Śmiech aż po śmierci
LUDZIE walczą ze sobą. Taka jest natura ludzka. Jest to najbardziej inspirujące zjawisko dla dramatopisarzy, przy czym jedni przedstawiają je serio, w sposób tragiczny, Inni zaś - obracają rzecz w żart. Może być Szekspir i może być Anthony Shaffer.
"Detektywa" Shaffera wystawił ostatnio reżyser Janusz Warmiński na Scenie 61 w Teatrze Ateneum. W roli Andrewa Wyke'a oglądamy Leonarda Pietraszaka, w postać Milo Tindle'a wcielił się Krzysztof Kolberger, który występuje w podwójnej roli, grając w drugim akcie inspektora Dopplera. Kolberger wspaniale odtwarza tę postać, zachwyca widza parodią stylu Agaty Christie.
Widząc go w roli Dopplera, zaśmiewamy się najbardziej. Nieco mniej w akcie pierwszym, kiedy Kolberger gra ową pierwszą postać - kochanka żony starzejącego się i nieprzytomnie zazdrosnego mężczyzny - autora powieści kryminalnych. Miła i zaskakująca jest ta metamorfoza Kolbergera w akcie drugim. Widać z tego, jak trudno zagrać kogoś zwyczajnego i banalnego, jakim jest początkowo Milo Tindle, żeby sama rola mogła porwać widownię. Ale widownię w pierwszym i drugim akcie porywa nie tyle gra obu aktorów, ale gra, a raczej rozgrywka wzajemna między oboma panami, gra, walka międzyludzka, szczególnie, że... w grę wchodzą tu namiętności, miłość własna, urażona ambicja. Nie ma bodaj silniejszych bodźców niż te właśnie, aby ludzie - urażeni w swoich najczulszych punktach - zaczęli ze sobą walczyć.
W przypadku "Detektywa" Anthony Shaffera ta walka - to dosłownie śmiertelna gra między dwoma mężczyznami. Ciekawe: jest to gra pół żartem, pół serio, tak doskonale przez autora pomyślana, że ową "śmiertelną walkę" (Wykę naprawdę* jest potwornie zazdrosny i urażony w swojej męskiej ambicji) przedstawia jako formę psychozabawy między bohaterami.
"Detektyw" przyniósł twórcy światowy rozgłos i był grywany na najlepszych scenach, najpierw w macierzystej Anglii, następnie na Broadwayu, a potem Joseph L. Mankiewicz zrealizował według "Detektywa" film z Laurencem Oliverem i Michaelem Cainem.
Cienka jest granica między tragizmem a śmiesznością. "Detektyw" jest znakomitą sztuką, w której dowcip skrzy się bez przerwy, a widz śmieje się, mimo iż obserwuje nieustanną grę aż po śmierć jednego z bohaterów.