Artykuły

Zapisane na górze?

Teatr Ateneum nie ma zwyczaju zapraszania recenzenta "TRYBUNY" na premiery, przeto recenzent ogląda spektakle w tym teatrze czasem nawet w pół roku po premierze, co - jak w przypadku "Kubusia Fatalisty" - okazało się nadspodziewanie pożyteczne.

Bo oto najpierw okazało się, że nic w teatrze nie starzeje się tak szybko jak uprawianie "współczesnych"' aluzji politycznych, dykteryjek salonowo-towarzyskich, "robienie min ludzi dobrze poinformowanych", czy w ogóle bycie na bieżąco "w temacie i na fali". "Kubuś" robiony w atmosferze histerycznych debat o "aborcji", o "wartościach", dla oglądającej go dziś młodzieży (taka publiczność przeważała) funkcjonuje przede wszystkim jako zbiór zabawnych historyjek o "dupie". Wiosenne "konteksty" tak dalece przestały być ważne, że dzisiejsi licealiści zdawali się w ogóle nie rozumieć tej "prehistorycznej" warstwy spektaklu.

Okazało się także, co nie jest niestety żadnym odkryciem, że sceniczne dykteryjki tego rodzaju zawsze mogą liczyć na wzięcie u widowni. Jeśli do tego są jeszcze z wdziękiem podawane, mogą nawet liczyć na pobłażliwość najzatwardzialszych malkontentów.

Z dylematów filozoficznych Diderota i jego bohaterów: Kubusia i Pana nic nie zostało, bo i zostać nie mogło, gdy cały ciężar "wyrażania myśli" w spektaklu spadł na Wojciecha Młynarskiego, który w piosenkach miał podawać "treści do myślenia" i ewentualne "pointy". Młynarskiemu wydawało się, że rzecz może być o np. "głupocie", czy o "wolności", reżyserowi zaś wszystko bezgranicznie kojarzyło się z "kozikiem i pochewką". Z takiego połączenia nic sensownego nie mogło wyjść. I nie wyszło. A jeśli do tego odrzucić to wszystko, co było aluzją, a co już po kilku miesiącach nie funkcjonuje, okazuje się, że pozostaje jedynie... "czar i wdzięk" zespołu aktorskiego Ateneum.

A zespół tego teatru to naprawdę fenomen. Zmieniają się tam pokolenia aktorów, zmieniają się "przewodnicy duchowi" na scenie i w garderobach, gwiazdy, a pewien styl niezmiennie pozostaje. Wszystko jest tam na granicy sztampy, rutyny, by nie rzec szmiry, którą zresztą publiczność uwielbia. Aktorzy od lat grają to samo, rzadko kiedy w zespole widać coś "ponad talent", niepodzielnie panuje maniera robienia min i puszczania oka, i w ogóle dawania publiczności do zrozumienia, że sporo się pod tym wszystkim kryje.

Jedynym autentycznym odruchem podczas oglądanego przeze mnie spektaklu był sposób zejścia aktorów do szatni po ostatnich brawach. Jedna z licealistek powiedziała koleżance, że "przecież oni też chcą iść do domu". Kiedyś opisał to wszystko Konrad Swinarski. Nie było wtedy jeszcze na świecie większości dzisiejszych widzów, ani wielu najmłodszych aktorów z tego zespołu, który grał "Kubusia".

Okazało się po raz kolejny, że fenomen Ateneum niezmiennie polega na tym, że będąc bardzo przeciętnym teatrem ciągle w dość szerokiej świadomości krytyki, publiczności, urzędników (co ważne!) uchodzi za jeden z najlepszych. Widocznie to było "zapisane na górze", a na dole wielu bardzo się starało, niekoniecznie na scenie, by w te wierzono, i tak trwa ta sympatyczna mistyfikacja, której żaden "Kubuś" nie może zaszkodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji