Artykuły

Bardzo niegrzeczna gala

"Wiatry z mózgu. Stolarka kabaretu" - spektakl Formacji Chłopięcej Legitymacje na 26. PPA we Wrocławiu. Pisze Leszek Pułka w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Wiatry z mózgu" to najbardziej niegrzeczna gala w historii PPA. Błyskotliwa i energetyczna jak Formacja Chłopięca "Legitymacje", która ten wieczór wyśniła

Można z grubej rury: Gene Kelly miał swojego "Amerykanina w Paryżu", Beatlesi "Żółtą łódź podwodną", animowany, rysowany wyrazistą krechą, płaski świat, w którym nie wszystko było w porządku, ale który wyrażał poprzez muzykę emocje pokolenia. Można spolszczyć, ale nie zbylejaczyć: na scenie Teatru Polskiego Legitymacje zbudowały z Tomaszem Brodą równie ciekawy funny world swojej generacji. Niezwykle mocno wczepiony w upodobania współczesne, swobodnie żonglujący estetyką minionego stulecia, zwłaszcza poczuciem humoru w stylu angielskim.

Podkreślam rolę scenografii i kostiumów, gdyż były równie ważnym elementem na scenie, co swawolne piosenki Mumio, Salonu Niezależnych, autorów XX-lecia międzywojennego. Broda kazał artystom Gali przetaczać, przenosić wielkie klocki przywołujące swawolny klimacik mistrza rysunkowej groteski - Bohdana Butenki. Kto pamięta ze "Świerszczyka" przygody Gapiszona, od pierwszej minuty czuł się na scenie Teatru Polskiego jak w domu. Kto kochał refreny i kostiumy Tercetu Egzotycznego, był w siódmym niebie.

Gala niepodzielnie należała do Konrada Imieli, Cezarego Studniaka i Sambora Dudzińskiego. Zaczęła się od zerwania songu Jana Pietrzaka. Na Wojciecha Kościelniaka śpiewającego nabożnie "Żeby Polska" spadł kilkumetrowy chochoł. I od początku szło jak burza.

Kabaretowa orgietka - wariacje na temat seksu, żarcia, muzyki, błyskotliwe żonglowanie kabaretowymi symbolami połączyło na scenie tak różne postacie, że tylko olbrzymi Indianin z karłowatym faszystą mogli w tym show sprzątać artystów ze sceny.

Rozsmakowałem się w widowisku, w którym na głowy widzów spadają majtki, po dobrej godzinie. Na surrealnej i absurdalnej karuzeli pomysłów tria Legitymacje i jego satelitów wirowało tak wiele dobrego humoru, żywiołu rytmu, dobrej energii, że patetyczny, pompatyczny i - przyznajmy - nudnawy świat piosenki aktorskiej wreszcie pękł jak zleżały balon. Co zresztą można zrobić poza serdecznymi oklaskami, widząc wsufitowstąpienie (na linie) Jana Peszka bajdurzącego coś o kabarecie.

Wiszący nad klockami scenografii wielki ekran telewizora był raczej źródłem zakłóceń i stylowych dezinformacji niż ilustracją kolejnych numerów tej wielowątkowej maligny na potężnym haju. Kabaret Imieli/Studniaka/Dudzińskiego to skandal i prowokacje, obrażanie mieszczańskich cnót i żarty z podstawowych wartości. Ale to przede wszystkim kabaret, w którym Zfrancuzka Agnieszki Dygant w srebrzystej, jedwabnej piżamce śpiewa o miłości oralnej, a nie że się boi sama spać. Kabaret, w którym Sfrustrysyn w damskiej kiecce Mariusza Kiljana publicznie wyznaje kłopoty z seksem, a sława - według Imieli w zabójczym garniturze z całusami na plecach - "to taka pani, co własną cipkę ma za nic".

Umarłem ze śmiechu podczas muzycznej kąpieli w pianie Mariusza Lubomskiego. Parodia "Matriksa" Pawła i Piotra Kamińskich była już tylko kropką nad "i". Ważne i to, że mimo obrazoburczej, skandalicznej wręcz niechęci do koturnowego śpiewania nie było w tej gali niczego, co obrażałoby fanów poetyckiej klasyki. Chyba że ktoś ma muchy w nosie i nie umie się bawić. Na skrzyżowaniu rewii, teatrzyku absurdu i surrealizmu brawurowo śnili w niedzielę także Justyna Szafran, Jolanta Fraszyńska, Kinga Preis oraz balet i świetni muzycy. Wielkie brawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji