Sceny z życia prezydentowej
Czym jest właściwie musical? Według jednych nieślubnym dzieckiem opery i operetki, inni uważają tę formę za połączenie komedii muzycznej z muzyką rozrywkową i jazzową. Ma równie gorących zwolenników jak i przeciwników, są też tacy, co twierdzą, że jest to najpopularniejszy teatr przyszłości.
Czymkolwiek by był, jedno jest pewne - ludzie to lubią. Zwłaszcza, że do musicali - tych najsłynniejszych, najbardziej znanych, z których piosenki stawały się światowymi przebojami - wzięły się niepospolite talenty i najwybitniejsi wykonawcy. Muzyka jest skomponowana w sposób super profesjonalny, libretto ciekawe, zazwyczaj w jakiejś mierze łączące się z realiami życia współczesnego lub historii, choć bywa też baśń lub legenda, jak w przypadku ostatniego światowego sukcesu musicalowego "Duch w operze".
Na świecie, czyli na Zachodzie, bo mówiąc "na świecie" jakoś nikt nie myśli o Władywostoku czy Bombaju, musicale znane i grane od wielu lat podobno się już opatrzyły i osłuchały, a publiczność wraca do klasycznej lub współczesnej, ale czystej formy operowej. U nas musical dopiero wschodzi, nie jesteśmy zepsuci ani nadmiarem przedstawień, ani znudzeni tą formą i nawet się można cieszyć na te musicale, jakie wcześniej czy później do nas dotrą.
Jedną z pierwszych jaskółek tej wiosny jest pokazany w warszawskim Teatrze Dramatycznym, przywieziony z chorzowskiego Teatru Rozrywki, musical "Evita". Muzykę do niego skomponował Andrew Lloyd Weber, libretto napisał Tom Rice, autor m.in. tekstów do "Jesus Christ Superstar" - dwie światowe firmy musicalowej branży.
W chorzowskiej wersji spektakl zaczyna się nie najlepiej. Z głośnika płynie komunikat o śmierci żony - pardon - małżonki prezydenta Argentyny, a zgromadzony na scenie uliczny tłum wyczynia bardzo dziwne ruchy i pozy zapewne mające oznaczać głęboką rozpacz. Po chwili rozpoczyna się właściwa historia: biedna dziewczyna spotyka podrzędnego gitarzystę, który ją zabiera do stolicy. Orkiestra gra bez przerwy, niestety, o wiele za głośno, zagłuszając solistów, być może wskutek nieprecyzyjnego dostosowania się do akustyki Teatru Dramatycznego.
Akcja rozwija się szybko metodą cięć filmowych. Scena obrotowa kręci się, Evita w coraz piękniejszych toaletach w tzw. międzyczasie przegania kochankę Perona i coraz bardziej kocha prosty i ubogi lud.
Na scenie grupy śpiewających chórem aktorów, przedstawiających a to arystokrację pogardzającą parweniuszką z nizin społecznych, a to generałów, a to oficerów, a to żołnierzy, a to zwykłych obywateli. Niektóre sceny są zresztą bardzo malownicze, jak chór dzieci z zapalonymi świecami w rękach, śpiewających łaciński hymn - już w ramach ubóstwienia pani prezydentowej.
Akcji cały czas towarzyszy i ironicznie ją komentuje Che Guevara, udzielając widzom informacji o chciwości i nieuczciwości możnych tego świata. A nawet możemy zobaczyć z jednej strony obrotówki balkonową apoteozę Evity, a z drugiej - jak policja daje wycisk Guevarze uosabiającemu siły demokratyczne.
Libretto musicalu nie jest filmem dokumentalnym. Ważne jest wykonanie, a to było bez zarzutu. Reżyser znakomicie posiadł trudną sztukę operowania tłumem, Evita - Maria Meyer z pierwszego zawodu - aktorka dramatyczna, umie i grać, i pięknie śpiewa (słynna piosenka ,,Nie żegnaj mnie Argentyno" jest prawdziwym arcydziełkiem), a do tego szykownie nosi toalety. Także druga śpiewająca - Ewa Grysko w małej roli kochanki Perona zaprezentowała niezwykły z pobrzękiem metalu głos.
Jacenty Jędrusik jako Juan Peron godnie i elegancko reprezentował prezydenta Argentyny i ładnie wydobył ze swej roli walory aktorskie.
W roli Che Guevary, z którym - nawiasem mówiąc - Evita nigdy się nie spotkała, na pierwszym przedstawieniu wystąpił Krzysztof Respondek - autentycznie młody, wrażliwy, o dobrej dykcji i głosie, malowniczo obdrapany - taki jak mógł być rzeczywiście idol Zachodu. Na zmianę z nim śpiewają tę rolę Paweł Kukiz (ten z "Piersi") i Michał Bajor - przez co na pewno każdy z trzech warszawskich spektakli był trochę inny.