Artykuły

Trójkąt miłosny mocno po czterdziestce

"Walentynki" w reż. Marii Kwiecień w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

Pierwszym nowym tytułem sezonu 2010/ 2011 w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu są "Walentynki" Iwana Wyrypajewa w reżyserii Marii Kwiecień. Premiera tego spektaklu odbyła się w minioną sobotę

Trójkąt miłosny kojarzy się zwykle z rywalizacją, grą o partnera lub partnerkę, czasem walką, nieraz nawet krwawą, jak w melodramatach. To wszystko w sztuce Wyrypajewa jest, ale jest też coś, co burzy ten schemat. Rywalizacja zakłada możliwość zwycięstwa jednej ze stron. Tu nie zwycięży nikt, bo dwie kobiety rywalizują o względy mężczyzny, który od dawna już nie żyje. A raczej -raz żyje, to znowu nie żyje, bo akcja często ustępuje miejsca retrospekcji, tak że widz w końcu traci orientację, co jest teraźniejszością, a co tylko wspomnieniem i wzajemnym obwinianiem się o rzeczywiste lub urojone błędy i nadużycia popełnione w przeszłości. Interesująca byłaby analiza mechanizmu przenikania się czasów w tej sztuce, ale to wymagałoby zatrzymania akcji i ciągłego porównywania ze sobą różnych jej fragmentów. Widz spektaklu Marii Kwiecień raczej nie ma na to szans. Musi więc zadowolić się kilkoma ogólnikami, które tworzą fabularny kręgosłup tej historii. Walenty najpierw żył z Walentyną po czym ta ustąpić musiała (chciała?) miejsca dużo młodszej od niej Katji. Żyjąc z

Katją Walenty nie całkiem wyzbył się myśli i pragnień związanych z Walentyną tym bardziej, że dochodziło jeszcze do kontaktów miedzy nimi. Czas upływał jednak nieubłaganie i w końcu Walentyn, jak wielu prawdziwych mężczyzn, umarł na zawał. Ta historia mogłaby się w tym miejscu zakończyć, ale właściwie dopiero się rozpoczyna. Obie panie żyją bowiem nadal. Mieszkają w jednym domu i ciągle się o siebie potykają. Ożywają wtedy . wspomnienia ale także wzajemne żale, pretensje, zawiść i chęć zemsty. Walentyna i Katja balansują pomiędzy przyjaźnią a nienawiścią. Mimo różnicy wieku zarówno jedna, jak i druga uważa swoje życie za skończone. Świat zewnętrzny ulega w takich warunkach redukcji do rozmiarów zamkniętego, dusznego pokoju, w którym obie

panie rozgrywają swoje obsesje i paranoje. I tyle. Nie ma tam nic więcej. No, może jeszcze tytuł, który w polskim przekładzie stał się nie tylko dwuznaczny, ale też lekko ironiczny: "Walentynki", bo Walentyn i Walentyna, ale też Dzień św. Walentego, a więc święto zakochanych. Kojarzy się z młodością i nadzieją na nowe życie. U Wyrypajewa jest starość i brak nadziei.

Jak to jest zrobione? Dość prosto, choć - o czym już była mowa - nie zawsze przejrzyście. Centralnym elementem jest okrąg, na którym trójka aktorów rozgrywa większą część swojego scenicznego konfliktu. Twórcy tego spektaklu przed premierą mówili o świadomych nawiązaniach do cyrkowej areny. Jednak ta analogia w spektaklu Marii Kwiecień jest mało czytelna i chyba nawet zbędna. O wiele silniej przemawia symbolika kręgu, czy -jak kto woli - magicznego kręgu lub kręgu niemożności. Koło symbolizuje przy rym pewien obieg zamknięty, co dobrze koresponduje z zapętlonym i wciąż nawracającym do przeszłości czasem w tym spektaklu. Elementem jarmarcznym, cyrkowym jest może tylko błyszcząca aluminiowa folią której kawałeczki rozsypane są na obrzeżach okręgu i nadmuchane helem balony, pojawiające się kilka razy w rękach kobiet. Muzyka w kaliskiej inscenizacji "Walentynek" występuje jedynie śladowo. Sporo ciszy i wolnej przestrzeni pozostawia za to otwarte pole do popisu dla aktorów. Grają przede wszystkim obie panie i na nich skupia się uwaga widzów. Na szczególne uznanie zasługuje Krystyna Horodyńska w roli Walentyny. Nie jest to tylko kurtuazja. Występująca od dwudziestu lat w Kaliszu artystka obchodzi właśnie jubileusz pięćdziesięciolecia pracy twórczej (dokładniej mówiąc, okrągła rocznica przypadała w ubiegłym roku), ale nie traktuje tego jako taryfy ulgowej: roli Walentyny poświęciła dużo ze swej mądrej, dojrzałej energii. Agnieszka Dzięcielska w roli Katji pokazała swoje drugie, mniej znane aktorskie oblicze. Przed laty przyzwyczaiła nas do ról grzecznych panienek, niekiedy trochę egzaltowanych. W tym spektaklu musiała zagrać alkoholiczkę, czasem choleryczkę, a przeważnie kobietę przegraną i w jakimś sensie wykolejoną I zrobiła to całkiem przekonująco. Dla obu pań Michał Grzybowski w roli Walentyna jest zaledwie cieniem, ale taka też zapewne była koncepcja tej roli i konstrukcja postaci u samego Wyrypajewa, trudno więc mieć pretensje do aktora. Z jednym może zastrzeżeniem, którego adresatką powinna być reżyser: byłoby lepiej, gdyby rolę Walentyna grał ktoś dziesięć albo dwadzieścia lat starszy niż jej faktyczny odtwórca. Katja i Walentyna nie wspominają przecież i nie odnoszą się w swych przeżyciach scenicznych do młodzieńca lecz do mężczyzny w wieku co najmniej średnim, jakim zapamiętały go najlepiej. To jednak tylko szczegół, który może komuś przeszkadzać, ale nie musi i w gruncie rzeczy nie decyduje o niczym.

Gdyby spektakle w repertuarze kaliskiego teatru podzielić na poważne i te -nazwijmy je - lekkie, łatwe i przyjemne, "Walentynki" z całą pewnością przyszło by zaliczyć do pierwszej grupy. Widzowie idący na ten spektakl powinni mieć świadomość, że nie czeka ich śmiech ani zabawa. Zarazem jednak jest to rzecz względnie przystępna, która nie powinna nikogo znużyć ani zniechęcić przy odbiorze.

Najkrócej - o czym są "Walentynki"? O miłości, która przeminęła a mimo to w jakiś sposób trwa, bo była jedyna. W miarę upływu czasu nabiera ona cech mitu i jak mit powraca we wciąż nowych odsłonach i wcieleniach. Choć, niestety, z miłością spełnioną i szczęśliwą nie ma to już nic wspólnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji