Artykuły

Świadkowie pustych łbów

"Głupota przybiera rozmiary/normalne". To nie jest zdanie napisane dziś. To nie myśl z wczoraj ani nawet z zeszłej soboty. Dziwne? Owszem. Słowa o swojskości pustych łbów otwierają poemat "Nasza mała stabilizacja", na dwa głosy napisany poemat, rozpoczynający "Świadków" Tadeusza Różewicza. Tak, to cud jakiś, że litery te nie są literami z naszych czasów i naszego świata, że mają jeśli nawet póki co nie siwą, to już długą, bardzo długą brodę.

Słowa o wiecznej swojskości pustych łbów wygłosi ONA (Aneta Wirzinkiewicz). Odpowie jej ON (Marcin Kalisz), odpowie zdaniem równie starym, zdumiewająco starym: "nieskończoność jest krótsza /od nogi/ Sophii Loren". I tak też będą się przerzucać wersami poematu o nędzy ludzkiej zgody na bylejakość. ONA - kobieta odcięta od imienia i nazwiska. I ON - golem identycznie bez ludzkich właściwości. W drugiej i trzeciej części nie zniknie brak twarzy, brak imion i nazwisk. Nie wrócą człowiecze właściwości. Ci, co gadają, dalej będą nikim. ONA najpierw stanie się KOBIETĄ, a później TRZECIM. ON zaś będzie MĘŻCZYZNĄ, po czym sczeźnie jako DRUGI. Póki co jednak tandem mieli słowa poematu o swojskości umierania z przeżarcia przeciętnością. Szczebioczą, a mnie zdumiewa, że wersy te popełniono aż wtedy - w 1962 roku! Tak dawno, że aż nieprawda?

"Głupota przybiera rozmiary/normalne. Nieskończoność jest krótsza/od nogi/Sophii Loren. Miłość i nienawiść/zmniejszyły wymagania. Biel nie jest już taka biała/taka rażąco biała. Czerń nie jest już taka czarna/taka naprawdę czarna. Temperatura jest średnia. Wiatry są umiarkowane". Jeszcze? Proszę bardzo.

Metafizyka ma /nogi jamnika. Zakłada się nogę na nogę. Psy chodzą w kołderkach /młodzież jest zagadkowa /pani Zofia radzi zapomnieć. Apokalipsę /czytuje się do poduszki. Hierarchia walczy /z prezerwatywami zamiast/ walczyć o podniesienie ich jakości. W kościołach mówi się o piekle /w sposób oględny. Można wstąpić. Można wystąpić...". Wystarczy. Jeszcze tylko dźwięki naprawdę mordercze. ON: "A wiesz boję się trochę /boję się, że mogę to stracić". ONA: "Co". ON: "No właśnie to nic /boję się o to/ że mogę stracić to /coś niecoś". OBOJE: "Naszą małą stabilizację". I już.

Różewicz pisał to 43 lata temu! Niepojęte, że nie wczoraj. Ile zmienić wystarczy, byś usłyszał brzdęk dzisiejszego dnia? Mało. Wystarcza kosmetyka detali. Na przykład: punkt jest dłuższy od myśli Romana Giertycha. Albo: na wieść o liście Wildsteina, pani "Wyborcza" znów radzi zapomnieć. Lub też: ORLEN to zagadka, a młodzież, co kiedyś była zagadką, dziś czyści moherowe berety rodziców, czyści i dalej walczy z elastycznością, której w życiu w palcach nie miała, miast, że tak powiem, walczyć o normalność dotyku opuszków swoich. To tyle. Głupota nadal jest swojskim, ocalającym walorem. Zwierzęcy twój lęk przed utratą dzisiejszego, do imentu skurduplałego żłobu twojego - bliski jest lękowi ojców i dziadów twych, co własne przeciętności pilnie dziergali w 1962.

Nie lubię słowa ponadczasowość. Lubię słowo literatura. A wszystko dlatego, że lubię synonimy sensowne. Prawdziwa moc literatury, prawdziwie wielki czas literatury prawdziwej - to nie żałosny, godny życia łątki jednodniówki dzień schnięcia atramentu. W tych "Świadkach..." - tak w pierwszej, jak i dwóch następnych częściach, "domowej" i "biznesowej" - w "Świadkach..." okraszonych sztuczką Różewicza "Dzidzibobo", i na scenie "Sceny w Bramie" wyreżyserowanych przez studenta reżyserii Piotra Jędrzejasa - całym światem ludzi bez właściwości jest rozkładany tapczan. Wieczorem - duży fotel, nocą - wyro, a pod spodem - dodatkową szafę masz! Rozpacz. Nędza świata skazanego na uniwersalność swych gadżetów. Czy coś się zmieniło?

Chuchanie na żyćko swoje. Cicha radość z powodu nieutraconej pracy. Śniadanko kurdupla-kapitalisty. Obiadek kurdupla-gangstera. Kolacyjka kurdupla-posła, co w radiowym programie publicystycznym zażera się, jak Pilch mawia, staropolskimi jajami na staropolskim boczku, i któremu właśnie dlatego się roi, że jutro będzie prezydentem USA. Cóż za tandeta! Nie tylko kulturalnie womitować, ale i po staropolsku rzygać się chce na tę naszą codzienną pretensjonalność "dziewicy", którą "kapitalizm" zdeflorował nie dalej, jak wczoraj, więc wczorajsza "dziewica" - dziś nad Wisłą przechadza się krokiem starej kapłanki defloracji. Cóż za mentalna nędza!

Nędza kolejnej naszej małej stabilizacji. Kolejny wstyd chamów cudem uwznioślonych. Oto sedno seansu Jędrzejasa. Pięknie, bo skromnie dwoje studentów aktorstwa prowadząc, dał opowieść o niezmienności podskórnych smrodów polskiej mentalności codziennej. Pokazał bolesną żywotność stareńkich słów Różewicza. Tak, sensowne jutro teatru to literatura mocniejsza niż bóle dnia, w którym schną atramenty. Jeśli w jednym, 43 lata temu napisanym przez Różewicza zdaniu krążą jady potężniejsze niż cała ta grafomańska powódź martwych słów pornodramaturgów - to o czym jeszcze gadać?

Oto ONA i ON. Świadkowie własnych nędz. Mikst spoza czasu. Seans karlenia ku czci świętego spokoju, pieszczonego w ślepej kuchni, w cieniu gomułkowskiego tapczanu, na niepojętym piętrze bloku okutanego tylko wierną szarością. I oto twa szczurza wściekłość: że dziś u siebie nie możesz otworzyć tamtego okna kuchni, która zupełnie gdzie indziej wystygła pół wieku temu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji