Artykuły

Nowy sukces Hanuszkiewicza

Hanuszkiewicz jest wielkim magiem teatru. Trzyma w swych rękach pałeczkę Prospera, włada żywiołami sceny. Lubi zagrania ryzykowne. Hondy w jego "Balladynie" ślizgały się tuż nad przepaścią. Ale nie spadły. Hanuszkiewicz ma cudowne wyczucie sceny, wie o tym, więc czasem daje się ponieść instynktom, przestaje nad nimi panować. Dwie wanny w "Mężu i żonie" to o dwie wanny za dużo. Ale gdy pomysłowość trzyma w ryzach, gdy nad nią suwerennie panuje - mogą powstać tak znakomite, wybitne, liczące się w całym polskim teatrze przedstawienia jak najnowsza jego inscenizacja: "Sen srebrny Salomei" w Teatrze Narodowym.

Na przedstawienia Hanuszkiewicza spieszę zawsze z rozgrzaną ciekawością, nie można obok nich przechodzić obojętnie, czy się je chwali czy gani. "Sen srebrny Salomei" witam z entuzjazmem jako nowe, znamienne osiągnięcie teatru Adama Hanuszkiewicza. Dobrze się nam zaczął teatralny rok 1978.

"Sen srebrny Salomei" jest sztuką trudną. Wspaniała rzeźba, popękana, łamliwa. Romantyczne intrygi w stylu "Mazepy", skąpane w krwawym buncie hajdamaczyzny. Koszałki-opałki z pierścieniem św. Franciszka i groźny obraz agonii polsko-szlacheckiej Ukrainy, wśród wzajemnych gwałtów i rzezi. Teatr okrucieństwa w teatrze miłosnych igraszek. Albo, niestety, ostry dramat społeczno-ideowy zagubiony w mętnych snach Salusi i kaprysach nie z tej ziemi Księżniczki.

Jak pogodzić i ukazać w teatrze te sprzeczności, by jednak nie zagubić ani poezji i poetyczności Słowackiego, ani krwawych dziejów familii Gruszczyńskiego, ani historycznej świadomości Słowackiego, że "Ukrainy (polskiej) nie będzie", że opuści tę ziemię Wernyhora, symbol dawnej, szlachecko-kozackiej Ukrainy lirników i bandurzystów. Próbowało wielu i każdy sobie łamał zęby.

A Hanuszkiewicz zwyciężył, stworzył nowy kanon "Snu srebrnego". I dzięki sile kreacyjnej poradził sobie z finałem. Ów finał, jak finał w "Świętoszku", niósł słodki happy end, wbrew logice: ze straszliwej śmierci Semenki, z chłopskiego buntu i magnackiej zemsty rodzi się skojarzenie dwu par, niemal jak w " Ślubach panieńskich". Hanuszkiewicz trzymał się ściśle Słowackiego, zachował więc miłosne świegotania, ale że jednocześnie chciał zachować, a nawet zaostrzyć, społeczną treść sztuki, przestawił porządek scen i do zakończenia przesunął kwestie Wernyhory, przez co "Sen srebrny" stał się jakby prekursorem "Wesela", a krwawy pogromca hajdamaczyzny nie zakończył na roli dobrego wujaszka czy stryjaszka z Fredry. Tym samym przywrócił i wizjom Słowackiego ich surowe, ważne znaczenie i przywrócił, ocalił - i a może stworzył? - wewnętrzną jedność sztuki.

Teatralne widzenie Hanuszkiewicza święciło triumf nie tylko w finale i w starannym zgęszczeniu całego tekstu, tak przecież miejscami rozwodnionego i przegadanego (choć cudowną polszczyzną). Wymownie skontrastował świat chłopów i panów, plebejskich kożuchów i szlacheckich czerwieni. Wielki step zasłany trawą i bezbrzeżny horyzont. Prawie żadnych rekwizytów, za to nie tylko ludzie lecz i ucieleśnione Anioły, które tragicznie milczą na widok okrucieństw człowieka. Tych Aniołów brak u Słowackiego. Ale kto by zaprzeczył, że w dramacie romantycznym są one bardzo na miejscu, w "Śnie srebrnym" jak najbardziej?

Hanuszkiewicza koncepcję wsparli twórczo aktorzy. Zwłaszcza Henryk Machalica jako Regimentarz, okrutnik przyczajony w roli dziewosłęba, straszliwy jako sędzia klasowy buntu Semenki, i sarmacki, gdy zaraz potem, jeszcze zbryzgany krwią, sunie w zalotach o rękę Księżniczki dla swego syna. Ale nie tylko kreacja Machalicy współgra z koncepcją Hanuszkiewicza. Również Wojciech Brzozowicz jako Pafnucy i Waldemar Kownacki jako Semenko stworzyli postacie wyraziste i mówili świetnie wiersz Słowackiego. Podobnie zresztą jak dotrzymujący im pola w ekspresji Wojciech Siemion, Marcin Sławiński, Krzysztof Kolberger - przy czym Siemion miał szczególnie trudne zadanie, bo Wernyhora miał mało szczęścia do (uwielbiających go) polskich klasyków i wieszczył (ich słowami) dość mętnie. Panie były tym razem trochę przygłuszone. Ale tak Anna Chodakowska (Salomeą) jak Grażyna Szapołowska (Księżniczka) miały swój dobry udział w przedstawieniu.

"Sen srebrny Salomei" w inscenizacji Hanuszkiewicza odbiega dość znacznie od pierwowzoru. A jednak jest mu wierny, odbiega ale nie fałszuje, co najwyżej zaostrza i podkreśla. Reżyser miał sporo pomysłów. Ale są pomysły i pomysły, tym razem były one usprawiedliwione i uprawnione. Szły autorowi w sukurs a nie przedrzeźniały go lub mu się sprzeciwiały. Takich pomysłów daj nam Boże w teatrze jak najwięcej.

Teatr Narodowy dał tym razem przedstawienie godne swej nazwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji