestrukcyjne, perwersyjny seks i brutalną przemoc, zwłaszcza że nie pojawiają się polskie sztuki traktujące o dzisiejszej rzeczywistości. Po tym jak w poprzednich sezonach Augustynowicz wprowadziła na polskie sceny "Zagładę ludu" Wernera Schwaba, a Jarzyna "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie" Frasera, w Warszawie wystawiono - oprócz wspomnianego już "Zachodniego wybrzeża" Koltesa-"Shopping and Fucking" Marka Ravenhilla, w Krakowie zaś "Prezydentki" Schwaba.

Sztuka Ravenhilla, grana na scenie Rozmaitości, wywołała ostrą reakcję radnych z AWS, którzy zaliczyli ją do "realizmu kloacznego" i zapowiedzieli, że jeżeli nie zostanie zdjęta z afisza, zmniejszą dotację dla teatru. Sprawa stała się głośna i doczekała się prasowych komentarzy (także w "Nowym Państwie" nr 24 - ustosunkował się do niej Piotr Zaremba). Nie chodzi tu bynajmniej o jedno przedstawienie, zresztą- co do którego wszyscy są zgodni - nieudane, lecz o zasadę!

Trudno odmawiać politykom prawa do komentowania poczynań artystów. Można też zrozumieć, że u wielu osób utwór Ravenhilla wywołuje obrzydzenie. Łatwo jednak zauważyć, że warszawscy radni, próbując ograniczyć wolność teatru. razy. doborze repertuaru, podejmują się roli cenzorów. Nie da się ukryć, że w systemie demokratycznym, czerpiącym ze źródeł filozofii liberalnej, dość trudno uzasadnić potrzebę przywrócenia cenzury, gdyż samo jej powołanie wyrządziłoby większe szkody niż obecność w obiegu wysokiej sztuki dzieł obscenicznych czy nihilistycznych. Odmowa przyznawania publicznych pieniędzy na takie produkcje raczej nie wytrzymuje krytyki, ponieważ widzowie kupujący bilety na "Shopping and Fucking" są również podatnikami.

Skoro publiczność jest gotowa oglądać utwór Ravenhilla, to widocznie rozpoznaje w nim własne doświadczenia czy niepokoje i lęki. Trudno udawać, że nie istnieją homoseksualiści, handlarze narkotyków, seks-telefony i że niektóre środowiska mówią wyjątkowo wulgarnym językiem. Warto może dodać, że dramaty Ravenhilla, Koltesa czy Schwaba są grane na czołowych scenach Londynu, Berlina czy Wiednia, i to bynajmniej nie ze względu na komercyjny charakter.

Oczywiście, nie wszystko da się i należy przenosić z kultury zachodnioeuropejskiej na grunt polski. Ale młodzi reżyserzy na ogół mają tego świadomość. Starają się raczej łagodzić drastyczność pewnych scen i rezygnują z rozwiązań stosowanych choćby w teatrach niemieckich. Niewątpliwie recenzenci powinni bezlitośnie traktować spektakle powstałe jedynie z pragnienia epatowania publiczności czy chęci wywołania skandalu, a przede wszystkim nie podchodzić bezkrytycznie do obrazu świata zawartego w dramatach z nurtu "nowego brutalizmu", jak często czynią obecnie. Sugerowanie bowiem, że "wszyscy jesteśmy w Shopping and Fucking uwikłani, pogrążając się z czułym uśmiechem aprobaty w świecie agresywnej konsumpcji", jest czystą demagogią.

Zresztą, większym wyzwaniem niż sztuki rozgrywające się w środowisku homoseksualistów czy narkomanów wydają się dzieła mogące obrażać uczucia religijne. W "Prezydentkach", wystawionych w krakowskim Teatrze Stu, Schwab ukazał trzy emerytki, z których jedna - Maryjka - ma fiksacje na tle religijnym: pragnie osiągnąć zbawienie, z tego też powodu poniża się i przetyka klozety gołymi rękami. Z kolei jej przyjaciółka, Erna, marzy o małżeństwie z pobożnym rzeźnikiem pochodzącym z Polski o znajomo brzmiącym imieniu i nazwisku: Karl Wotilla! W zakończeniu Erna wraz z trzecią z tego grona - Gretą - odcina Maryjce głowę kuchennym nożem. Sztukę Schwaba zapewne można zaliczyć do "realizmu kloacznego", ale raczej nie należy jej traktować jako antyreligijnej propagandy, lecz jako wyraz duchowej choroby autora.

Inscenizacje trzech reżyserów starszego pokolenia, Jarockiego, Grzegorzewskiego i Lupy, były potwierdzeniem ich dominującej pozycji w polskim teatrze i wysokiej klasy oraz stanowiły7 kontynuację dotychczasowej twórczości.

Jerzy Jarocki w Teatrze Polskim we Wrocławiu, z wystawianego przed laty "Pieszo" i "Portretu", a także z "Zabawy", "Emigrantów" i "Alfy" (sztuki o Wałęsie internowanym w Arłamowie) ułożył "Historię PRL według Mrożka". Dramaty Mrożka, uzupełnione tekstami publicystycznymi, dokumentami i pieśniami posłużyły Jarockiemu do przypomnienia dziejów PRL od 1944 do 1989 i dokonania rozrachunku z tamtym czasem. Na scenie ukazano obóz dla internowanych z początku stanu wojennego, w którym działaczy "Solidarności" pilnują zomowcy i esbecy. Dzięki retrospekcjom oglądamy instalowanie nowego ustroju zaraz, po wojnie pod czujnym okiem oficerów NKWD, szkolenie ideologiczne na kanwie Popiołu i diamentu Andrzejewskiego, akademię ku czci marszałka Rokossowskiego, chłopaków ze wsi korzystających z możliwości awansu, spowiedź rozczarowanego stalinowca w knajpie ze striptizem, inteligentów usprawiedliwiających swe konformistyczne zachowania. Jarocki stworzył niezwykle ważny spektakl (choć ma on wiele słabości) - zaproponował chłodne i rzetelne spojrzenie na społeczne postawy z czasów PRL, będące próbą dialogu z pamięcią i sumieniem widzów.

Jerzy Grzegorzewski w Teatrze Narodowym otworzył sezon autorskim przedstawieniem "Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem". Główną postacią jest w nim Witkacy, kręcący film na motywach Moniuszkowskiej, ,Halki", który ma być realizacją idei Czystej Formy. Awangardowe przedsięwzięcie nieuchronnie zmierza ku katastrofie, jednak na końcu tytułowa Halka popełnia - jak w operze - samobójstwo, rzuca się w przepaść. Grzegorzewski skonfrontował - niczym w Weselu Wyspiańskiego - nowoczesnych artystów uprawiających perwersyjną sztukę, cierpiących z powodu nudy i nienasycenia, z bogobojnymi i prostodusznymi chłopami z Podhala z kart Historii filozofii po góralsku ks. Józefa Tischnera. Kontynuacją długoletnich poszukiwań Grzegorzewskiego współczesnej formy dla dramaturgii Wyspiańskiego byli "Sędziowie", wystawieni na scenie kameralnej Narodowego. Tragedię rozgrywającą się w żydowskiej karczmie reżyser wpisał w scenerię Wesela.

Krystian Lupa w Starym Teatrze w Krakowie przeniósł na scenę trzecią część powieści Hermanna Brocha lunatycy, Huguenau, czyli rzeczowość, której akcja dzieje się w Niemczech w 1918 roku. Siedmiogodzinny spektakl - rozbity na dwa wieczory - to dalszy ciąg powstałej w 1995 scenicznej adaptacji drugiej części utworu Brocha: Esch, czyli anarchia. Lupie, dzięki dążeniu do prostoty i surowości wyrazu, udało się w niezwykle przejmujący sposób ukazać ludzi obliczu katastrofy, zobojętniałych wobec powszechnego cierpienia i śmierci, wypatrujących końca świata i Zbawcy, jak Esch czy Pasenow, albo też całkowicie amoralnych i areligijnych -jak Huguenau. Lupa z mniejszym powodzeniem wystawił w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, reżyserowany już w 1981 w Krakowie, "Powrót Odysa" Wyspiańskiego.

Wciąż przeszkodą w rozwoju teatru są jego struktury odziedziczone po PRL.

Po 1989 roku Izabela Cywińska, jako minister kultury, zrezygnowała z gruntowej reorganizacji życia teatralnego i poprzestała na drobnych zmianach. Nic dziwnego, że po reformie administracyjnej większość scen znalazła się w kłopotach finansowych i zmuszono je do znacznego ograniczenia liczby premier i przedstawień. Wielu twórców ma świadomość potrzeby radykalnych zmian, ale środowisko się przed nimi broni.

Nader znamienna była sytuacja w krakowskim Starym Teatrze, otaczanym opieką Ministerstwa Kultury. Po odwołaniu pod koniec poprzedniego sezonu przez Joannę Wnuk-Nazarową Krystyny Meissner, która doprowadziła do ostrego konfliktu, w zespole, z teatru odeszła grupa reżyserów i.aktorów. Sytuację miał zmienić dyrektor Jerzy Binczycki, lecz zmarł. Kierownictwo artystyczne powierzono dotychczasowemu dyrektorowi Teatru TVP, Jerzemu Koenigowi, ale wkrótce teatr znalazł się w zapaści finansowej. W minionym sezonie zdołał przygotować zaledwie cztery premiery.

Wymowny jest też casus Grzegorza Jarzyny. Po odejściu ze Starego Teatru w Krakowie Jarzyna, obejmując na początku sezonu kierownictwo artystyczne warszawskich Rozmaitości, zapowiadał prowadzenie teatru na nowych zasadach. Jedni już w kwietniu odwołał go dyrektor Bogdan Słoński, który wcześniej doprowadził do rezygnacji Piotra Cieplaka. Wprawdzie dzięki różnorakim interwencjom i negocjacjom Jarzyna wrócił, ale konfliktu nie rozwiązano.

Kilka dni temu Jarzyna ponownie został wyrzucony z posady szefa artystycznego Rozmaitości, ale następnego dnia decyzją wiceprezydenta Warszawy przywrócono go na dotychczasowe stanowisko.

Na ostateczne podsumowanie sezonu jest jeszcze zbyt wcześnie, lecz można przyjąć, że najwybitniejszym przedstawieniem okazali się "Lunatycy" Lupy oraz "Sędziowie" Grzegorzewskiego i "Magnetyzm serca" Jarzyny. W spektaklach tych pojawiły się zresztą największe dokonania aktorskie. W "Lunatykach": Pasenow Jerzego Treli. Esch Jana Frycza, Huguenau Romana Gancarczyka, Ludwik Gódicke Andrzeja Hudziaka, siostra Matylda Urszuli Kiebzak i Maria Mai Ostaszewskiej. W "Sędziach": Samuel Treli, Joas Doroty Segdy i Natan Krzysztofa Globisza. W "Magnetyzmie serca": Aniela Ostaszewskiej, Albin Cezarego Kosińskiego, Klara Magdaleny Cieleckiej i Gustaw Zbigniewa Kalety. Łatwo zauważyć, że niemal wszyscy aktorzy byli lub są związani z krakowskim Starym Teatrem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji