"Szkoła uczuć"
Ze zdziwieniem przeczytałem recenzję Pana Romana Pawłowskiego z telewizyjnego spektaklu "Szkoła uczuć" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego ("Gazeta" z 2 kwietnia 1996). Nie chodzi mi o gusta recenzenta, lecz o sposób ich wyrażania. Nie chcę więc spierać się o to, co kto zobaczył na ekranie telewizora: Pan Pawłowski - opary, ja - dobre przedstawienie, zbudowane na Flaubertowskim słowie. Rzecz w czym innym. Lubię złośliwe recenzje, pod warunkiem że zawierają solidną argumentację. Gdy brakuje argumentów, czytelnikowi łatwo o wrażenie, że miast krytyki artystycznej mamy do czynienia z manifestem nieprzyjaźni wobec artystów. Tak właśnie odebrałem recenzję Pana Pawłowskiego. Jako kolejny przejaw rozpowszechnionego sposobu uprawiania publicznych dyskusji, nudnych i mało eleganckich.
Marek Beylin
Od redakcji: Oprócz oparów opisałem: nielogiczny montaż, używaną w nadmiarze muzykę i sentymentalizm adaptacji. To są moje argumenty i dziwię się, że autor listu ich nie zauważył. Co do manifestu nieprzyjaźni: nie zajmuję się krytyką artystów, lecz ich dzieł.
Roman Pawłowski