Artykuły

Grają dużymi literami

"Kogut w rosole" w reż. Marka Gierszała w Teatr STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Każdy, kto widział film "Goło i wesoło" Petera Cattaneo, wie, że dużą rolę grają w nim tzw. cztery litery. W spektaklu reżyserowanym przez Marka Gierszała w Teatrze STU dodatkowo grają duże litery

Marek Gierszał, reżyser "Koguta w rosole", nie ma zaufania do widzów. Wydaje mu się, że jeżeli nie powie czegoś głośno, dużymi literami, i dla pewności nie powtórzy, to nikt niczego nie zrozumie i nie będzie śmiesznie. Aktorzy więc grają od kulisy do kulisy - czy też raczej, jako że spektakl grany jest w STU, od sektora B do sektora C, z wypadami w kierunku sektora A. Zbyt gwałtownie gestykulują, zamaszyście chodzą, robią miny, prezen-tują cały swój warsztat. I tak jest przez pierwszą godzinę. Ciężko. Bez wdzięku. A przecież pierwowzór, czyli film "Goło i wesoło", miał wdzięk, ciepło, dyskrecję, ironię w dobrym gatunku.

Tutaj, jeżeli jeden z bohaterów jest gejem, to Andrzej Deskur gra go tak, żeby nikt nie miał wątpliwości - wygina się omdlewająco, trzepocze rzęsami, wdzięcznie podskakuje. Scenografka odziewa go w różowe getry, błyszczące majteczki i koszulki z koronkami. No, boki zrywać. Jeżeli Krzysztof Pluskota usiłuje naśladować pozy chippendalesów z kolorowego pisma, to tak się przykłada i układa, że aż dziw, gdzie te pozy widzi - ogląda przecież wciąż tę samą stronę gazety. I tak wyraziście pokazuje swoje zawstydzenie niemęskim

Kibicujemy tym zakompleksionym prowincjonalnym średniakom, którzy na naszych oczach przeobrażają się w sceniczne seksmaszyny, może niedoskonałe, ale swojskie.

zajęciem, że aż wywraca (i to nieraz) fotel, na którym ćwiczy pozy.

Każdy z aktorów grzeszy przesadą - a oglądałam: Kajetana Wolniewicza, Mariusza Witkowskiego, Dariusza Starczewskiego, Rafała Szumerę i Andrzeja Roga (obsadajest, jak to w STU, podwójna). Najprzyjemniej patrzy się na Andrzeja Roga, który (do czasu) siedzi po prostu w kącie i pije piwo. Oraz na najmłodszego z całej obsady, Rafała Szumerę, bo najlepiej tańczy i choć zaraził się ruchliwością kolegów jego energia ma wiele naturalności.

Na szczęście im dalej, tym jakoś lepiej - reżyser i aktorzy przestają bać się, że jak zagrają dyskretniej, to widzowie zaczną ziewać, jeść kanapki i kręcić się w fotelach. Kibicujemy tym zakompleksionym prowincjonalnym średniakom, którzy na naszych oczach przeobrażają się w sceniczne seksmaszyny, może niedoskonałe, ale swojskie. No i coraz mniej dramatów, niezbyt przekonująco granych, bo z odchyleniem w kierunku grubej farsy, a coraz więcej muzyki i tańca.

Tajemniczą sprawą pozostaje (dla mnie przynajmniej) sprawa autorstwa sztuki. Samuel Jokic niezbyt się napracował. Charaktery bohaterów są mniej więcej takie, jak w "Golo i wesoło", imiona zostały zmienione, dodany jeden bohater - były nauczyciel tańca, obecnie drobny pijaczek, który oczywiście porwany atmosferą zaczyna udzielać dobrych rad baletowych i showbiznesowych. Żony dzieci i cale otoczenie istnieją tylko wirtualnie. Może i lepiej, że nie musimy w tej topornej rzeczywistości scenicznej oglądać jeszcze pogodzenia się Dave'a z synem albo Gordona wyznającego żonie, że nie ma pracy. O

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji