Artykuły

Polowanie na karaluchy

No więc nareszcie jest. Premiera, która "obleciała" wiele scen światowych. "Polowanie na karaluchy" Janusza Głowackiego grano dwukrotnie w Nowym Jorku, Los Angeles, Waszyngtonie, Houston, Toronto, Lyonie i w Szegedi na Węgrzech. Polska prapremiera, którą przygotował teatr "Ateneum" zapowiadała się jako sukces we wszystkich możliwych znaczeniach tego słowa. Niestety, sceniczna rzeczywistość dowiodła, że ostał się jedynie sukces towarzyski i - na razie - komercyjny.

Na spektakl bilety wciąż nie sposób dostać i jest to przejaw tzw. pozytywnego snobizmu, który cieszy zawsze. Nawet jeśli oferowany przez teatr produkt nie z jego winy jest w tym wypadku, spełnia pokładane w nim nadzieje w sposób umiarkowany. Bo tak to właśnie w "Ateneum" jest.

Znakomici aktorzy - Maria Pakulnis, Piotr Machalica (występujący gościnnie aktor Teatru Powszechnego), Janusz Michałowski, niezrównany w epizodycznej rólce "człowieka z podziemia" - co w tym wypadku tłumaczy się jako człowiek bezdomny, żyjący w parku i krążący w pobliżu śmietników), Jan Prochyra, Wiktor Zborowski i jeszcze paru innych, nie wyłączając niewidzialnego Jerzego Kamasa - narratora. Interesujący reżyser, jakim niewątpliwie jest Laco Adamik. Udana scenografia Barbary Kędzierskiej. Temat, który skusił swego czasu samego Sławomira Mrożka, a ze sceny wieje nudą, wysmakowaną - należy oddać twórcom przedstawienia sprawiedliwość. Raz po raz widz wpada w wilcze doły pustych miejsc akcji. Bo jakaż może się toczyć, kiedy asystujemy nawet nie konfliktowi, tylko wzajemnym, czynionym zresztą bez większego przekonania, wyrzutom w wykonaniu średnio sympatycznej pary emigrantów z Polski. On, wzięty, utalentowany pisarz. Ona, ciesząca się jakimś rozgłosem aktorka, z fatalnym akcentem angielskim. Oboje na nowojorskim bruku, a raczej w klitce pod schodami, debatują niemrawo, jakby tu Amerykę "wziąć i podbić".

Debatują, ale niewiele w tym celu robią. Poza tym, że ona daje wyraz swym pretensjom do Jana o jego nieruchawość i brak przedsiębiorczości. Tak jest, brak przedsiębiorczości w kraju, gdzie ówże brak przekreśla człowieka jako normalnie egzystującego członka społeczeństwa. Widz ma ochotę posłać oboje państwa do jakiejś ciężkiej, fizycznie wyczerpującej pracy lub zapytać przynajmniej, co - nieźle w końcu ustawieni w kraju - tutaj robią?

W Mrożkowych "Emigrantach" w wypadku obu bohaterów było . to dostatecznie jasne. Zarówno intelektualista lat 70., któremu doskwierał w ojczyźnie brak wolności, jak i robol - prymityw, który wyjechał, ażeby się dorobić, mieli swoje i to niezgorzej umotywowane powody. I właśnie ze zderzenia tych powodów, bynajmniej nie wydumanych, rodził się konflikt.

W "Polowaniu na karaluchy" nasza para nie wygląda ani na zdecydowanych wrogów reżimu, ani na obywateli bytujących poniżej średniej krajowej. Głowacki naturalnie wtrąci coś na ten temat w trakcie retrospektywnych zwidów bohaterów, mających zastąpić w utworze akcję. Anka i Jan są otóż ową niby polityczną emigracją, która się "rozmnożyła" w Polsce w okresie stanu wojennego.

Maria Pakulnis - Anka i Piotr Machalica - Jan są idealni w swojej nijakości, z pewnym plusem dla Anki, która obdarzona większą fantazją niż partner, jednak ostatecznie daje mu się zdominować. Rezygnuje nawet z dziecka, o którym przecież tak gorąco marzy.

Podobno w Ameryce oraz w Europie na Zachodzie odbierano "Polowanie na karaluchy" jako... błyskotliwą farsę! To, co oglądamy na scenie "Ateneum", jest raczej ponurą dramą a' la Beckett, bez metafizycznego dna, co w tym wypadku naturalne. Bo też i skąd takowe u autora "Kopciucha" i "Fortynbras się upił".

Liczne cienkości językowe, tak charakterystyczne dla Głowackiego prozaika, nie ratują w "Polowaniu..." sytuacji. Albowiem ta w dramacie polega na zaistnieniu autentycznego konfliktu między postaciami albo pomiędzy nimi a światem. Żadnego z tych konfliktów w warszawskim przedstawieniu nie dostrzegłam. Myślę, że Laco Adamik nie był go w stanie z tekstu "Karaluchów..." wydobyć. Za granicą zagrały, należy się domyślać, zupełnie inne względy. Wszak jest to hit drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Dziś, w Polsce, kiedy odpadł polityczny kontekst, "Polowanie na karaluchy" okazuje się bardzo średnio napisaną sztuką zdolnego prozaika, na jaką pozaartystyczna koniunktura należy do przeszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji