Artykuły

Historia od talara do dolara

"Odlot w czasie, czyli historia ostatniego tysiąclecia" w reż. Piotra Krótkiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym. Pisze Joanna Krężelewska w Głosie Koszalińskim.

Kabaret w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym? Dlaczego nie! Premierowy "Odlot w czasie, czyli historia ostatniego tysiąclecia" to 1,5 godziny śmiechu... z naszej historii.

W nowy sezon artystyczny koszaliński BTD wkroczył humorystycznie - za sprawą farsy "Prywatna klinika". Powód? Teatr ma nie tylko uczyć, pobudzać szare komórki widzów, zmuszać do myślenia, ale też bawić. Tak uznał dyrektor Zbigniew Derebecki. Najnowszy spektakl to zapewne kontynuacja tej idei. Jednak widowisko skierowane jest do innej części widzów.

Zanim zobaczyłam sztukę, spodziewałam się wielkiego chaosu. No bo jak niby można "upchnąć" tysiąc lat historii powszechnej w zaledwie 90 minut. Z historią przyjaźniłam się przez lata studiów, przyjaźń trwa do dziś i wydawało mi się, że twórcy z realizacją sztuki porwali się jak z motyką na słońce. Nie miałam racji, bo najważniejsze, zdaniem autora tekstu Włodzimierza Kaczkowskiego, wydarzenia posłużyły tylko za swego rodzaju współrzędne do wyznaczenia trasy, jaka przemierza ludzkość. I nie było w tym maniery, którą można zaobserwować u profesorów opowiadających o Wielkich Zdarzeniach Naszych Dziejów. Czasem mam wrażenie, że mówią oni o czymś tak ważnym, że nie podlega to krytyce. W "Odlocie w czasie" wydarzenia te są natomiast pretekstem do zabawy. Spektakl nie ma wymiaru edukacyjnego, ale wydaje mi się, że podobać się będzie szczególnie młodszej części publiczności. I, kto wie, może sięgną kiedyś po książkę, żeby przekonać się, czy naprawdę walczącym w imię Chrystusa wydawano rozkaz: "zabijajcie wszystkich. Bóg i tak rozpozna swoich".

A sam spektakl? Zaczęło się niestety dość topornie - podróż do wieków średnich, nieco przynudny monolog Joanny d'Arc. Chwilę potem sztuka nabrała tempa i napompowana została niezłą satyrą.

"Odlot w czasie" ma formę prawdziwego kabaretu. Prezentowane są krótkie formy - skecze i piosenki. Na szczególne uznanie zasługuje piosenka wykonana przez Indian. Artur Paczesny gra solówkę na, uwaga, pustej butli po wodzie. Brzmienie niesamowite, brawo za rewelacyjny słuch i poczucie rytmu. Słowa uznania należą się całej ekipie aktorskiej, bo w krótkim czasie zmierzyli się z wieloma wyzwaniami. Ot choćby animowaniem lalek. Wokalnie wyróżniła się Beata Niedziela.

Fabuła to krótkie, zabawne opowiastki niekoniecznie związane z prawda historyczną, ale pokazujące ważne wydarzenia. Na scenie nie zabrakło więc największych artystów z muzycznym wtrętem o ich orientacji seksualnej, Napoleona, który decyzje podejmował przez telefon, Hitlera, który tak naprawdę chciał, żeby go kochać, a nawet teletubisia ze słynną torebką. Wszystko okraszone słowami narratora, który przypominał, że zawsze światem rządziła garstka białych ludzi, a podział na biednych i bogatych z każdym stuleciem się pogłębiał i pogłębia.

Najbardziej podobało mi się jednak to, co nie było widoczne.

Przez cały czas miałam nieodparte wrażenie, jakby Piotr Krótki, reżyser "Odlotu", przy pracy nad sztuką nie tyle pracował... a świetnie się bawił. To chyba cała tajemnica dobrze wykonanej roboty. Skoro reżyser się bawił, bawi się potem i widownia. I prawdziwe są słowa, które padają z ust Piotra Krótkiego na zakończenie sztuki - historia lubi się powtarzać. Aktorzy udowodnili na scenie, że wciąż powtarza się historia ludzkości i pan, reżyserze, również. Historia się powtórzyła i po "Dziełach wszystkich Szekspira w nieco skróconej wersji" zrobił pan kolejny dobry spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji