Artykuły

Manhattan na Powiślu

Amerykanie z pewnością nie wiedzą tego, że w polskim teatrze od romantyzmu przez Stanisława Wyspiańskiego do Tadeusza Różewicza, postacie pojawiają się na scenie jak chcą i skąd chcą. Np. z wyobraźni, spod łóżka, ze wspomnień, albo spod podłogi. Nie przeczuwają też Amerykanie, ze np. łóżko jest nie tylko miejscem do spania, ale może być przedmiotem symbolicznym, do którego niczym do tratwy, uczepieni są bohaterowie cierpiący na bezsenność i próbujący gdzieś bezpiecznie dopłynąć na nieznanym lądzie.

Znają zapewne Amerykanie Amerykę z perspektywy lądującego statku kosmicznego, ale nie wiedzą jak to wygląda z perspektywy lądujących w ich kraju emigrantów, cierpiących na bezsenność, rozmaite lęki, pogłębiającą się psychozę, niemożność znalezienia własnego miejsca i własnego snu. Z takiej skrajnej perspektywy Ameryka też jest inna, nieznana.

Wdzięczni mogą być Amerykanie Januszowi Głowackiemu za to, że pokazał im to wszystko z dużym talentem w "Polowaniu na karaluchy". Zrozumiałe wydaje się więc wielkie powodzenie sztuki w największych miastach Stanów Zjednoczonych, w Kanadzie, Francji, na Węgrzech. Wynika przede wszystkim z uznania oryginalnej wyobraźni teatralnej autora (jakże bardzo polskiej), jego odkryciu innej, nieznanej perspektywy Ameryki dla Amerykanów.

Szkoda, że światowego sukcesu najnowszej sztuki Głowackiego nie udało powtórzyć się nad Wisłą. W "Ateneum" na Powiślu bardzo niefortunnie wybrano reżysera. Okazał się nie tylko całkowicie "niemuzykalny" na Głowackiego, ale co gorsze, także i na teatr. Nie zbudował żadnej metafory, żadnej rzeczywistości artystycznej, która spotkałaby się z pisarstwem Głowackiego. Zaplątał się w "reżyserowanie" kwestii i sekwencyjek, które same na siebie, niestety, nie sumują się i nie układają w żadną wspólną całość.

Wszystko co dobre w tym przedstawieniu bierze się z pary głównych wykonawców. Maria Pakulnis (Ona) i Piotr Machalica (On) są na tyle dobrymi aktorami, że śledzenie "wewnętrznego" życia ich bohaterów w sztuce Głowackiego sprawia sporo przyjemności i satysfakcji. Szczęśliwie są na tyle różni, że w sumie stanowią interesującą parę.

Spełniła się po trosze ironiczna wizja happy endu, którą na zakończenie sztuki ogłasza narrator, że w życiu bohaterów wszystko dobrze się ułoży, mimo, iż nie ma żadnych powodów, aby tymczasem tak myśleć. Między biografią bohatera sztuki, a biografią samego pisarza jest wprawdzie sporo różnic i wszelkie porównania mogą prowadzić na manowce. Ale być może ani bohater w "Polowaniu na karaluchy", ani sam Głowacki nie przeczuwali, że wszystko zakończy się naprawdę tak wspaniałym sukcesem. Dziś Głowacki jeździ wszędzie na swoje premiery. Uczestniczy w sukcesach swoich sztuk od Chin przez Rosję, Europę, aż po całą Amerykę. Mimo, iż często bywa w Warszawie, na prapremierze na Powiślu nie pojawił się. Może coś niedobrego przeczuwał? Szkoda, że miał rację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji