Artykuły

Wskrzeszona "Przepióreczka"

W stulecie urodzin pisarza, jak gdyby na zakończenie uroczystości trwających cały rok, niemal w 40-lecie pierwszego wystawienia, odbyła się w Teatrze Narodowym w Warszawie premiera najgłośniejszej - i ostatniej - sztuki Stefana Żeromskiego "Uciekła mi przepióreczka". Sztuka ta przechodziła różne koleje losu. Uznana za najwybitniejszą prapremierę polską międzywojennego 20-lecia, zafascynowała - głównie dzięki Juliuszowi Osterwie, dla którego autor tę sztukę napisał - cały niemal kraj. Do dziś urok rzucony przez Przełęckiego na Smugoniowa, Księżniczkę i grono profesorów z "Przepióreczki" trwa nad całym starszym pokoleniem naszych widzów.

A lata mijały i sprawy, o które w swoich utworach dobijał się autor, stawały się rzeczywistością. W pięknych "szklanych" domach mieszkają robotnicze rodziny, a na kursach letnich dokształcają się nie tylko wiejscy nauczyciele. Zmieniła się i widownia. Młodzi - swe wewnętrzne pasje, niepokoje i przeżycia, ideały, starają się pokryć nutką ironicznego dystansu, unikając wszystkiego, co kojarzy się im z patosem czy deklamacją.

Tym właśnie zjawiskom wyszedł teatr na spotkanie: tradycji urokliwego Osterwy z jednej strony, nowej widowni - z drugiej i hasłom Żeromskiego o społecznej przebudowie. Nie było to zamierzenie łatwe i tym większy - wydaje się sukces teatru. Ożywił "Przepióreczkę" przez pokazanie jej właśnie na przekór teatralnej tradycji, potrafił się zainteresować dzisiejszą widownią, nie tracąc przy tym pięknej myśli Żeromskiego.

Przełęcki Gustawa Holoubka nie zniewala nas urokiem osobistym. Zadziwia raczej inteligencją i mistrzowskim przeprowadzeniem gry. Gry, którą podejmuje dla dobra sprawy, dla kontynuacji - po jego odejściu owych, jak byśmy je dziś nazwali, uniwersytetów ludowych.

Holoubek buduje swą rolę nie na wzruszeniu, lecz na ironii. Jego Przełęcki kpi sobie nie tylko z kolegów - by zjednoczyć ich przeciw sobie, nie tylko ze sprawy, którą uważa za najważniejszą w życiu, lecz i z siebie samego. Wymownie rozgrywa partie ze Smugoniowa (Katarzyna Łaniewska) w akcie II (to stałe odsuwanie się od niej, unikanie zetknięcia, które mogłoby - on dobrze zdaje sobie z tego sprawę - zdradzić jego uczucie) - ze Smugoniem (Mieczysław Kalenik) - by w nich właśnie znaleźć podstawy do rozwijania całego tragicznego konfliktu.

Uświadamia to sobie stopniowo i stopniowo - w akcie III - rozwija swój plan. Powoli dorzuca celowo obraźliwe słowa, podniecają go riposty atakowanych, więc i on z kolei pobudza ich do ataku. Świadomie, słowo po słowie, burzy obraz swój, którym zafascynował wszystkich, by rezygnując z miłości Doroty ocalić ideę społeczną, realizowaną w porębiańskim zamku.

Bardzo interesujące przedstawienie. Na pewno wzbudzać będzie dyskusje. To dobrze. To największy sukces pięknej prozy Żeromskiego i mądrej jego myśli, skoro premiery jego sztuk poruszają nas, zmuszają do podjęcia polemiki - i z tradycji teatralnej wkraczają w nasze współczesne życie. Chyba dlatego tak długo trwały popremierowe oklaski żywo poruszonej widowni.

A spektakl wydał mi się niezwykle istotny nie tylko dzięki nowemu odczytaniu sztuki. Właśnie na tejże scenie chcielibyśmy - w podobnie znakomitych obsadach - oglądać przede wszystkim nasze narodowe pozycje i te z tzw. wielkiej klasyki, i te młodsze - na nowo ożywione.

Reżyserował tym razem gościnnie Jerzy Goliński z Teatru "Wybrzeże''. Inicjatywa ze wszechmiar godna pochwały i kontynuacji. J. Goliński, jeden z najciekawszych dziś reżyserów, na pewno wiele skorzystali ze współpracy ze świetnymi! aktorami (obsada: Mikołajska, Łaniewska, Holoubek, Opaliński, Szletyński, Voit, Madaliński, Dzwonkowski, Pluciński, Machowski, Ziejewski, Kalenik) oraz ze znakomitym scenografem, Andrzejem Stopką. A scena narodowa zyskała przedstawienie, które na pewno liczyć się będzie w naszym życiu teatralnym, także po zakończeniu jubileuszowego roku.

...I wolno płynąca "Wierna rzeka"

Gramy jednak nie tylko sztuki Żeromskiego, adaptujemy dla sceny także jego powieści i opowiadania. "Wierna rzeka" ma już kilka rozmaitych wersji scenicznych, najnowsza premiera Teatru Ziemi Mazowieckiej pokazała nam ją w adaptacji i reżyserii Jerzego Wróblewskiego (PWST). Trudno ją uznać za szczęśliwą; zubożyła myśl autora, a wybranych wątków nie przekazała dostatecznie zajmująca. Adaptacja wydaje mi się więc zasadniczym mankamentem tego spektaklu, zaś główną jego ozdobą Anna Milewska w roli Salomei Brynickiej. Ta uśmiechnięta panna ze szlacheckiego dworku, ratująca powstańca od śmierci, kochająca go pierwszą miłością i żegnająca pierwszym rozdarciem kobiecego serca - na pewno wzruszy widownię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji