Artykuły

Nike 2010. Ci się stało z tamtą klasą?

Nagradzamy Tadeusza Słobodzianka (podkreślam to bardzo mocno) nie za odwagę podjęcia trudnego tematu. Nagradzamy go za sposób, w jaki o tym mówi, za formę dramatu, który w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych - mówiła prof. Grażyna Borkowska w laudacji dla laureata.

"Nasza klasa" to dramat osnuty na historii Jedwabnego. Wiele powiedziano na ten temat. Jak pisał Leonard Neuger w posłowiu do książki Tadeusza Słobodzianka: "Historycy zrobili swoje. Filmowcy, dziennikarze, prokuratorzy, sędziowie, politycy, moraliści - wszyscy zrobili swoje. A trupy są dotąd niepochowane". Dramat Słobodzianka jest częścią, elementem pracy żałoby, której trzeba dokonać, by historia Żydów, nie tylko z Jedwabnego, stała się częścią naszego doświadczenia - historycznego i moralnego.

Historycy, filmowcy, dziennikarze, sędziowie, politycy zrobili swoje. Teraz kolej na nas. Teraz my musimy zmierzyć się z tą historią. Zobaczyć ją w wymiarze ludzkiego losu, pojedynczych zdarzeń, jednostkowych tragedii, małych narracji. To rola literatury, teatru, sztuki.

Nagradzamy Tadeusza Słobodzianka (podkreślam to bardzo mocno) nie za odwagę podjęcia trudnego tematu, w którym zbrodnia rozkłada się na tych, którzy ją popełnili, ale i na tych, którzy byli świadkami, na tych, którzy widzieli i milczeli, i na tych, którzy nie chcieli widzieć, wiedzieć i pamiętać. Nagradzamy go za sposób, w jaki o tym mówi, za formę dramatu, który w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych. Wszyscy oni są kolegami z klasy, rówieśnikami, znajomymi, sąsiadami. A właściwie: byli. Bohaterowie dramatu nie żyją: Dorę zapędzili do stodoły w Jedwabnem jej koledzy, ci sami zatłukli kijami Jakuba Kaca, Rysiek zginął z rąk Władka, gdy przyszedł do jego domu, by zabrać do getta Rachelę-Mariannę; reszta postaci dramatu umarła wiele lat po wojnie. W tym sensie ich historia jest zamknięta, ale nasza wciąż trwa. Chcemy wiedzieć, co się stało z tamtą klasą. Dlaczego dzieci z jednej ławki stały się zagrożeniem dla siebie? Co stanowiło pierwszą rysę na zbiorowym portrecie? W jakim momencie żydowski kolega stał się Innym? Kiedy i dlaczego został wykluczony ze wspólnoty?

Jak w "Dziadach", jak w "Weselu", jak u Kantora wracają u Słobodzianka upiory. Opowiadają swoją historię. Ograniczają się do prostych faktów i prostych odczuć: że bili, że bolało. Te historie płyną obok siebie równolegle. Żadna żadnej nie oświetla, żadna żadnej nie wyjaśnia. Słusznie pisze Neuger, że te upiory są takie jak u innych inscenizatorów i dramatopisarzy i jednocześnie zupełnie inne. Nie ma w nich moralnej siły, historycznego patosu ani modernistycznej nostalgii. Nie ma w nich nic poza agresją lub bólem, które nie podlegają rozumieniu, nie dają się oswoić, dręczą jak niekończący się koszmar.

Postaci Słobodzianka poruszają się jak w transie. Nie wchodzą w interakcje, nie patrzą sobie w oczy, nie rozmawiają ze sobą. Nie domagają się ani orzeczenia winy, ani kary, ani zemsty. Tutaj nic nie ma sensu - nawet przebaczenie. Bo cóż znaczy indywidualny akt skruchy lub odpuszczenia win wobec kataklizmu, który się dokonał. Cóż pozostało? Nowe życie, litania imion dzieci, wnuków i prawnuków Abrama Piekarza, który jeszcze przed wojną wyemigrował za ocean. I płacz. Czy oczyszcza? Czy w teatrze Tadeusza Słobodzianka jest miejsce na katharsis?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji