Artykuły

Nasza osierocona klasa

"Nasza klasa" w reż. Ondreja Spišáka w Teatrze na Woli w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Spektakl na podstawie wyróżnionej nagrodą Nike "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka pokazuje mord w Jedwabnem jako kulminacyjny punkt historii współczesnej Polski.

Ubiegłoroczne, prapremierowe wystawienie "Naszej klasy" w The National Theatre w Londynie pokazywało mieszkańców naznaczonego zbrodnią miasteczka jako widma, które jakaś okrutna siła pcha, by bez końca opowiadać tę samą historię cierpień i win. W spektaklu Teatru na Woli Żydzi i Polacy, rozpoczynający wspólnie naukę w wielonarodowej klasie, to raczej sieroty. Porzucone, pozbawione przewodnictwa, zmuszone walczyć o przetrwanie.

Autor śledzi ich losy od połowy lat trzydziestych, przez pogrom z lipca 1941 roku (nawiązanie do mordu w Jedwabnem) aż po współczesność, gdy ukrywana przez dekady tajemnica staje się sprawą publiczną. Przez te wszystkie lata drogi dziesięciorga kolegów krzyżują się i rozchodzą. Jedni zginą w płomieniach stodoły, inni będę słać listy z Ameryki. Wszyscy pozostaną jednak do końca więźniami "naszej klasy", nawet po śmierci z głebi sceny będą przez otwarte wrota śledzić losy kolegów.

Rozpoczynająca dramat szkolna akademia z okazji pogrzebu Marszałka Piłsudskiego w 1935 r. ma tu nie tyle znaczenie polityczne, co osobiste. Z perspektywy podlaskiego miasteczka odszedł nie tylko strateg, premier, wódz naczelny czy autor majowego przewrotu, ale wraz z nim wizja Polski, w której Polacy i Żydzi dzielili się dumą ze zwycięstw wspólnego państwa i codziennymi ciężarami, w której miewali wspólnych wrogów i bohaterów. W której różne grupy wyznaniowe nieświadomie przejmowały swoje powiedzenia, tradycje, zwyczaje, były siebie nawzajem ciekawe. Gdy tamta, uosabiania przez Piłsudskiego rzeczywistość odeszła, dzieciaki z "naszej klasy" - a wraz z nimi cały kraj - pozostały same z nierozwiązanymi konfliktami, gotowe oddać się każdemu, kto chciałby je poprowadzić. Zmieniające się na ścianie klasy symbole - krzyż, sierp i młot, swastyka - potęgują niebezpieczne podziały. Uruchamiają się najgorsze instynkty i mechanizmy rządzące grupami rówieśniczymi.

To, co wydarza się we wzorowanym na Jedwabnem miasteczku wykracza jednak daleko poza rzeczywistość reportaży o młodzieżowych gangach z przedmieść. Koledzy, którzy wspólnie oddawali hołd Marszałkowi podczas szkolnego spektaklu, kilka lat później mordują się, torturują, pomawiają, tropią. Partyzant Rysiek (Maciej Skuratowicz) wraz z donosicielem Zygmuntem (Karol Wróblewski) i przyszłym księdzem, Heńkiem (Marcin Sztabiński) zgwałcą piękną Dorę (Monika Fronczek) w obecności jej dziecka. Zanim zapędzą ją wraz z tłumem do stodoły, dołożą jej jeszcze serię razów i upokorzeń. Jedynie pomagający przy rąbaniu zwęglonych żydowskich zwłok Władek (Leszek Lichota) uszanuje jej ciało, wrzucając je do masowego grobu w całości, nie w strzępach.

Ocalony z pogromu mąż Dory Menachem (Mariusz Drężek) przesiedzi niemiecką okupację na strychu Zochy (Izabela Dąbrowska) czytając Biblię i "załatwiając ludzkie potrzeby" ze swoją wybawicielką, gospodynią, strażniczką. Paradoksalnie, pod wpływem lektury Pisma Świętego, stanie się zafiksowanym na żądzy zemsty ubekiem, katującym nie tylko odpowiedzialnych za śmierć żony kolegów, ale też ludzi z AK-owskiego podziemia.

Ząb za ząb, ręka za rękę. Wedle tego prawa toczy się niemal cała opowiadana przez Słobodzianka historia. Krzywda - zemsta. Urazy mające źródło w dziecięcych sporach - "dlaczego ona za mną nie zatańczy", "dlaczego on ma bogatszego tatusia", "czemu on ma lepsze stopnie" - po latach sprawiają, że łatwiej przychodzi rozbryzgać mózg kolegi Jakuba (Robert T. Majewski) po bruku albo przytroczyć sobie do roweru ciężarną Rachelkę-przechrztę (Anna Gryszkówna) i popędzić ją na rozstrzelanie. Łatwiej też później zapomnieć. Znaleźć wytłumaczenie własnych win, bierności czy milczenia. Powiedzieć, że prawda jest rzeczą względną. Do niektórych w ostatnich chwilach życia przyjdą widma z przeszłości. Inni do końca wytrwają w stuporze, oglądając rozszarpujące się zwierzęta na kanale przyrodniczym.

Gdy bohaterowie spektaklu umierają, skromna scena zastawiona z początku szkolnymi sprzętami pustoszeje, wszyscy tłoczą się w uchylonych drzwiach. Z ciemnej jamy patrzą na widzów zdezorientowane, stare dzieci w uniformach, mundurach, sutannach, utkanych z siwych włosów perukach. Dalej recytują swoje wierszyki, wyliczanki, podnoszą bezradnie palce, chcą się wykazać, usprawiedliwić obecność/nieobecność, wziąć udział w czymś lepszym i piękniejszym. Czekają, aż ktoś wystawi im w końcu cenzurkę, wypuści z klasy, zwolni z obowiązku ciągłego "odpowiadania". Na próżno. Dzwonek dzwoni, ale "lekcje historii" nigdy się nie kończą.

Reżyser Ondrej Spišák powtórzył na Woli gest ze swojego poprzedniego, głośnego spektaklu. Wystawiając w Laboratorium Dramatu "Merlina" Tadeusza Słobodzianka także odsyłał kolejnych zmarłych do szczeliny w tle sceny. "Merlin" był mitem, legendą, przypowieścią o dawnych czasach, które nie były wcale tak bohaterskie, jak chcielibyśmy wierzyć. Mitycznej struktury nabiera również "Nasza klasa". Dokumentalne podłoże i realistyczne scenki związane są jakimś obrzędowym rytmem. Aktorzy nie zwracają się niemal do siebie, nie dialogują. W wyznaczanych uderzeniami dzwonka cyklach, przywołują kolejne wydarzania, śpiewają, recytują. Jakby odtwarzali elementy nabożeństwa. Historia toczy się dalej, wszystko jednak powraca bez końca do tych samych wydarzeń z 1941 roku. To one tworzą kontekst, bazę, punkt wyjścia i dojścia. Jak w legendzie, micie, przypowieści. Czy Jedwabne jest zatem mitem, który należy odczarować, rozbroić, a przede wszystkim - przyjąć jako własny? Bez którego dzieje powojennej Polski są zakłamane, niekompletne, niezrozumiałe?

W interpretacji Spišáka mocniej może niż w wersji londyńskiej czuć obecność świata zewnętrznego. Nieprzystosowane do realiów społecznych prawa (jak nakaz katolickiej modlitwy w wielowyznaniowej klasie) wywołują fatalne w skutkach spory. Wyraźniejsze jest także wrażenie kary (choroby, bieda, nałóg, śmierć dzieci czy po prostu frustracja) spadającej na wszystkich bohaterów. Obecność tych "sił wyższych" nie zaciera jednak wrażenia, że zbrodni dokonali ludzie, nie upiory. Może niedojrzali. Może osieroceni. Ale nie wolni od odpowiedzialności.

Tadeusz Słobodzianek nie rewolucjonizuje sposobu opowiadania o zbiorowych traumach. Wydaje się jednak, że kontekstem dla jego sztuki są nie tyle eksperymenty artystyczne czy wyważony dyskurs akademicki, tylko pełne emocji, głupoty i radykalizmu debaty publiczne. Na ich tle "Nasza klasa" to głos rozsądku. Nie szuka winnego, tylko wskazuje na procesy i mechanizmy. I choć spektakl grany jest nierówno, a niektóre role pokazane są zbyt schematycznie, nie gubi niuansów i wieloznaczności - pozostaje lekcją obowiązkową dla wszystkich, dla których historia to ciąg obiektywnych faktów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji