Artykuły

Wyzwolenie ze starego teatru

"Wyzwolenie" w reż. Waldemara Modestowicza w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.

Waldemar Modestowicz wystawił dramat Wyspiańskiego w stylistyce dawnego teatru, bez wymownych niuansów do współczesności. A przez to kompletnie nieporywający emocjonalnie.

Na "Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego przychodzi się do teatru, żeby posłuchać go w nowym kontekście. Bo, tak jak w przypadku "Wesela", jak w krzywym zwierciadle zawsze odbija się w tym "Wyzwoleniu" polska współczesność.

W inscenizacji Waldemara Modestowicza, zanim scenę odsłoni kurtyna, reżyser ustami Przewodnika (Sławomir Kołakowski) zwraca się do publiczności, by odpowiedziała sobie na pytanie o przyszłość Polski w jednoczącej się Europie: "Wyobraź sobie, że nie ma Polski, tak jak jej nie było sto lat temu, tak jak jej nie będzie za sto lat"...

Konrad (Jacek Polaczek), który wchodzi krokiem Starego Wiarusa, by na pustej scenie ze szpitalnym łóżkiem dokończyć swego dramatu, to człowiek z siwą brodą. Jego monologi to już nie młodzieńcze wadzenie się o wyzwolenie dla narodu i jednostki, ale dźwiganie "niewoli narodowości".

Dalej pojawia się w "Wyzwoleniu" pochód wielu postaci Wyspiańskiego, jak choćby szlachciura z karabelą Karmazyn (Adam Dzieciniak), Robotnik, świadek pogromu (Zbigniew Filary), Kaznodzieja pod sztandarem z Matką Boską (Adam Zych).

Tylko, że ich korowód historyczny skłania co najwyżej do kiwania głowami nad muzeum polskości. Bo choć budowane przez Modestowicza sceny świadczą o dużym wyczuciu efektu teatralnego, to służy to celebrowaniu starego teatru i uprawianiu już zwietrzałej w teatrze historiozofii.

Modestowicz robi przedstawienie solidne, ale gdzieś obok naszej rzeczywistości, a przez to kompletnie nieporywające emocjonalnie. A przecież jest w tym dramacie niezwykła żywotność. Tylko wymaga od aktorów nie zagadywania Wyspiańskim, tylko zaakcentowania wciąż współczesnych subtelności w mgle wieloznacznej narracji dramatu. A od reżysera podkreślenia niuansów nawiązujących do współczesności. Kremówki, które sześć lat temu nosił Prymas na tacy w "Wyzwoleniu" Anny Augustynowicz, "pieką" do dziś.

Tymczasem Teatr Polski podejmuje próbę uwodzenia widowni tradycją wielkiej klasyki, ale bez szans na poruszenie "sumienia narodu". To nie tyle zarzut wobec "Wyzwolenia" Modestowicza, co konstatacja. Tytuł grany od tygodnia z trudem zapełnia na przedstawieniach połowę widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji