Artykuły

Żywe obrazy na stepie

Step jest szarozielony, dokładnie przykrywa scenę a także pierwszy rząd krzeseł. W tle horyzont - bardzo głęboki, z daleką perspektywą. Na zakurzonej trawie (tworzywo sztuczne) stepu już to fotel rzeźbiony, już to stolik z kałamarzem, już to krzesło. Panowie w kontuszach, hajdamackich burkach, w kozackich koszulach. Panie w sukniach bez talii typu nocna koszula, bardzo a la modę 1978 r. Pojawiają się parami, trójkami na scenie by mówić - ze stepem pod nogami - wiersz Słowackiego. Prześliczny, pełen finezji wiersz najbardziej dziwnego z jego dramatów, ulubionego romansu dramatycznego "Sen srebrny Salomei".

"Sen srebrny" to pełne dramatyzmu i niesamowitości przygody miłosne dwu par zbudowane na modłę arcyromantyczną, wtopione w określoną geografię, topografię i historię, zanurzone w mistyce, symbolach, znakach wróżebnych.

"Sen srebrny Salomei" to arcyegzamin dla teatru. Może na scenie ożyć, zabłysnąć, zgasnąć, ujawnić wszystkie blaski i sensy, może też ledwo zaistnieć. Szczęśliwie nie może być niewypałem, prawie nigdy: wiersz, jego bogactwo obroni się zawsze, w najbardziej trudnych dla siebie okolicznościach. Wystawiano! "Salomeę" najróżniej: jak przypowieść o winie, i odkupieniu, jak przyczynek do dziejów polsko-ukraińskich wieku XVIII, jak romans historyczny (o taką kategorię odbioru "Snu" dopominał się uparcie Słowacki) z krwawym udziałem realnych dziejów, jak romantyczną bajkę wreszcie. Adam Hanuszkiewicz, jeśli mu wierzyć, postawił na wiersz.

Idea słuszna: pójście za rytmem, melodią, skojarzeniami, poddanie się temu całkowite. Ono właśnie - owo poddanie, miało doprowadzić do metafizyki i dzisiejszych sensów "Salomei". Obudzić żywą, nową materię, materię teatru. Nową jakość mistyczno-barokowych, romantycznych, błysków najprzeróżniejszych poznawczych iluminacji, zawartych we frazach Słowackiego.

Krwawa Ukraina, namiętności, rzeź panów, rzezie chłopów dokonywane w odwecie, miłość i symbole, historia dwu narodów i znaki wróżebne, jawa i sen, sen i zwidzenia, bajki i racjonalizm, podłości i wzniosłości - wszystko powinno by ożyć, nabrać swoistych sensów, ułożyć się w harmonijny acz kontrapunktowy, wieloznaczny wariant jednej przecie, logicznej wykładni. Zgoda, że droga do niej wiodła i wiedzie poprzez formę i tę właśnie trzeba różnicować i stwarzać na nowo.

W stepie Czerniawskiego - Hanuszkiewicza forma, słowo, wiersz i obraz nie zrodziły nowej, własnej idei. Idei przedstawienia.

Gdzieś, po drodze - zabrakło oddechu. Powstał romans na zielono-szarej trawie spalonego stepu, romans na, tle dziejów, groźnych i krwawych, ale wcale nie aż tak bardzo. Grozy na dobrą sprawę nie ma tu wcale, poezji - niewiele.

I na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo: dlaczego. Bo spektakl miał przecież iść za słowem i stworzyć metafizyką.

Może szkoda, że tak temperamentny inscenizator jak Hanuszkiewicz powściągnął (co ostatnio robi regularnie) wodze swojej fantazji, wyciszył rzecz całą, uskromnił, wyprał z namiętności...

Ot, to właśnie! Śladu w tej "Salomei" namiętności, którymi aż paruje tekst.

Wreszcie: aktorzy. Klucz i sedno tej inscenizacji, jej wymóg sine qua non, skoro miała "...pójść za słowem" Najkrócej: wielu z nich obsadzono nietrafnie. Trudno się dziwić, że nie udźwignęli skromnego zamysłu reżysera ("tylko tekst"!), zamysł to w istocie superambitny i arcytrudny. Pójść za tym tekstem to znaczy móc go zinterpretować na wiele sposobów, to znaczy mieć do perfekcji opanowaną technikę mówienia wiersza, to znaczy wiedzieć dokładnie, którą z możliwych interpretacji należy wybrać w danym momencie. Takich aktorów obsada "Snu srebrnego Salomei" w Teatrze Narodowym nie miała zbyt wielu. A prawdę mówiąc - miała ich tak bardzo niewielu, że nie wypada już pisać o tym spektaklu po nazwiskach...

Myślę, że to akurat rozstrzygnęło, że "Salomeą" ("Salusia" - jak nazywał swój ukochany dramat Słowacki) nie stała się spektaklem na miarę możliwości i ambicji kierownika tej sceny.

Ani to żale, ani pretensje. Po prostu: inscenizator "Beniowskiego" udowodnił jaki może być na scenie Słowacki a duże wymagania to tylko dowód wysokiego szacunku. Na który to trzeba wciąż jednak zapracowywać od początku. Żywe obrazy na stepie, choć ciekawe plastycznie, poprawne i więcej niż poprawne teatralnie nie satysfakcjonują w tej skali oczekiwań, które należą się hanuszkiewiczowskiej inscenizacji w ogóle, a "Snu..." w szczególności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji