Artykuły

Witkacy według Grabowskiego

I cóż pan uczynił najlepszego, panie Witkacy? Najpierw pisałeś dramaty - dziwne, tajemnicze, obłąkane. Już one uczyniły wystarczająco dużo zamieszania. Ale Tobie było mało. Powstały więc równie szalone powieści. I gdyby na tym poprzestać - ale ty spiętrzyłeś wszystko, dodając do tego swoje teorie i filozofie. Taki humbug musiał zarazić umysły innych. Zapewne ty sam nigdy nie miałeś absolutnej jasności co do prawdziwego kształtu świata kreowanego w dramatach, powieściach, teoriach. Najgorsze przyszło potem, gdy w imię Twoje wyczyniano najgorsze głupstwa, gdy miernoty podpierały się Twoim nazwiskiem.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że natchnąłeś również i wybitne osobowości: Kantora, Lupę, Grzegorzewskiego. Każdy z nich odkrywał swój własny świat dzięki Twoim wizjom. Stałeś się trampoliną, od której twórcy odbijali się, aby zanurzyć się w mętnej wodzie nowoczesnych idei. Zostałeś bodaj najstarszym i wiernym awangardzistą. Już jesteś klasykiem, ale wciąż niepokoisz, prowokujesz. I teraz znów znalazłeś kolejnego partnera. Przez wiele lat, poprzez wiele spektakli podążał do Twojego świata - Mikołaj Grabowski. Wybitny specjalista od tekstów Bogusława Schaeffera, jeden z najbardziej prowokujących reżyserów współczesnego dramatu, postanowił wyssać z Twojej powieści (dla mnie najlepszej), z "Pożegnania jesieni" teatralną esencję i spełnić ją na deskach Teatru im. Słowackiego. Tego samego teatru, który dał w 1921 pierwszą premierę Twojej sztuki - wówczas był to "Tumor Mózgowicz" w reż. Teofila Trzcińskiego. W swojej teorii powieść określiłeś mianem podrzędnego gatunku, zbyt zanieczyszczonego wpływami innych dziedzin sztuki, aby mógł spełnić się jako samodzielny obiekt artystyczny.

Grabowski odnalazł w tej poplątanej materii "Pożegnania jesieni" - rozpisany w innej formie jeszcze jeden twój dramat. Ukazujący, jak sam napisałeś - "przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi na tle mechanizującego się życia". W swoim spektaklu pokazał niepokojący świat w przededniu rewolucji. Rzeczywistość Grabowskiego jest cokolwiek dziwna - nie jest jednak na szczęście, jak to bywało już nieraz, sztucznie udziwniona. W przededniu rewolucji możliwe jest, aby szef proletariatu, Sajetan Tempe, deliberował w salonie razem z arystokracją, oficerami, księdzem.

Grabowski znalazł całkiem interesujący klucz do teatralnej inscenizacji tej powieści. Rewolucję ukazał nie jako walkę, tumult - ale obłąkany taniec - jak w "Błędnym kole" Malczewskiego. Tak ukazany upadek dawnego świata jest zarówno interesujący teatralnie, jak i zgodny z klimatem tekstów Witkacego. Świat, który oglądamy w jego sztukach, ginie, ale wciąż jest to jeszcze jednorodny świat sprzed Wielkiej Katastrofy.

Grabowski oprócz wydobycia z powieści esencji dramatycznej, znalazł dla niej również interesujący kształt scenograficzny. W akcie I scenę zamyka wielkie płótno, na którym mieszają się wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego z wizyjnymi, sennymi kształtami dziwnych stworów. Taki jest pokój ginącej rasy - artystów, filozofów. Gdy dekoracja obróci się o 180 stopni, zobaczymy z tyłu szarą zgrzebną tkaninę - nowy kolor i kształt nadchodzącego świata niwelistów. W akcie II Grabowski sięgnął po pomysł szalenie przewrotny. Bohaterowie wyjeżdżają w góry. Co więc widzimy na scenie? Duży, biały stok, po którym roześmiane towarzystwo zjeżdża na nartach, sankach, miednicy czy nawet ślizgając się na brzuchu. Wznosząca się ku górze sceny pochyła przestrzeń stanowi również idealne miejsce, na którym mogą się rozgrywać oniryczne sceny przy blasku czerwonego słońca.

Reżyser sam siebie obsadził w roli głównej i był to pomysł niezwykle udany. Atanazy Bazakbal w jego wykonaniu staje się postacią centralną - organizującą całość widowiska. Wielka szkoda, iż niektórzy aktorzy Teatru im. Słowackiego nie zawsze potrafią udźwignąć ciężar nałożonych na nich zadań. W niebezpieczny wówczas sposób jedne postacie są silniejsze -inne słabsze, podczas gdy wizja Witkacego wymaga kreślenia wyraźnych postaci o jednakowej sile wyrazu. Mniej ważne są psychologiczne niuanse-bardziej charakter tworzonego wizerunku.

I jeszcze jeden problem -jak mówić teksty Witkacego? Pełne zawiłych kalamburów, filozoficznych niuansów, intelektualizowania ponad miarę. Tutaj chyba reżyser nie był do końca zdecydowany. Odbijało się to na czytelności wypowiadanych kwestii - za często stanowiły one wyłącznie watę słowną - nie zaś spójny element widowiska.

Mikołaj Grabowski zrobił na pewno interesujące przedstawienie. Interesujące w zakresie tzw. "roboty teatralnej". Zbyt jednak chyba puste od strony intelektualnej. Jakby zatrzymane w pół drogi, zbyt pośpiesznie nakreślone. A szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji