Artykuły

Świąteczny przekładaniec

Relację ze świątecznego programu telewizyjnego rozpocząć należy od dni poprzedzających wiosenne wakacje. W ubiegły piątek teatr katowicki wystąpił z przedstawieniem sztuki "Proces Ryszarda Waverly" niemieckiego pisarza młodego pokolenia Rolfa Schneidera. Jest to jeden z tych utworów literackich, które korzystają z autentycznych materiałów, z listów, pamiętników, sprawozdań sądowych dokumentów urzędowych. Ten gatunek literatury dramaturgicznej, nie tylko zresztą dramaturgicznej, cieszy się ostatnio na całym świecie ogromnym zainteresowaniem, kto wie, czy nie większym niż modny i popularny teatr absurdu. Schneider również oparł swój utwór na zdarzeniu prawdziwym, zaintrygował go proces. jaki wytoczono swego czasu amerykańskiemu pilotowi, który zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Czytelnicy przypominają sobie zapewne okoliczności tej sprawy.

Sztuka Schneidera jest odtworzeniem przewodu sądowego, pokazuje, w jaki sposób zależny od sfer rządzących aparat sprawiedliwości starał się wszelkimi sposobami odizolować niewygodnego człowieka od społeczeństwa. Dramat okazał się bardzo telewizyjny. Kameralna jedność miejsca akcji i trzymający widza w napięciu dialog decydowały o wartości spektaklu. Również reżyseria (Jerzego Jarockiego) i wykonanie aktorskie (Marian Cebulski, Marek Walczewski, a przede wszystkim Kazimierz Fabisiak w roli starego obrońcy) dostarczyły telewidzom wystarczającej satysfakcji.

Świąteczne przedstawienia teatralne oceniam różnie. Poniedziałkowa "Katarynka" według noweli Prusa (powtórzona z taśmy telerecordingu), mimo znakomitej gry Tadeusza Fijewskiego w roli starego mecenasa, nie wydaje mi się odpowiednim materiałem na widowisko. Urok tej miniaturki literackiej tkwi poza akcją, w warstwach opisowych, bardzo trudnych do przeniesienia na scenę.

Całkowicie zawiódł oczekiwania łódzki spektakl "Czwarty do brydża" według Makuszyńskiego. Pod każdym względem. Po pierwsze - utwór jest zupełnie podrzędnej wartości skeczem, nie dorównującym najlepszym tekstom Makuszyńskiego; po drugie wykonanie okazało się okropne, chwilami żenujące.

Nie zapominajmy jednak, że święta, to głównie odpoczynek, relaks, a więc zwiększone zapotrzebowanie na rozrywkę, humor, satyrę. Odnotowałem dwie oryginalne audycje z tej dziedziny, obie niestety, słabiutkie. Druga edycja rozrywkowego konkursu miast, do którego stanęły Wrocław, Poznań, Kraków i Szczecin, poświęcona została hasłu "polowanie", w szerokim rozumieniu tego słowa.

Mieliśmy więc reminiscencje tradycji myśliwskich i pewnych stereotypów literackich, obyczajowe warianty "polowań" i parodie popularnych zjawisk artystycznych, łącznie z twórczością telewizyjną. Okazało się jednak, że nie zawsze dobre pomysły udaje się przełożyć na język telewizji, w dodatku na język dowcipu. Właściwie tylko debiutujący w turnieju Szczecin pokazał program ciekawy i udany, owoc kolektywnej współpracy reżysera, wykonawcy (był nim znany w Olsztynie Andrzej Kopiczyński) i scenografa. Audycja szczecińska zerwała całkowicie z tradycyjnie rozumianą składanką estradową, z kabaretem, z rewią itp., tworząc widowisko zupełnie odrębne, wykorzystujące specyfikę telewizji, na przykład możliwość stosowania różnych tricków scenograficznych, łączenia gry żywego aktora ze sztuką animowaną. Inne audycje były znacznie gorsze. Kraków zademonstrował jeden niezły pomysł, ale całość widowiska była nudna, jednostajna. Wrocław i Poznań w ogóle nie wyróżniły się niczym ciekawym.

Rozczarował również "Wieczór ze Szpakiem" prowadzony przez Zenona Wiktorczyka, zlepek starych i nowych szlagierów kabaretowych. Rzecz w tym, że spośród starych wybrano pozycje zanadto wyeksploatowane, popularne, nowe zaś nie były najlepsze. Można mieć jednak nadzieję, że z czwórki przedstawionych młodych adeptów sztuki estradowej wyrosną kiedyś prawdziwe gwiazdy.

Święta, to również cała lawina filmów. Nie zdołam nawet wszystkich wymienić. Ograniczę się wobec tego do udzielenia telewizji pochwały za przypominanie starych taśm archiwalnych, konkretnie za wyświetlenie dwóch przedwojennych obrazów Józefa Lejtesa, cenionego wówczas za duże ambicje artystyczne reżysera, filmami tymi były "Barbara Radziwiłłówna" i "Dziewczęta z Nowolipek". Mieszane uczucia nawiedzały człowieka w czasie projekcji. Jak daleko zaszła współczesna sztuka aktorska, jak niewiele zmienił się sposób ujmowania obrazu filmowego! Archiwalne filmy dają jeszcze jedną korzyść - pozwalają poznać albo przypomnieć sobie dawnych ulubieńców ekranu i sceny. Niektórzy z nich żyją jeszcze i występują przed publicznością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji