Artykuły

Tancerze lunatycy w basenie

"le sni" w chor. Magdy Jędry i Anny Steller Teatru Good Girl Killer w Sanatorium Uzdrowiskowym "Leśnik" w Sopocie. Pisze Magdalena Hajdysz w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Zdolne tancerki, dający duże możliwości temat, niecodzienne miejsce wystawienia, wizualizacje - ten spektakl miał duży potencjał. Twórcom "le sni" nie udało się jednak stworzyć udanego multimedialnego spektaklu tańca.

Somnambulizm, popularnie zwany lunatyzmem lub sennowłóctwem, to zaburzenie badane przez lekarzy i naukowców. Jego przyczyn upatruje się w stresie, niehigienicznym trybie życia, w silnych przeżyciach czy obciążeniach genetycznych. Ma też ono konsekwencje, a może i przyczyny, w ciele i tak zwanej pamięci ciała. Z tej perspektywy postanowiły przyjrzeć się lunatyzmowi cztery trójmiejskie tancerki - Magda Jędra i Anna Steller (Good Girl Killer), Tatiana Kamieniecka ("wychowanka" Dada von Bzdülöw) oraz Ramona Nagabczyńska. Spektakl powstał w sopockim Sanatorium Uzdrowiskowym "Leśnik", w którym dawny basen został przekształcony w solankową salę inhalacyjną. Miejsce to użyczyło "le sni" nie tylko przewrotnie potraktowanej nazwy oraz niespotykanej scenografii, ale przede wszystkim stało się inspiracją dla samego ruchu. Tancerki, poszukując punktów stycznych dla tematu i miejsca swojego przedsięwzięcia, odkryły, że somnambulicy cierpią często na zaburzenia oddychania, a te z kolei leczy się poprzez inhalacje.

Temat lunatyzmu posłużył im do zbudowania czytelnej metafory współczesnego człowieka - zagubionego w natłoku spraw i informacji. Dodatkowym "smaczkiem", potwierdzającym przemyślaną konstrukcję spektaklu, było umieszczenie jego akcji na trzech poziomach. Na dnie "basenu" znajdowały się tancerki, których ruch obserwowali krążący wokół jego nadbudowanych z gałęzi brzegów widzowie. Trzeci poziom stanowiło umieszczone pod jedną ze ścian podwyższenie, na którym siedzieli: grający na żywo muzycy (Karolina Rec i Rafał Dętkoś), autorka wizualizacji (Patrycja Orzechowska) oraz reżyser świateł (Michał Kołodziej), obserwujący z tej minisceny widzów. Sytuacja, w której artystki, znajdujące się w zamkniętym z czterech stron "pomieszczeniu", obserwowane były z góry, odebrała ich działaniom powagę, sprawiając wrażenie przyglądania się bezładnym i niezrozumiałym ruchom i gestom osób psychicznie chorych.

To porównanie zyskuje właściwe znaczenie dopiero w połączeniu z obrazem widzów, snujących się (jak lunatycy) wokół i usiłujących połączyć fragmenty spektaklu, zakrywane przez zbyt wysokie ściany inhalatorium. Całości dopełniała transowa muzyka, ciekawie łącząca dźwięki wiolonczeli z brzmieniami komputerowymi oraz znakomite kostiumy Julii Porańskiej. "Le sni" nie przystoi jednak nazywać się multimedialnym spektaklem tańca. Mimo zauważalnej precyzji połączenia wizualizacji z ruchem tancerek, nie były one do końca ani widoczne (wyświetlano je na nienadającym się do tego ze względu na budowę suficie), ani zrozumiałe, i ta produkcja mogłaby się spokojnie bez nich obyć.

Na uwagę zasługuje za to ruch - chociaż dużo stracił przez zbyt wiele nieczytelnych improwizacji, w pamięci pozostają znakomicie wyćwiczone elementy kontakt improwizacji i synchroniczne oraz ciekawe partie solowe, jak np. bardzo teatralne Kamienieckiej, która jako jedyna choć trochę wykorzystała specyfikę bardzo słabo ogranej w całości "scenografii". Z jednej strony więc "le sni" to precyzyjna konstrukcja, której jednak nadmiar znaczeń, solowych improwizacji i nie do końca przemyślana choreografia całości odebrały siłę rażenia i sprawiły, że w ruchu pozostał bardzo niespójny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji