Artykuły

Uwodzicielska panna Julia i czyżyk w klatce

"Panna Julie" w reż. Piotra Łazarkiewicza w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Na "Pannę Julie" Strindberga, najnowszą propozycję Teatru Miejskiego w Gdyni, widownia pójdzie dla Marii Seweryn. Choć dramat rozpisano na trzech aktorów, w pamięci zostaje głównie ona.

Jest niekwestionowaną królową tego przedstawienia: dynamiczna, nowoczesna, przy tym wielowymiarowa i niejednoznaczna: dominująca i skrzywdzona, uwodząca i uwiedziona. Udana rola dramatyczna, która zostaje w widzach na dłużej. Jej panna Julie nie pozwala oderwać od siebie oczu, sprawuje władzę nad widzem, nie pozwala o sobie zapomnieć ani na moment. Nawet gdy kwestię wygłasza jej partner Jean (Grzegorz Artman), widz i tak wzrokiem i myślami podąża za nią. Tej umiejętności nie uczą w szkołach aktorskich, z takim darem przychodzi się na świat, wysysa się go z mlekiem matki.

Niełatwą ma rolę Grzegorz Artman - trudno partnerować Marii Seweryn, która zawłaszcza uwagę widowni. Jego Jean to z jednej strony posłuszny poddany swej pani i skromny kamerdyner znający swe miejsce, z drugiej - pewny siebie mężczyzna bez zasad i skrupułów. Aktorsko wypada jednak słabiej, nie jest w stanie mnie przekonać, że posiada demoniczną siłę zdolną popchnąć młodą hrabiankę do samobójstwa.

Przedstawioną w "Pannie Julie" prawdziwą historię August Strindberg wyczytał w prasie. Oto podczas nocy świętojańskiej bogata hrabianka z szanowanego rodu pod nieobecność ojca flirtuje z młodym lokajem. Kto rozpoczął te grę? Ona jego uwodzi, czy on ją? Po spędzonej razem nocy Julie popełnia samobójstwo. Co było przyczyną tragedii? Mezalians, utracona cześć, odarcie ze złudzeń, rozczarowanie spełnieniem, strach przed ojcem i otoczeniem?

Strindberga, a za nim także reżysera gdyńskiego przedstawienia - Piotra Łazarkiewicza - mniej interesuje bezpośredni powód śmierci, bardziej gra tocząca się między dwojgiem kochanków. Ich emocje, drapieżne konfrontowanie płci, wzajemne przyciąganie się i odpychanie. Istotą tego dramatu jest zamiana ról: kobiety i mężczyzny, zdobywanej i zdobywcy, pana i podwładnego. Tu wszystko zmienia swój porządek - hrabianka popija piwo z butelki, kamerdyner sączy lampkę burgunda. Ją fascynuje spadanie w dół, intryguje społeczna degradacja, on śni o wznoszeniu się w górę - metaforze awansu.

Wyraźną cezurą zmiany postaw jest moment zbliżenia kochanków - odtąd on z posłusznego sługi zmienia się w cynicznego zdobywcę, ona z pewnej siebie hrabianki staje się ofiarą. Ostoją starego porządku jest tylko zakochana w lokaju kucharka Krystyna (udana, wyciszona rola Doroty Lulki) - jedynie ona zna swoje miejsce i nie zamierza go zmieniać.

W rozgrywającej się w ciągu jednej nocy "Pannie Julie", niczym w dramacie antycznym, wszystko zmierza do tragedii. Młoda hrabianka, która pierwsza zachwiała starym porządkiem, prowokując flirt z lokajem, rzuciła wyzwanie losowi. Czy właśnie za to przyjdzie jej zapłacić?

Ale zanim Julie przypłaci życiem chwilę zapomnienia, pod nóż trafi jej pupil - mały czyżyk żyjący w klatce. On także nie miał wyjścia.

Na zdjęciu: Maria Seweryn i Grzegorz Artman w "Pannie Julii", Teatr Nowy, Warszawa 2003 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji