Artykuły

Szekspirówna teledysku

Na łamach "Gazety Stołecznej" (nr z 4 lutego) Roman Pawłowski kolejny raz występuje w charakterze rzecznika i adwokata Teatru Rozmaitości. Oczywiście: nawet najobiektywniejszy krytyk powinien mieć subiektywne upodobania, powinien być w upodobaniach swych radykalny, jego edukacje estetyczne, ważne książki, które czytał, ważne spektakle, które widział, ważne kompozycje, których słuchał, powinny być czytelnymi punktami odniesienia; nie czym innym, a pisaniem nieustannej autobiografii duchowej jest twórczość krytyczna. Krytycy obiektywni do tego stopnia, że nie wiadomo, co jest, co było dla nich ważne, budzą moją niechęć; wolę nawet niesprawiedliwe werdykty arbitrów subiektywnych, byle były one na jakimś czytelnym stelażu rozumowym oparte.

- Kiedy wszakże czytam teksty Romana Pawłowskiego, zmuszają mnie one niekiedy do zbyt daleko, dla ich wyrazistego subiektywizmu, idącego podziwu. Niekiedy mianowicie niepodobna nie pomyśleć, iż właśnie krytyk ów z nieco nadmierną brawurą łączy funkcje obiektywnego recenzenta teatralnego "Gazety Wyborczej" ze stanowiskiem rzecznika artystycznego Teatru Rozmaitości. Żadnego zakazu piastowania tego rodzaju dwóch etatów rzecz jasna nie ma, jest rzeczą autora, jak radzi sobie z intelektualnymi perypetiami takiej podwójności.

Zebrane teraz przezeń na łamach "Stołecznej" prasowe pokłosie spektaklu "Oczyszczeni" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego i dany temu pokłosiu odpór dowodzi, że posiadanie dwóch arystycznych etatów albo dokładniej: uprawianie w sztuce bigamii - jest trudne. Są tu zakłócenia już na poziomie zbierania materiału, autor z jednej strony stara się wyłowić każdą wzmiankę o "Oczyszczonych" (i taką wzmiankę w poświęconym zgoła innemu tematowi tekście Zdzicha Pietrasika skwapliwie znajduje), z drugiej strony z niejasnych powodów pomija głosy Andrzeja Osęki, Magdy Dudzińskiej czy zwłaszcza Pawła Głowackiego, który na łamach "Przekroju" zwrócił się doń osobiście: "Tak się fatalnie dla ciebie (Romusiu - dopisek mój - JP) składa, że w suchej czaszce z filmu Hasa jest więcej życia niż w sztucznym kutasie, co go w najnowszej swej inscenizacji Warlikowski przyczepił aktorce Hajewskiej-Krzysztofik". (Swoją drogą w nowym "Przekroju" brakować mi będzie intensywnej, bo na właściwych wzorcach wykształconej, frazy Pawła Głowackiego).

W przytoczonym i obrończo przez Romana Pawłowskiego omówionym wyborze reakcji na "Oczyszczonych" znalazł się i mój felieton "Sto aspiryn". Odnoszę się do tego nie po to, by dalej dyskutować o spektaklu albo o pisarstwie Sarah Kane, ale by sprostować błędnie przypisane mi przekonania ogólne. "Pilch - powiada Pawłowski - pokazuje twórczość Kane jako efekt nałogowego przedawkowywania życia. Stąd miłość, przemoc i śmierć serwowane są w sztuce w coraz potężniejszych dawkach. Szkoda, że mówiąc o samym spektaklu Pilch daje się złapać w pułapkę własnego rozumowania. Niestety chłopcy migający światełkami finezyjnej fantazji - zwraca się do realizatorów spektaklu - ja w przeciwieństwie do was wiem, jaki sto aspiryn ma smak. Z czego wynika, że sztukę o uzależnieniu może wyreżyserować jedynie nałogowiec, sztukę o piciu - alkoholik, o seksie - seksoholik i tak dalej. To ryzykowna teza. Gdyby Pilch miał rację, nie byłoby komu reżyserować sztuk o samobójcach".

Otóż ja istotnie nie mam w tym wypadku racji, ponieważ przypisywana mi racja nie jest moją racją. Dla mnie jest rzeczą najzupełniej obojętną, jaki nałóg, jaką pasję, jakie wyznanie czy też jaką mniejszość seksualną reprezentuje autor spektaklu, dla mnie ma znaczenie rezultat jego pracy, jakość dzieła. Jak to Pan Bóg mówił do Styki? Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze. Co w przekładzie na język teatru znaczy: Ty nie reżyseruj po pijanemu albo na trzeźwo, albo w seksualnym szale, albo w umartwieniu, ty nie reżyseruj obrazoburczo albo poprawnie politycznie - ty reżyseruj dobrze. Założenie, że sztuki o nałogach mogą reżyserować jedynie ludzie nałogu, jest oczywiście brednią (w gruncie rzeczy nie myślę, by Pawłowski myślał, że ja tak myślę). ale z kolei jak już ktoś się bierze za sztukę o nałogu, to jakaś elementarna wiedza o nałogu nie wydaje mi się w tym wypadku szczególnie szkodliwa artystycznie. Wiem, że zabrzmi to ryzykownie, ale moim zdaniem dobrze jest wiedzieć, jaki ma temat albo na jakich zasadach oparty jest tekst, który chce się wystawić w teatrze. Sztuka reżyserii jest, a w każdym razie była do niedawna, w swoim fundamencie sztuką czytania tekstów literackich i do sztuki czytania odnosiło się moje wyznanie o stu aspirynach.

Wszakże nie tylko dzięki wtajemniczeniu w rzeczywistość "stu aspiryn" rozumiem, na jakim duchowym zapleczu oparte są teksty Sarah Kane, rozumiem je przede wszystkim dzięki pracy umysłowej, wtajemniczenie jest w tym wypadku niezasłużonym atutem poznawczym. Krótko mówiąc: rozumiem Kane, ale nie rozumiem reżysera, który niesłychanie upiększa zapisane przez autorkę partytury, co są, owszem, przedśmiertnymi protokołami jej śmiertelnych lęków, ale co też nie są niczym więcej niż skeczami okrutnego kabareciku. Oczywiście wychowane na kabaretowych skeczach, teledyskach i gazetowych newsach nowe pokolenia rade są mieć swojego Szekspira teledysków i Sarze Kane taką nominację dają. Do tego bardzo licznego elektoratu (licznego elektoratu - jak wiadomo -nie należy lekceważyć) podłączają się nawet poważni weterani krytyki, którym po sprowadzeniu oryginalnego Szekspira do wymiaru teatru okrucieństwa wychodzi zbieżność, a nawet tożsamość tego teatru z twórczością Kane - ich sprawa, ich Mondo Kane, mnie to osobiście ani ziębi, ani grzeje. Literaturę Kane rozumiem, mam dla tragicznego losu autorki, która pochodziła z pobożnej ewangelickiej rodziny, wiele serdecznego wyrozumienia - ale to nie jest moja literatura. Z kolei fakt, że ktoś elementarnych rzeczy w tej literaturze nie rozumie albo je pomija i spokojnie uważa tę literaturę za swoją i robi z niej jakieś bombastyczne widowiska, też mnie nie wprowadza w żadne pełne zgorszenia osłupienie. Być może po latach z fajerwerkowej wyobraźni Krzysztofa Warlikowskiego wynikną jakieś i dla mnie interesujące zjawiska. Na razie nie. Na razie też wbrew pozorom nie proponuję ani nie proponowałem ani reżyserowi, ani innym twórcom przedstawienia żadnego wtajemniczenia w rzeczywistość "stu aspiryn". Podskórny domysł Romana Pawłowskiego, iż uważałbym reżysera "Oczyszczonych" za wybitnego artystę, jakby pił on więcej niż pije, palił więcej niż pali, brał więcej niż bierze i żył w większej rozpuście niż żyje, jest mylny. Nad "Oczyszczonymi owszem unosi się bardzo niektórych drażniąca aura spektaklu zrobionego przez wtajemniczonych dla wtajemniczonych. Mnie akurat ta aura nie drażni najzupełniej. Ale te całkowicie - tak jak czyni to Pawłowski - odwracać kota do góry pytą i twierdzić, że akurat ja jestem za tym właśnie rodzajem sztuk za sztuką wtajemniczonych dla wtajemniczonych, to jest nieprzyzwoitość gruba. Ja w swoim felietonie powiedziałem wprost: ciekawi mnie sztuka o facecie, którego po południu boli głowa i zażywa on dwie aspiryna. Nie dodałem, że jest mi najzupełniej obojętne, ile aspiryn potrzebuje autor, ile reżyser tej sztuki. Teraz na wszelki wypadek dodaję dla jasności: niech biorą, ile chcą, byle pracowali dobrze. Najlepiej by wszakże było, jakby potrzebowali po, góra, dwie aspiryny na ryja. Normalność świata uchwycona realistycznie pokazuje bowiem najpełniej wszelakie szaleństwa i odchyły tego świata. Taką jednak drodzy chłopcy i ty drogi Romusiu - taką jednak wiedzę daje tylko prawdziwe (a nie jedynie, jak wam się frajersko wydaje: w gorzałę) wtajemniczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji