Artykuły

Sztuka dupa wołowa

- Wakar i Meissner potępiają sztukę polityczną nie dlatego, że boją się zawartej w niej polityki, tylko dlatego, że widzą w niej kolejny znienawidzony chwyt marketingowy - polemika Tomasza Piątka w Krytyce Politycznej.

W nowym "Przekroju" toczy się debata na temat sztuki politycznej, której Wielkim Nieobecnym jest właśnie marketing. W tej debacie wypowiedzieli się już Jacek Wakar, Igor Stokfiszewski i Krystyna Meissner. Wakar i Meissner oczywiście przeciw sztuce politycznej, Igor oczywiście za. I mimo że Wakar wyśmiewa się troszkę z nowych polskich dramaturgów, a Igor sztukę "apolityczną" nazywa "sztuką-dupą", to mam wrażenie, że obie strony są o wiele bliżej siebie, niż się im wydaje. Wakar i Meissner tak naprawdę zgadzają się z Igorem, tyle, że brzydzą się słowa "polityka", bo za komuny wpadł im do niej włos. Włos z łysiejącej głowy Jaruzelskiego. A może z wąsów Wałęsy? I nie za komuny, tylko za III RP?

Bo jakoś tak było, że liczni artyści, którzy za komuny angażowali się w opozycję, Solidarność, drugi i trzeci obieg, happeningi, kontrkulturowy anarchizm, dopiero w III RP jakoś się zbrzydzili i nagle zadeklarowali, że są apolityczni.

W każdym razie, wiele świadczy o tej ukrytej zgodzie ze Stokfiszewskim. Meissner, cały czas używa zaklęć typu "trzymać się z dala od publicystyki". Ale równocześnie chwali "Transfer" Klaty za obronę prostych ludzi, bezbronnych wobec manipulacji mocarstw. Chwali "Bat Yam-Tykocin" Zadary i Ronen za obronę prostych ludzi przed nienawiścią. Chwali powstający "Trans-Atlantyk" Tumidajskiego za zwalczanie polskich wad narodowych. I chwali na zapas każdego reżysera, który chciałby się podjąć krytyki Kościoła katolickiego. A Wakar na końcu swojego tekstu przyznaje w końcu, że uważa Szekspira za artystę politycznego-i że za to go lubi.

Ale chyba jest jeszcze coś więcej. Czytając teksty Meissner i Wakara można poczuć, że oni traktują deklarację całkowitej niezależności czy autonomii sztuki jak wyzwanie, jak bunt, jak rebelię. Każde wyzwanie, każdy bunt, każda deklaracja niepodległości jest gestem politycznym, jest prowokacją wobec sił, które chcą podległości. Zadam więc pytanie, kto chce dzisiaj podległości sztuki? Kto jest największym zagrożeniem dla jej niezależności? Czy na pewno Igor Stokfiszewski?

Zarówno Wakar jak i Meissner wiedzą dobrze, że największym zagrożeniem dla niezależności czy jakiejkolwiek autonomii sztuki nie jest dzisiaj jeden krytyk i kilku dramaturgów. Zagrożeniem jest Plastikowa Bestia, która schlebia ludzkiej tępocie i ludzkiej nieczułości, w ten sposób pogłębiając je z roku na rok. Zagrożeniem jest telewizja, rozrywka, koncerny produkujące sieczkę, agencje badań rynku, które nie tylko każą dostosować kulturę masową do masowej głupoty, ale z różnych przyczyn schodzą zawsze o "oczko niżej", niż wymagałaby sama najprymitywniej rozumiana logika rynku (temat na osobny felieton, który też nadejdzie).

Wakar, deklarujący się jako zwolennik sztuki wysokiej i indywidualistycznej, czy Meissner, deklarująca się jako zwolenniczka sztuki wrażliwej i altruistycznej, siłą rzeczy występują przeciwko Plastikowej Bestii. "THE MARK OF THE BEAST", z którym walczą, to nie żaden MARKsizm, tylko MARKeting. Marketing, który za pomocą kilku wykresów, słupków i kalkulacji może zmieść z powierzchni Ziemi i arystokratycznego Wakara i filantropkę Meissner (i mnie też, jak przyjdzie co do czego).

Mam wrażenie, że Wakar i Meissner potępiają sztukę polityczną nie dlatego, że boją się zawartej w niej polityki, tylko dlatego, że widzą w niej kolejny znienawidzony chwyt marketingowy. Widzą w niej kalkulację: no, skoro wielką sztuką ludzie się nie interesują, ale trochę jeszcze interesują się polityką, to róbmy im sztukę polityczną, może kupią.

Tyle, że ani Wakar ani Meissner jakoś nie umieją (przynajmniej w tej dyskusji) przyznać pełnym głosem, że "wolny rynek" ich boli. Najwyraźniej boją się-boją się kopać się z koniem, boją się ośmieszenia. Marketing jest wszechpotężny. Tak wszechpotężny, że każdy, kto przeciwko niemu występuje, staje się śmieszny. Kiedy skrytykujesz tę podstawową zasadę naszego życia, to można cię od razu załatwić na dwa sposoby.

Po pierwsze, można powiedzieć: "To co, ty nie chcesz, żeby przedsiębiorca, żeby człowiek kierował się swoją korzyścią? Negujesz prawo do korzyści? Negujesz wolny rynek? To co, ty komunizmu chcesz, Lenina, Stalina, Kołymy, milionów trupów, nędzy, głodu, upadku produkcji?".

Po drugie, można zapytać: "A ty co, sam nie kierujesz się marketingiem? Nie próbujesz się dobrze sprzedać?".

O ile z tym pierwszym można polemizować, temu drugiemu zaprzeczyć trudno. Bo w marketingowym porządku, w którym żyjemy, każdy z nas musi dobrze się sprzedać, żeby przetrwać - także artyści, zarówno polityczni jak "apolityczni". Już sześcioletnie dziecko na początku swojej kariery szkolnej (tak się mówi-kariery szkolnej) jest formatowane przez swoich rodziców zgodnie z prognozą przyszłych rynków pracy: żeby się dobrze sprzedało w przyszłości. Sama Meissner przyznaje, że zdjęła "Cement" Klemma z przyczyn marketingowych (aczkolwiek określa to ładniej: "wsłuchiwaniem się w tych, którzy w publicznych sporach głosu nie mają, ale przychodzą do Teatru Współczesnego"-najwyraźniej i wstydzi się, i boi nazwać po imieniu Marketingowego Wielkiego Nieobecnego tej dyskusji).

Dlatego Wakar i Meissner nie mówią o tym, co najbardziej zagraża ich ambicjom. Ze wszystkich możliwych chwytów marketingowych, na które powinni się wściec, wybierają sobie ten, który jest najmniej marketingowy, bo jest w nim element sprzeciwu wobec Plastikowej Bestii i jej późnokapitalistycznych praktyk. Wybierają sobie sztukę polityczną, bo ją można łatwo i bezkarnie skrytykować-ciąży na niej ciągle odium komunizmu, chociaż sztuka otwarcie komunistyczna skończyła się w Polsce już nie dwadzieścia, nie trzydzieści, a pięćdziesiąt pięć lat temu. Inni szatani są dziś tu czynni, że sparafrazuję prezesa Kaczyńskiego.

Ci szatani są jednakowo groźni i dla Klubu Rewolucjonistów i dla Antyklubu Indywidualistów. Nawet zamknięty w wieży z kości słoniowej esteta od czasu do czasu potrzebuje podzielić się kwiatem swej duszy z jakimś drugim estetą. Niestety, panujący nam marketing może sprawić, że za chwilę tego drugiego estety już się nie znajdzie. I nikt nie da pieniędzy na remont wieży z kości słoniowej (no bo ludzie nie płacą na coś, co ich nie interesuje, a rząd nie płaci na coś, co nie interesuje ludzi). Bez politycznej rewolucji w edukacji, w mediach publicznych, w prawie reklamowym, w regułach finansowania kultury-zdechnie każda sztuka.

Może to i dobrze, że Gniewni i Piękni trochę pokłócą się ze sobą, bo to im pomoże się zdefiniować i wypracować później wspólne stanowisko. Ale nakaz chwili jednak jest taki, żeby się połączyć, tak jak przy Kongresie Kultury, i wspólnie zaatakować ohydę obecnego reżimu, który jest przeciwko wszelkim formom sztuki, tej politycznej i tej "estetycznej". Zresztą ta "estetyczna" także jest polityczna, skoro jest wyrazem radykalnego buntu jednostki wobec społeczeństwa, albo przynajmniej próbą publicznego proklamowania jakiejś nowej wartości (ale to również jest temat na osobny felieton, który zapewne też kiedyś nadejdzie).

Dlatego sądzę, że nie mamy tu konfliktu między Rewolucjonistą, a Estetą. Sądzę, że mamy tu konflikt między Artystycznym Rewolucjonistą Dojrzałym, a Artystycznym Rewolucjonistą Niedojrzałym. Ten drugi w obliczu nowej, subtelnej tyranii rozdziawia gębę i sam nie wie, co myśleć. Bić się? Czy może na razie uciec do mysiej dziury elegancko zwanej wieżą z kości słoniowej? Wprawdzie marketingowa tyrania tę "wieżę" też już definitywnie podgryzła, ale może da się tam jeszcze jakoś okopać

Igor chyba nie powinien tego nazwać sztuką dupą. Raczej sztuką dupą wołową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji