Artykuły

Grabowski się żegna

Witkacy był histeryk i mógł napisać powieść, choć nie cenił tego gatunku. Powieść zresztą była workiem, w którym mieszał symboliczne postaci i ginący świat, melodramat i filozofię, to czego doświadczył, z tym, co przeczuwał. Pisał Witkacy jednak, tak czy siak, w konkretnym czasie i miejscu, o czym pamiętać trzeba inscenizując na przykład "Pożegnanie jesieni".

W ubiegły piątek MIKOŁAJ GRABOWSKI przedstawił według własnej adaptacji "POŻEGNANIE JESIENI" na dużej scenie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie.

Zaczęło się w infernalnej scenerii (autorstwa JACKA UKLEI). W tle dyptyk Ukrzyżowanie i Narodzenie, malowany gorącymi żółciami, rozpalonymi ugrem. Zdaje się płaskim malowidłem, tylko rzucona przed nim tygrysia skóra, łamiąc się na zgaszonym złocie eliptycznego łuku dolnej ramy, wpół wyłamując się z obrazu- odkrywa, że przed palącym w oczy malunkiem kryje się półkolista głębia. Skóra zawisa, jakby na ścianie pod obrazem. Jesteśmy w sypialni Heli Bertz (IWONA BIELSKA), niedbale odpierającej natarczywe umizgi Prepudrecha (MARCIN KUŹMIŃSKI). Scena rozjaśniła się, dotąd niewidoczna, z dzwonkiem telefonu Atanazego (MIKOŁAJ GRABOWSKI). Dotąd on tylko lekko widoczny z lewej strony sceny, rozpoczyna grę telefonem do Heli.

Gra toczy się wedle nieskomplikowanego schematu, obrazek po obrazku. Pojedynek Prepudrecha z Atanazym, nauki księdza Wyprztyka (TOMASZ MIĘDZIK), chrzest Heli i jej ojca (JERZY GOLIŃSKI), śluby Atanazego z Zosią (JOANNA RUDEK, PWST) i Prepudrecha z Helą, pochód proletariuszy, kokainowa biesiada u Łohoyskiego (MARIUSZ WOJCIECHOWSKI) - koniec ważniejszych scen aktu pierwszego.

Akt pierwszy pozostał pierwszym aktem przedstawienia. Oczywiście, Atanazy wdał się w burzliwy romans z Helą, uwiódł go Łohoyski, a faza pierwsza rewolucji trwa. ale żaden się z tego nie ułożył pierwszy akt dramatu.

Przekonani jesteśmy, że wszystko, co dzieje się niespiesznie na scenie, dziać się musi, a ciąg wydarzeń tak romansów, jak wojny, jest prawie matematyczny. Dalej, ponieważ tło sceny zamontowano na obrotowej tarczy, sceny "po drugiej stronie" komponują się ładnie, bo zyskują przestrzeń do ich ustawienia, a pierwsze gorzej, bo z konieczności muszą się rozciągać w poprzek płytkiego proscenium. Efekt czysto mechaniczny, bo deszyfrowanie symboliki "otwarcia" i "zamknięcia" byłoby naciągane. Zobaczyliśmy kilka powoli koziołkujących półnagich postaci, poczęstowano nas piorunami z niebios i aluzyjnie indyjską muzyką JANUSZA STOKŁOSY).

Ogarnęło mnie poczucie, tę zanadto jest tej płomienno-kadzidlanej aury. Rzecz istotna, bo silnie kontrastuje ona ze spokojną stosownością kostiumów.

W scenie pojedynku rotmistrz Purcel (BOGDAN SŁOMIŃSKI) wynurza się zza kulis siedząc na koniu-atrapie, prowadzonym za uzdę przez - drugiego z sekundantów Atanazego. Trzeba widzieć, jak udatnie ten zamakietowany koń pokiwuje głową. Otóż ten udany ekwiwalent końskiego chodu pozostał nierozwiniętą szansą innego, niż podejrzanie-orgiastyczna aura, rozwiązania groteskowości świata bohaterów. Oczywiście, że użyte przez reżysera bachiczne rozpasanie kolorów i nastrojów, jest czymś więcej niż groteską - jest nierealne, ale kabaret w teatrze jest zawsze nierealny, bo nie na swoim miejscu.

Skończyła się jesień. Akcja, w ślad za uciekającymi przed rewolucją bohaterami, przenosi się w góry. Kurtyna idzie w górę, na scenie wielki ukos górskiego stoku. Biel płótna, góra wycięta równo z jednej płyty, żadnych żlebów, krzaczków - żart. Żart zaraz większy, bo zza krawędzi, po kolei, na najprawdziwszych drewnianych nartach wyjeżdża Hela, Atanazy, Prepudrech, wychodzi Zosia, zjeżdża na miednicy Ziezio (JACEK MILCZANOWSKI) - jak najrealniej, jak to w górach.

Akt drugi jest czysty. Napięcia i tragedie narastają szybko, bez komplikacja by spokojnie, skokowo, wygasać, aż do unicestwienia, do zgonu zniwelowanego świata.

Cóż z tego, skoro przed tym aktem jakby nie było pierwszego. Koło się wprawdzie zamknęło i Atanazy podporządkowany jest w finale dzwonkom urzędujących rewolucjonistów - lecz gdyby zacisnąć tę inscenizacyjną pętlę, to w środku nie zostanie nic.

Tak to pożegnał Grabowski swoje dawniejsze teatralne niby-światy, najprawdziwsze, pełne sensu i dowcipu. Jest trochę tego i tu, ale gdzieś poutykane po tej wiosenno-zimowej jesieni.

W przedmowie do "Pożegnania jesieni" pisał Witkacy: ...to się może dziać w Paragwaju albo gdzie indziej. Czemu więc nie wydziało się na scenie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji