Artykuły

...To publiczność wybiera teatr

Rozmowa z Kazimierzem Dejmkiem

ELŻBIETA KISIELEWSKA - 15 lipca w Teatrze Polskim odbyła nie premiera "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego w Pańskiej reżyserii. Przedstawienia, grane przy pełnej widowni, przyjmowane są z ogromnym aplauzem. Pan, jak wiadomo, jest na każdym spektaklu. Czy to, co odczytają widzowie, zgodne jest z intencjami zawartymi w Pańskiej inscenizacji?

KAZIMIERZ DEJMEK - Nie wiem, co odczuwają widzowie. Nie mogę więc odpowiedzieć na to pytanie.

E.K. - Twórcy teatralni posiadają coś w rodzaju specjalnego zmysłu, który pozwala im "wyczuć" widownię. I o to mi chodziło.

K.D. - O wyczucie widowni?

E.K. - O Pańskie wyczucie widowni... Czy ma Pan przekonanie, że zrobił Pan spektakl właśnie dla tej publiczności?

K.D. - Dla jakiej? Ma Pani na myśli tę, która wypełnia salę na przedstawieniach "Wyzwolenia". Tak, oczywiście. Teatr me wybiera sobie publiczności, to publiczność wybiera sobie teatr lub przedstawienie.

Z moich obserwacji wynika, że publiczność przyjmuje nasze przedstawienie bardzo przychylnie! Jak do tej pory - tylko na jednym z przedstawień, w dniu 23 lipca, grupka zorganizowanych osobników wyrażała agresywnie swoje niezadowolenie i zakłócała przebieg spektaklu hałaśliwym zachowaniem się i demonstracyjnymi brawami. W czasie ukłonów ciśnięto nawet w aktorów zgniłym pomidorem.

E.K. - Każda realizacja "Wyzwolenia" jest w polskim teatrze znaczącym momentem. Jest to jednocześnie pewnego rodzaju osobisty komentarz twórcy do spraw zawartych w tym dramacie. Czy spektakl, jaki nam Pan pokazał, jest dokładnie tym, co zamierzał Pan zrobić, a jeśli miał Pan wahania czy wątpliwości - jakiego były one rodzaju?... To jeden z najtrudniejszych tekstów w polskiej dramaturgii.

K.D. - Cała wielka polska dramaturgia jest w realizacji scenicznej bardzo trudna. To raz. Dwa: czy przedstawienie wyraża to, co zamierzałem? W jakimś stopniu oczywiście tak, ale przecież w teatrze nigdy nic nie może być bardzo dobre. Szczerze mówiąc sporo moich zamiarów i wyobrażeń nie jest spełnionych, lecz wiele spełnień jest dla mnie radosnym zaskoczeniem, to zasługa moich współpracowników i wykonawców.

E.K. - Jest Pan jednym z nielicznych reżyserów, którzy cyzelują spektakl po premierze. Czy "Wyzwolenie" ma już ostateczny kształt?

K.D. - Przedstawienie z natury rzeczy nigdy nie ma ostatecznego kształtu, bo zmienia się z dnia na dzień. Wystarczy, że aktor zagra rolę w innym rytmie, ażeby rzecz się zmieniła, czasami zasadniczo.

Do "Wyzwolenia" pewne poprawki będę wnosił, ale dopiero przy okazji wznowienia po wakacjach, w październiku.

E.K. - Znany jest Pański stosunek do tekstu literackiego, sam Pan mówi o sobie, że jest Pan teatralnym rzemieślnikiem. Natomiast Pańska ingerencja w tekst Wyspiańskiego jest nieomal brutalna. To już nie tylko skreślenia reżyserskie, w naturalny sposób przyjęte w praco teatru. Jaka jest generalna idea i zasada tych zabiegów?

K.D. - Jeżeli Pani o to pyta, jeżeli ja mam Pani objaśnić, dlaczego jest tak a nie inaczej, to zapewne cale opracowanie tekstu i wszystkie nasze usiłowania nie są warte funta kłaków. Czy nie jest dla Pani jasne, iż szło mi o wyłonienie z tekstu "Wyzwolenia" utworu współczesnego? I że ta kompozycja narusza, niekiedy brutalnie, tak, to prawda, literę tekstu, lecz nie jego ducha? I że w istocie rzeczy, nie tylko mu się nie sprzeniewierza, lecz jest mu wierna?

E.K. - Moje pytanie nie było spowodowane brakiem czytelności dokonanej przez Pana selekcji tekstu. Jej cel jest jasny. Ale jeśli usuwa Pan z "Wyzwolenia", którego równorzędnymi tematami tą polska sztuka i polski naród, duże partie dotyczące pierwszego z nich, to widz musi zadać sobie pytanie o Pański stosunek do tej sprawy... Czy aż taka jest, Pańskim zdaniem, różnica pomiędzy rolą i znaczeniem sztuki za czasów Wyspiańskiego, a dzisiaj?

K.D. - Dla mnie to nie ulega wątpliwości.

E.K. - To przedstawienie, oprócz pięknej teatralnej partii "Polski Współczesnej" jest nieomal ascetyczne. Czy miał to być ów znak współczesności, czy chciał Pan, aby był to spektakl, który "nie wiąże nicią czarów"?

K.D. - Nie wiem. To kwestia Pani oceny i Pani odbioru... To przedstawienie uważam za jedno z moich nielicznych bardzo "uteatralnionych", jeżeli tak można powiedzieć. Żadnego ascetyzmu w nim nie widzę.

E.K. - Główny bohater u Wyspiańskiego to romantyczny bohater, który realizuje swoją misję. W inscenizacjach interpretowano tę postać różnie, zawsze jednak był to człowiek żarliwy. Żarliwość jest także cechą Pańskiego Konrada, ale upierając się przy twej ascetyczności twierdzę, że jest on cały "do wewnątrz", "w sobie". I o ile o tamtym Konradzie możemy powiedzieć, skąd się wywodzi...

K.D. - O jakim tamtym?

E.K. - ... o Konradzie Wyspiańskiego, który jest przede wszystkim artystą teatru, to rodowód Pańskiego nie jest tak oczywisty... Jest on poszukiwaczem, tropicielem prawdy, bardzo bezwzględnym... Czy może Pan pomóc w odczytaniu tej postaci?

K.D. - Jeżeli Pani jej nie odczytała, to w czym ja tu mogę Pani pomóc, cóż objaśniać? Czy rodowód literacki bohatera nie jest jasny? Czy jego związek z Konradem Mickiewicza jest zanegowany? Czy Konrad Englerta nie jest Konradem Wyspiańskiego, a równocześnie bohaterem współczesnym, tak jak Wyspiański sobie tego życzył?

E.K. - Konsekwencją Pańskiego wyboru i doboru tekstu jest ustawienie Masek.

K.D. - W przyjętej przez nas formie możemy zagrać scenę Masek nie tylko wedle ducha ale i wedle litery Wyspiańskiego od początku do końca.

E.K. - Maski grywało się albo jako wyraz wewnętrznych rozterek Konrada albo jako przegląd postaw społecznych. Żaden z tych schematów nie funkcjonuje w Pańskiej realizacji.

K.D. - Jeśli jest tak, jak Pani twierdzi, to chyba dobrze. Jak dotąd operowano tylko tymi dwoma ujęciami. Pierwszy Zelwerowicz interpretował Maski jako projekcję myśli Konrada. Sam Wyspiański - jako osoby istniejące realnie, na prapremierze polecił aktorom wyjść na scenę w swych prywatnych ubiorach, w tych, w których przyszli do teatru.

E.K. - Maski w Teatrze Polskim to bardzo jednorodna grupa ludzi, o jednorodnych, symptomatycznych cechach: są oni obdarzeni siłą, realną siłą. A jednocześnie są tymi, na których spadło przekleństwo naszych narodowych wad, rzucone przez Karmazyna i Hołysza, którzy tę samą siłę stanowili w scenie Polski Współczesnej. W tej sytuacji Konrad, człowiek tropiący prawdę, wyrosły jest z najzdrowszej części społeczeństwa, zaś Maski to znak tego, co w tradycji naszego kraju - zawsze chore. Czy te znaczenia są w miarę bliskie zawartości przedstawienia?

K.D. - Tak. Funkcjonuje w nim także, i na jego wydobyciu mi zależało, element tragizmu. Naturalnie, nie jest to tragedia klasyczna, gdyż nie kończy się fizycznym unicestwieniem bohatera. Niemniej Konrad jest u Wyspiańskiego postacią, która odpowiada pewnym normom klasycznej definicji tragizmu, i w scenie Masek próbujemy ten tragizm wyrazić.

E.K. - Zakończenie "Wyzwolenia" nie zawiera sceny z Eryniami, co jest logiczną konsekwencją Pańskiej interpretacji sztuki, wprowadził Pan natomiast Robotników.

W scenie tej Konrad przegrywa. Istnieje, w różnych inscenizacjach modyfikowana, generalna odpowiedź na pytanie, o przyczyny tej porażki: bowiem głosił tożsamość sztuki i życia, czyli działał na płaszczyźnie sztuki zamiast w rzeczywistości realnej.

Konrad, w Pańskim przedstawieniu także przegrywa. Zwracając się w ostatniej scenie do robotników mówi: "Podajcie dłoń!" lecz nie znajduje od,zewu... Pozostaje pytanie o przyczyny jego klęski... Jest ono w zawieszeniu... Czy o to Panu chodziło?

K.D. - Gdyby chodziło mi o co innego, zinterpretowałbym tę scenę inaczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji