Artykuły

Wariacja brutalna

"Helmucik" to sceniczny show na temat zła. Zatem nic nowego ani innego nie mówi na ten temat Niewątpliwie aktorzy odnaleźli w tej sztuce osobliwe charaktery do sportretowania i uczynili to z dobrym skutkiem

Ten spektakl zapowiadano jako metaforę zła opartą na kanwie historii. W 1940 r. w niemieckim Hadamar zaczęła się masowa zagłada osób niewartych życia. W ciągu niespełna roku w tamtejszym szpitalu psychiatrycznym zgładzono ponad 10 tys. kobiet, mężczyzn i dzieci. Gazowano ich tlenkiem węgla lub truto lekarstwami. Niewartych życia wybierali lekarze. W oparciu o takie fakty Ingmar Villqist skonstruował dramatyczną anegdotę, mającą ponoć wiele wspólnego ze współczesnością przemocy i strachu - jak zapowiadano. Artyści i publicyści żonglują ostatnio wręcz tymi tematami, często podpierając się 11 września niczym paragrafem 22 Hellera. Dzień 11 września stał się już taką figurą retoryczną, nadużywanym wytrychem, uzasadniającym pokazywanie obrazów przemocy w imię tropienia jej źródeł. Przed premierą "Helmucika" na poznańskiej Malcie reżyser Paweł Łysak wyznawał: - Villqist zapytał mnie: Czy bał się pan kiedyś naprawdę?- Bałem się. Wszyscy się boimy konfliktu nuklearnego na granicy Pakistanu i Indii. Boimy się po 11 września zeszłego roku. Boimy się tego wszystkiego, do czego doprowadził nas rozum. To nie jest być może konkluzja szczególnie odkrywcza, ale na pewno ważna - opowiadał.

Jak wygląda inscenizacja tej konkluzji? Jej literacki szkielet Villqist stworzył na zamówienie dla teatru, rozszerzając świat kameralnej "Nocy Helvera". "Helmucik" dzieje się w jakimś wymyślonym, totalitarnym, świecie, kojarzącym się z faszyzmem. Zły świat lubi sterylną, lśniącą przestrzeń, modną ostatnimi czasy na polskich scenach w tzw. brutalnych sztukach. Na szczęście w Toruniu nie zobaczyliśmy kolejnej łazienki. Kafelki zastąpiła drewniana, lakierowana boazeria, jaką można spotkać było dawniej w poczekalniach. Ten oschły świat co jakiś czas przemierza pochód duchów, filmy nieszczęśliwych cieni zmierzających w nicość. Bardzo to piękny, plastyczny zabieg, wywołujący grozę miejsca, mistycyzm ostatniego przedsionka życia.

Helmucik (Jarosław Felczykowski) to taki wielki człowiek o naturze dziecka, którym opiekują się poczciwi państwo Wilde. Poznajemy go w dniu, w którym po raz kolejny musi stanąć przed komisją kwalifikacyjną. Wyrok będzie jednoznaczny: śmierć lub życie - zdecydują psychiatrzy instytutu. Z sielskiego domu Helmucika przenosimy się do instytutu, stając twarzą w twarz ze świrami psychiatrami. I od razu autor sztuki wraz z reżyserem zdają się tymi postaciami mówić do widzów: ekscytuje was ostatnio brutalizm, no to go macie! Doktor Heckel (Marek Milczarczyk) wstaje z kibla na kółkach, podciągając spodnie, podczas gdy diaboliczny Dyrektor Departamentu (Michał Marek Ubysz) opowiada, jak osobiście musiał wykończyć "parę pojebańców" (pojebaniec: osoba niepełnosprawna w terminologii lekarskich postaci tego dramatu). Dość powiedzieć, że szczegóły tej opowieści mogą się przyśnić w nocy. Traumatyzm tego przeżycia dyrektor odreaguje, odgryzając Hecklowi część ucha, po czym puszcza naturalistyczne-go pawia na pół sceny. Gdyby Ubysz i Milczarczyk nie potrafili tego, co potrafią, należałoby chyba przemyśleć sposób wprowadzenia tych postaci.

Podobnie jak w innych mocnych scenach, to aktorzy bronią przerysowany, brutalizm literackiej materii "Helmucika". Czegóż tu nie ma? Egzekucje, wiwisekcja, samospalenie, akcenty homoseksualne (w nadmiarze!), a nade wszystko ostre bluzgi. Tych ostatnich jest tyle, że robi się aż monotonnie, jakby słuchało się jednostajnego warkotu silnika na wysokich obrotach. Psychologia postaci zaciera się czasami na rzecz akcji. Villqist bardzo efektownie obnaża ich drugą naturę, jednak jakoś słabo wypada to na scenie. Szczególnie w przypadku postaci Helmucika, który jest nie tylko bezradnym dużym dzieckiem. Dr Heckel demaskuje przecież bardzo groźne strony jego natury; wystarczające, by takiego osobnika trzymać z dala od ludzi. My tymczasem nadal widzimy wciąż to samo biedne dziecko.

Trochę szkoda, że zatarto dwoistość tej postaci, choć bardzo ciekawie akcentuje ją sam Jarosław Felczykowski. Helmucikowi w jego kreacji można ciepło współczuć, a można się też go bać. Felczykowski stworzył kogoś nieprzewidywalnego, w kim kipi straszna siła wywołana urazami. Jakim cudem panuje nad nim ta dobrotliwa pani Wilde (Jadwiga Żywczak)? "Helmucika" warto zobaczyć dla aktorstwa, które musi sprostać amfiladzie pomysłów na pokazanie zła. Można tu znaleźć ciekawie zagrane epizody, jak choćby ten z udziałem Ryszarda Balcerka i Pawła Tchórzelskiego, a także dłuższe sceny (przesłuchanie Helmucika). Dobrze wypada sugestywna agresja Marka Milczarczyka i Michała Marka Ubysza, czy fałszywa poczciwość Siostry Evre (Beaty Bandurskiej).

Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że pewne sprawy są tu przerysowane za sprawą reżyserii, że więcej tu dosłowności, a mniej teatralności. Czy "Helmucik" to próba stworzenia brutalizmu po polsku? "Nieważne są wpływy, ważne są powody" - mawiał Tadeusz Kantor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji