Koszmar skrótu
Ta sztuka, tak naprawdę sztuką nie jest. Przypomina raczej sceny z koszmaru, które następują po sobie, prawie wcale się ze sobą nie wiążąc.
W Teatrze Polskim w środę odbyła się premiera "Oczyszczonych" Sarah Kane, nieżyjącej już brytyjskiej dramatopisarki, zaliczanej do pokolenia młodych dramaturgów. Sztukę wyreżyserował Krzysztof Warlikowski.
Gdzieś na jednym z campusów uniwersyteckich przebywa grupa ludzi. Rządzi nimi, a w zasadzie ich duszami, niejaki Tinker - pół człowiek pół diabeł, diler narkotykowy.
Warlikowski, odczytując dramat Kane, starał się wyciągnąć z niego to, co znajduje się pod grubą, dla niektórych widzów nie do przejścia, warstwą przemocy i okrucieństwa. Upraszczając każdą scenę zaciemnił jednak jej znaczenie. W efekcie tego powstał twór niezrozumiały, operujący nieprecyzyjnym uproszczeniem.
Nie ma w tej sztuce, wbrew przewidywaniom, brutalności z tanich filmów. Jest raczej potworna intencja i przerażająca miłość bohaterów. Jak we śnie, z którego po przebudzeniu możemy tylko przypomnieć sobie zarys wydarzeń, ale mamy poczucie, że realia naszego świata w żaden sposób nie opisują tego, co widzieliśmy. Oglądamy gwałt, którego nie ma, katowanie, którego nie widać.
Z "Oczyszczonych", prawie trzygodzinnego, podawanego bez przerwy, snu zapamiętałem surrealistyczną scenografię autorstwa Małgorzaty Szczęśniak i świetną muzykę Pawła Mykietyna. Zamiast opowieści, która mogła nastąpić zaraz po pięknym, prostym wstępie, dostaliśmy sen chorego człowieka.
Wydaje mi się, że twórcy zapominają o metaforze prawdziwej, precyzyjnej, która zwykle jest pojemniejsza niż setki słów. Jej miejsce zajął wszędobylski skrót. Skróty niosą jakąś prawdę, niestety zawsze okrojoną.
"Oczyszczeni" niczego mnie nie nauczyli. Ani o cierpieniu, ani o świecie. O miłości nie wspominając.