Artykuły

Komercja first classe

WIELE z tak bardzo pożądanych dziś warunków komercji w dobrym sensie spełniają "Dzieci mniejszego Boga", spektakl wyreżyserowany przez Waldemara Matuszewskiego w teatrze Ateneum. Sztuka Marka Medoffa (rocznik 1940), wychowanego w atmosferze lat sześćdziesiątych, ideologii dzieci-kwiatów, czynnego uczestnika ruchu non-violence i niedoszłego żołnierza w Wietnamie (po­darł książeczkę wojskową) nie bez powodu zrobiła karierę na Broad­wayu. Ta historia niemożliwej miłoś­ci głuchej dziewczyny i jej nauczy­ciela, nie wymaga wystawnych de­koracji. Główny konflikt rozgrywa się tutaj bowiem między nimi. Po­między Sarą Norman a Jamesem Leedsem i jest typową akcją psy­chologiczną, wewnętrzną.

W sześć lat po premierze (1979/80) sztukę Medoffa przeniesiono na ek­ran. Film, zrobiony przez Randy Haines, oglądaliśmy także w Polsce (Rola Sary, kreowana, przez autentycznie głuchą Marian Loesser, przyniosła tej niezawodowej aktorce Oscara). "Dzieci mniejszego Boga" to oczywiście melodramat. A jednak melodramat w dość szlachetnym wydaniu. To sztuka zrodzona z po­czucia solidarności międzyludzkiej a nawet swego rodzaju podziwu, jaki my pełnosprawni, jesteśmy winni tym, których uważa się za gorszych. Medoff głosi potrzebę tolerancji wobec wszelkiej odmienności. Wobec tych, którzy są - i pozostaną - inni, mimo wysiłków ludzi całkiem zdrowych. Takich właśnie jak Ja­mes, który - w najlepszych inten­cjach i w przekonaniu, iż postępuje słusznie - zmierza do tego, ażeby ci gorsi upodobnili się do niego. Leeds, nauczyciel mowy w państ­wowej szkole dla głuchych, próbuje pomóc swoim wychowankom w opa­nowaniu tego właśnie środka poro­zumiewania się. I w licznych wy­padkach - młodych ludzi słyszących przynajmniej trochę - ma obiecujące wyniki. Jego metoda zawodzi wobec dziewczyny głuchej od uro­dzenia. Sara nie chce się nauczyć czytać z ust. Nie chce litości sły­szącego. Pragnie, aby zaakceptował ją taką, jaka jest. I akceptację tę zdobywa. Zdobywa też serce nauczy­ciela. Odwrotnie jednak niż w ro­mansach z happy endem - dzień ślubu tej pary będzie początkiem dramatu, teraz już naprawdę serio. Po kolejnej nieudanej próbie przeciągnięcia Sary na stronę świata słyszących, dziewczyna odchodzi. Od­chodzi, bo przekonała się, że nigdy ani on, ani ona, nie przenikną poza granice świata tego drugiego. Odchodząc, zostawia Jamesowi cień na­dziel, że może, jeszcze będą próbo­wali spotkać się gdzieś w połowie drogi między ich światami.

Odwieczny mit Tristana i Izoldy, prawdziwy topos literatury wszystkich epok, został przeniesiony przez Medoffa w dzisiejsze, lokalnie amerykańskie realia bar­dzo zręcznie. Na tym polega sukces tego utworu. W Ateneum Sarę Norman gra utalentowana Ma­ria Ciunelis, a Jamesa Leedsa Krzysztof Kolberger (gościnnie). I oboje, opanowawszy język migowy na tyle, ażeby laikowi mógł wyda­wać się płynnym, przekonują zarów­no w momentach radosnych, jak i tragicznych. Są tragiczni, lecz nade wszystko są prawdziwi w swojej młodości, obyczajowości, sponta­niczności, w swym nieświadomym okrucieństwie, będącym niekiedy protestem wobec powszechnego zakłamania. Są szczerzy, choćby ta szczerość miała głęboko ranić ich bliskich. Tych, których kochają, albo są gotowi pokochać.

I Sara Norman - Ciunelis jest właśnie taka. Przede wszystkim bezwzględnie szczera wobec siebie sa­mej. Może dlatego właśnie tak moc­no przejmuje nas jej dramat?... Tro­chę mniej wierzymy dramatowi Le­edsa - Kolbergera i chyba słusznie. Mimo wszystko, mniejsza jest jego przegrana; to on od początku, był silniejszy, miał przewagę. I ryzyko­wał chyba mniej niż Sara. Nie po­mógł zresztą Kolbergerowi i reżyser, który nie wypunktował w sposób dostatecznie jasny wszystkich wąt­ków tej: wzajemnej psychodramy... Na przykład wątek postaci z dru­giego planu - walczącej o Sarę pary głuchych, Orina i Lidii, którzy trochę mówią (bardzo niewyraźnie) i którzy wciągają do swojej akcji adwokatkę (Grażyna Strachota) - zaciemnia niepotrzebnie sprawę. To dobijanie się przez mniejszość (głu­chych) własnych praw przeciwko ciemiężcom - słyszącym, w ogóle prowadzi przedstawienie w nieco inną stronę i przez to wydaje się motywem cokolwiek przypadkowym. Osłabia uniwersalne, wręcz egzystencjalistyczne przesłanie sztuki, możliwej do odczytania w duchu: piekło to inni.

Na szczęście konflikt główny, przekazany przez parę Ciunelis, Kolberger ma w sobie tyle ładunku i wewnętrznej prawdy, że przede wszystkim on trzyma w napięciu wi­downię.

Można więc wróżyć spektaklowi jeszcze długi żywot (bo przedstawie­nie nie jest młodziutkie). Co powie­dziawszy, zdradzę, że grający w "Dzieciach mniejszego Boga" aktorzy udają się właśnie w objazd po Polsce. .

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji