Artykuły

Pantomima w drodze

"Stazione Termini" w reż. Marka Oleksego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

/Symbolicznie akcja najnowszej premiery Wrocławskiego Teatru Pantomimy dzieje się na współczesnym dworcu, który jest też psychologicznym przystankiem w życiu przypadkowo zebranych ludzi. Każdy ma nadzieję odjechać stąd do lepszego jutra.

Marek Oleksy jest jedną z najważniejszych twarzy wśród mimów wrocławskiego zespołu i jego legendy. W "Stazione Termini" wystąpił w roli scenarzysty, reżysera i aktora, proponując nam autorską refleksję o ważnym momencie, a czasami przełomowym, decydującym o dalszym życiu. To ta symboliczna stacja. Moment zastanowienia. Środki bywają ekstremalne. Gwałt na młodej dziewczynie albo wegetacja na inwalidzkim wózku wśród kroplówek i pielęgniarek czy wreszcie zmora starości trudna do zaakceptowania - tu Oleksy obsadził sam siebie.

Po wyjściu z premierowego przedstawienia, gdzieś wyskakiwały mi z pamięci sceny ze starych przedstawień Mistrza Tomaszewskiego: "Menażerii cesarzowej Fillisy", "Przyjeżdżam jutro" czy wreszcie "Tragicznych gier". Spodziewałem się, że autor "Stazione Termini" mocno plecami oprze się o swojego Guru, bo jest też jednym z ostatnich Strażników Ognia sztuki i technik stworzonych przez Tomaszewskiego. Dziś w teatrze się tego nie szanuje. Wszyscy "najwybitniejsi" młodzi artyści poprawiają różnych głupków, jak Ajschylos czy Szekspir, którzy z całą pewnością nie wiedzieli, co piszą, jak piszą i po co.

To przedstawienie nawet wymaga od widza erudycji. Inaczej

nie odczytamy ostatniej, niemal biblijnej sceny zgwałconej dziewczyny Krystyny (Izabela Cześniewicz) uzdrawiającej Łazarza (Artur Borkowski). Chrystus i ona - uzdrawiają miłością. Stary Milioner (Marek Oleksy) umiera, mimo pieniędzy i nadzwyczajnej opieki. Ale też chwila, chwila - wśród blokersów wykwitają szlachetne odruchy i w końcu wspomniana wyżej miłość zwycięża. Tylko kontrolujący przebieg wypadków komedianci rodem z cyrku (Monika Rostecka i Mariusz Sikorski) stawiają nam cudzysłowy. To tak jest. I nie jest.

Oleksy wprowadził na scenę mimu kilku zdolnych adeptów. Wygląda, że coś z nich będzie. Z tego grona wyróżnię dziś tylko Ćmę Barową (Sara Gole), która łączy różne wątki opowieści.

Reżyser miał, niestety, kłopot z płynnością w narracji. Przed finałem, dość gwałtownie zmienia konwencję. Ci od zadań specjalnych, klowni, wprowadzają na scenę parę: Tancerkę (Katarzyna Sobiszewska) oraz kontrtenora i tenora Klausa Nomi, legendę sceny pop, który na naszych oczach przepoczwarza się w Lady Gagę (obu postaciom ciała użyczyła Anna Białkowska). Niby idzie ku lepszemu, ale robi się straszne zamieszanie z poplątaniem, czyli dół choreografa Piotra Biernata, patrz sceny zbiorowe.

Na najwyższą ocenę zasłużyła tylko "Lalka" Terlikowska o imieniu Elżbieta, autorka kostiumów. Karę powinien zapłacić kompozytor Cezary Duchnowski. Marek Oleksy też tylko trochę mieści się nad kreską za całokształt wyrazu artystycznego. No to tyle, pewnie bardzo niesprawiedliwie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji