Artykuły

Przestrzeń smutku

Typowy dla pewnych rejonów Europy budynek mieszkalny. Jego prowizoryczność nasuwa wrażenie obskurności. I - paradoksalnie - ulotności. Komuś na nim nie zależy. Komuś na sobie nie zależy. Gdzie my jesteśmy? Kim są ci, którzy tak dalece lekceważą to, co dla innych stanowi podstawę egzystencji, warunkuje ich byt? I wreszcie - co jest dla nich ważne?

Widownia z dwóch stron ogranicza scenę, której centrum zajmuje dom. W nim i wokół niego odbywają się codzienne rytuały lokalnej społeczności. Tutaj siedmioro ludzi ciągle ma siebie nawzajem na oku, tu nic się nie ukryje. Co nie wyklucza faktu, że łączy ich jakaś bolesna tajemnica, dążenie, które bezskutecznie chcą ukryć przed pozostałymi. Wciąż mają nadzieję, że ich wyjazd stąd coś diametralnie zmieni. I wciąż uparcie tu wracają.

Jedna dziewczyna i sześciu facetów. Znają się od dawna, może od zawsze. Razem dorastali i mieli dużo czasu, by dowiedzieć się o sobie prawie wszystkiego. Część mężczyzn kochała się w Szparce (Ewa Szumska). Inni też nie pozostawali obojętni na jej wdzięki, które przez lata ewoluowały od niewinnej frywolności do wyuzdanej wulgarności. Debil (Łukasz Pawłowski) zawsze był popychadłem, bo z kogoś trzeba się śmiać - choćby wbrew sobie. Ciemnego (Maciej Wojdyła) nikt nie odważyłby się podejrzewać o jakiekolwiek cieplejsze uczucia. Wesoły (Roland Nowak) to przywódca organizacji, przed którą wszyscy czują respekt, więc jest poza układami. A Bohater (Michał Kaleta) ma największy problem z sobą samym - jest inny, nie pasuje tutaj, więc musi dopasować się do obrazu jego osoby, jaki stworzyła sobie reszta.

Debil oczywiście chciał być ich towarzyszem zabaw. Kazali mu pocałować Szparkę, żeby przetestować jego posłuszeństwo i oddanie sprawie, by już po chwili o nim zapomnieć. Na jego szczęście, bo to odrzucenie pozwoliło mu pozostać we własnym świecie, alternatywnej rzeczywistości, w której przemoc nie jest najwyższą wartością. A coraz podlejszym zabawom nie było końca. Ot, choćby ta ze Szkolną Psycholog - mało śmieszna próba sił, źle wróżąca tym, którzy ją wymyślili. I korowód następnych małych świństw, coraz mniej wysublimowanych, nie podpadających już pod kategorię zwykłego okrucieństwa dzieci. Aż wreszcie dorosłe życie upomniało się o Bohatera i Ciemnego, którzy przeszli nad tą cezurą do porządku dziennego. I w niewielkim stopniu zmienili swoje postępowanie. Szparka stopniowo odsłania swoje twarze: dziewczyna Bohatera, sponiewierana przez Lepkiego młoda kobieta, Szkolna Psycholog po przejściach, Kobieta Upadła narzucająca się Żołnierzowi, przyjezdna adorowana przez Wesołego, świadoma swojej roli partnerka Bohatera. Kontrapunktująca wszystkie te postacie pozornie nonsensowną piosenką o wilku i owcy. Nikomu nigdy nie udało się zacumować w jej ramionach, choć zawijali w nie wszyscy. Co więcej - cały czas przyglądali się temu obcowaniu z wcielonym symbolem kobiecości dwaj świadkowie, Mieszkańcy/Rybacy (Sebastian Grek i Jakub Papuga). Ich nie zawsze milcząca i czasami nawet agresywna obecność to nie ciąg intermediów, które swoją rodzajowością miały poprawić nastrój widzów, a dowód autentyczności losów Szparki.

I znów losy większości z nich się splatają. Pewnie po raz ostatni wdali się w awanturę, którą przyjdzie im przypłacić życiem. Co gorsza, trudno ich koniec określić mianem chwalebnego. Wesoły, szef całego tego zamieszania i miejscowy watażka, dokonał żywota przypadkowo postrzelony przez jednego ze swych chłopców. Ciemny jest teraz jedynym kanałem kontaktu Bohatera i Szparki ze światem, z którego ci odchodzą. Bohater zresztą dopiero w agonii uwalnia z siebie pokłady liryczności, które nagromadziły się w nim przez lata. To obecność pojmanej podczas akcji Szparki tak na niego wpływa. Wystarczy jednak, żeby wrócił czołgając się Ciemny, by Bohater pogrzebał swoje na moment odzyskane człowieczeństwo. Posuwa się nawet do tego, że nerwowo utwierdza Ciemnego w podjętej przezeń decyzji zabicia dziewczyny. Wszyscy, żywi i martwi, są już właściwie pod drugiej stronie.

Na naszych oczach rozwiązuje się zagadka scenicznego świata. Surrealizm tego, w czym uczestniczymy, przestaje dziwić, bo oto jesteśmy w najbardziej pożądanej przez śmiertelnych części zaświatów - w raju. Tu Debil na zlecenie Ciemnego buduje styropianowy domek dla jego córki. Zjawia się też Bohater. Dopiero teraz wyglądają jak dorośli ludzie. O ich dojrzałości nie decyduje już siła pięści czy ordynarny język. Ubrani w garnitury doczekali się zewnętrznej oznaki pełnoletności. Przyodziali się w dobrze skrojone pozory, niczego im jednak ta maskarada nie przydaje. To ci sami, zagubieni młodzi ludzie, ciągle nie u siebie, ciągle nie akceptujący okoliczności, w których wiodą życie zbyt typowe jak na ich wymagania. Raj też ich nie satysfakcjonuje, jak gdyby na ziemi mieli coś więcej, coś stałego, bazę wypadową, za którą zaczęli tęsknić.

Problematykę sztuki Mileny Marković można odnaleźć w spektaklu Rafała Sabary tylko wykazując się sporą dozą dobrej woli, chociaż autorka niezbyt pieczołowicie ukrywa sensy swojego dramatu przed widzami. Reżyser jednak w imię źle pojętej wierności realizmowi gubi i rozmywa w spektaklu istotę jego przekazu. Epatowanie brutalnością i jednolite prowadzenie postaci nie ratują świata, którego nie można brać na warsztat z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tory traktowane śmiertelnie serio śmieszą - ba, wręcz rażą swoją schematycznością. Szczęśliwie dla Sabary, jego spektakl jest bardziej teatrem aktorów niż reżysera. Ewa Szumska, Michał Kaleta, Łukasz Pawłowski i Maciej Wojdyła grają swoich bohaterów w sposób dojrzały - ani razu nie pozwalają sobie na przekroczenie granicy dobrego smaku, co w tym przypadku oznaczałoby brak dystansu wobec kreowanych ludzi. Nie szarżują, a wręcz przeciwnie - w każdej scenie subtelnie, ale znacząco dookreślają siebie. Doskonała scenografia Beaty Nyczaj to zarazem prawdziwe cztery ściany każdej z postaci, ale i głębiej pojmowany teren tragikomedii, w której oni wszyscy uczestniczą. Absolutnie zbędne natomiast są projekcje, raz po raz podsuwające widzowi nachalny komentarz do działań scenicznych. Tak jest między innymi wtedy, gdy dach budynku funkcjonuje jako miejscowa dyskoteka, w której Szparka czekając na swoją siostrę flirtuje z Wesołym. Neony nad ich głowami bardzo wyraźnie sugerują znaczenie tej sceny, a projekcje tylko niepotrzebnie potęgują to wrażenie. Najwyraźniej reżyser jednak chce być trendy i nie słyszał o czymś tak niepożądanym w teatrze jak redundancja. Muzyka zespołu Ścianka jest za to świetną, bo momentami dowcipną, klamrą spinającą groteskowe losy bohaterów Marković.

Polska prapremiera Torów nie jest sukcesem Teatru Polskiego w Poznaniu. Zbyt wiele w niej niedociągnięć, nietrafionych decyzji reżyserskich i chęci podobania się za wszelką cenę. To przedostatnia premiera tego teatru za dobiegającej właśnie końca dyrekcji Pawłów: Wodzińskiego i Łysaka. Nie była ona długa, ale zapisała się pozytywnie na mapie polskiego życia teatralnego. Wiele działań podjętych przez dwóch dyrektorów odbiło się szerokim echem także poza granicami Polski. Z pewnością w poczet znaczących osiągnięć poznańskiego Polskiego w ostatnich sezonach można policzyć: Dziady drezdeńskie Prusa, Noc Helvera Łysaka, Martwą królewnę Szkotaka, Roberto Zucco Wodzińskiego. I koprodukcje: Pasożyty Augustynowicz, Oczyszczonych Warlikowskiego, 4.48 Psychosis Jarzyny. Poza pracą nad kolejnymi premierami, Polski powołał do życia tzw. Centrum Dramaturgii, które miało pomagać w "stworzeniu pomostu łączącego autorów z teatrem oraz z najważniejszymi zjawiskami w światowej dramaturgii". W ramach działań Centrum odbywały się prezentacje sztuk i próby czytane, otwarte dla publiczności (często z udziałem autorów dramatów), kontynuowano również wielokrotnie wcześniej inicjowaną działalność wydawniczą. Szkoda, że rozwoju tak przemyślanego profilu artystycznego nie będziemy mieli okazji obserwować dłużej. A wszystko, jak wieść niesie, w wyniku sporu o pieniądze na planowany przez Wodzińskiego i Łysaka projekt, których miasto nie znalazło. Argumentem za tym, by nie przedłużać kontraktu z odchodzącymi dyrektorami, miała być również zbyt jednolita linia repertuarowa Polskiego. Wbrew tak absurdalnym zarzutom pozostaje jednak mieć nadzieję, że nowy dyrektor, Paweł Szkotak, nie zaprzepaści zdobyczy ostatnich kilku sezonów. A jest na to szansa, bo pracował w Polskim jako reżyser za poprzedniej dyrekcji i nie mógł nie zauważyć rosnących oczekiwań widzów i krytyki wobec tego teatru. Kolejne niepowodzenia mające miejsce w gmachu przy 27 Grudnia zwykło się od dziesięcioleci tłumaczyć klątwą Horzycy. Ten jednak nie podpisałby się pewnie (gdyby tylko miał okazję) pod dziełem zniszczenia jakichkolwiek sensownych usiłowań stworzenia z Teatru Polskiego prawdziwego teatru - z twórcami teatralnymi i widownią. Znów Teatr Polski, mający dzięki Wodzińskiemu i Łysakowi solidne fundamenty pod budowę jasnej przyszłości artystycznej, runął z hałasem, zanim jeszcze zdążono położyć na nim dach. To całkiem jak ze styropianowym domkiem budowanym w raju przez Debila.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji