Artykuły

Kawalkada piosenek, żartów i dowcipów

Nowy program rewiowy w "Ognisku Polskim" w Londynie jest wesoły, zabawny, bezpretensjonalny, z przewagą humoru nad sentymentem.

Jednym z sekretów takich składanych programów jest możliwie duża ilość autorów tekstów. Komedia musi być pisana przez jednego, co najwyżej dwuch pisarzy. Gdyby ich było więcej, na przykład sześciu, nie wyszłoby to komedii na dobre i potwierdziłoby tylko znane przyłowie o kucharkach. Natomiast program rewiowo-kabaretowy prawie zawsze zyskuje, gdy ma teksty pisane przez licznych autorów.

Taki właśnie jest ostatni program w "Ognisku", zatytułowany "Persony i graty", liczba mnoga od klasycznego "persona grata".

Aż sześciu pisarzy, poetów i aktorów złożyło się na jego różnorodne teksty: Budzyński, Hemar, Kryska-Karski, Ref-Ren, Napoleon Sądek (nareszcie się odezwał!), Malicz. Wszyscy dali teksty fosforyzujące, a dla bywalców ogniskowych - zagadka: kto jaki poszczególny tekst napisał? Program tego nie podaje.

Tempo przedstawienia, wyreżyserowanego przez Malicza, jest żywe, wartkie, gładkie. Wyłamuje się czasem z tego rytmu tylko Zięciakiewicz, który w porównaniu z innymi gra zanadto "en ralenti". Sprężysty organizator Beno Koler musi tknąć go ostrzem ostrogi, podobnie jak w jednym ze skeczów programu (bardzo zabawny skecz pt. "Propaganda") Zięciakiewicz dotyka ostrzem noża wysmukłych pleców Danuty Phillip.

W oświetleniach W. Konkola, w obramowaniach dekoracyjnych J. Smosarskiego rozpoczyna program na fortepianie Maria Drue. Dodam zaraz, że p. Drue debiutuje jako śpiewaczka. Ma głos "croonerski", ładnie brzmiący i efektownie splatała się z Bogdańską, jako "mezzo" w jednej z bardziej nowoczesnych piosenek programu.

Renata Bogdańska wygląda i śpiewa jak zawsze ślicznie. Nie słyszałem jej od dwuch lat. Nic nie tracąc ze swej świeżości i wdzięku, nabrała jakby jeszcze więcej techniki piosenkarskiej i subtelniejszej maestrii. Wrodzona muzykalność pozwala jej wyczuwać idealnie styl każdej piosenki. Występy w Ameryce i Izraelu dobrze jej zrobiły. Zbiera żywiołowe oklaski za cykl piosenek hiszpańskich, choć mnie osobiście zachwyciła interpretacją niełatwego do odtworzenia kujawiaka Wieniawskiego i walcem Kreislera.

Danuta Phillip z brawurą i odwagą, na jaką sobie pozwolić mogą tylko piękne kobiety, śpiewa ironiczne piosenki o samej sobie. Kto dla niej pisał te żartobliwe wierszyki "o niej samej" - afisz nie podaje). Odtwarza też słynną, klasyczną dziś pieśń Brechta pod muzykę Kurta Weila "Surabaya Johnny".

Melodia ta nasunęła mi dawne wspomnienia. Kiedyś przed wojną śpiewała ją Tola Korian w Moskwie, w ambasadzie polskiej, na wielkim przyjęciu urządzonym z racji podpisania polsko-rosyjskiego paktu o nieagresji. O ile sobie przypominam, śpiewając tę fascynującą arię Tola Korian wkłada ta w nią tyle napięcia, że miała oczy pełne łez. Traktaty się rozpadły, polityki przeminęły, leaderzy tamtych wydarzeń odeszli - a melodia Kurta Weila żyje nadal i brzmi równie magicznie, jak przed laty.

Zięciakiewicz wnosi na scenę swój typowy, swoisty humor. Musi jednak przyśpieszyć tempo, zwłaszcza w arcy-złośliwym skeczu "Azyl", dziejącym się w biurze paszportowo-policyjnym w Warszawie.

Nad całością przedstawienia unosi się jednak Malicz, dwojący się, trojący, obdarzony fantastyczną "vis comica", znakomity w parodiach aktorów warszawskiej "Wagabundy" (co za peruki!), mistrzowski w podawaniu dowcipów, jedyny w swoim rodzaju. Poza tym ma on wyjątkowo dobrą dykcję, dzięki czemu każda, nieraz niedostrzegalna prawie puenta w jego wykonaniu nie ginie, lecz brzmi jak trzeba i trafia w salę iskrą humoru.

- Należy się Maliczowi duża gałązka lauru - powiedziała mi jedna z pań, gdy wśród rozbawionej tłumnej publiczności wychodziliśmy z "Ogniska".

[data publikacji recenzji nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji