Requiem dla Ewy Peron
W końcu roku w Teatrze Rozrywki w Chorzowie odbyła się polska premiera "Evity" Andrew Lloyda Webbera i Time Rice'a. Jest to udramatyzowana biografia Ewy Duarte, żony prezydenta Argentyny, Juana Perona. Z nieznanej artystki kabaretowej stała się nieformalną przywódczynią narodu, po śmierci wyniesioną przez lud prawie do godności świętej. "Evita" jest trudnym materiałem dla reżysera i odtwórczyni tytułowej roli. Składa się z kilkunastu luźnych obrazów, pokazujących najważniejsze momenty z życia bohaterki. Każdy dzieje się w innym miejscu i w innym czasie. Osobą łączącą wszystkie obrazy jest narrator i komentator opowieści, rewolucjonista, Che Guevara.
Paweł Dobrzycki zaprojektował scenografię z myślą o ciągle ruchomej scenie obrotowej. Stałym elementem jest wysoka, połyskująca srebrem czarna ściana, będąca zarówno fasadą pałacu prezydenckiego, wnętrzem kabaretu jak też apartamentami Perona. Schody, podesty, meble dopełniają i dookreślają przestrzeń. Dekoracje są utrzymane w ciemnych barwach, zderzanych niekiedy z czerwienią transparentów i nade wszystko kolorami pięknych sukien Evity projektu Doroty Morawetz. Akcja przedstawienia Marcela Kochańczyka zaczyna się w 1952 roku, w dniu śmierci Ewy Peron. Potem dzięki wspomnieniom Che cofamy się o dwadzieścia lat, by być świadkami oszałamiającej kariery Evity. Poszczególne obrazy następują po sobie szybko, a reżyser wyraźnie je różnicuje. Zamierzeniem Kochańczyka było maksymalne wypełnienie treściowe krótkich scen, stąd na przykład w oryginale nic nie wnosząca do opowiadanej historii piosenka Ewy "Buenos Aires" staje się tu obrazem odrzucenia przez miasto dziewczyny z prowincji. Nie znaczy to jednak, że reżyser rezygnuje z popisów baletowych, czego dobrym świadectwem jest dynamiczna piosenka "Płynie szmal", dobrze tańczona przez zespół. Najwięcej zastrzeżeń mam do dwóch scen, w których występuje tłum mieszkańców Buenos Aires. "Requiem dla Evity", które w oryginale jest obrazem pogrzebu łączącego przepych Hollywoodu i Watykanu, w Chorzowie przedstawione jest jako lament kilkunastu osób, które biegają po scenie, padają na ziemię albo załamują ręce. Nie miało ani siły, ani znaczenia sugerowanego przez Rice'a.
Podobnie bezbarwnie wypadają ludzie skandujący pod balkonem prezydenckim.
Wszystko, co najlepsze w przedstawieniu, wiąże się z parą głównych bohaterów: Marią Meyer(Evita) i Pawłem Kukizem (Che). Meyer przechodzi metamorfozę: najpierw jest biedną dziewczyną z prowincji, potem staje się coraz bardziej elegancka, jest już gwiazdą, a co za tym idzie - zmienia się jej zachowanie. Potrafi być brutalna i bezwzględna, gdy wyrzuca z domu kochankę Perona, umie też oczarować go, gdy po raz pierwszy się spotykają. Gdy przemawia do ludu, jest żarliwa i ma ogromną siłę przekonywania. Słynny przebój musicalu, piosenkę "Nie żegnaj mnie Argentyno" śpiewa bardzo delikatnie i z czułością. Druga ważna scena to ostatnia audycja radiowa Evity. Maria Meyer jest wtedy ciężko chorą, zbyt wcześnie postarzałą, lecz ciągle piękną kobietą, której następujący później lament jest wzruszającą skargą umierającej. Meyer znakomicie śpiewa i konsekwentnie prowadzi rolę mimo ciągle urywającej się akcji. W partii Che występują na zmianę Michał Bajor, Paweł Kukiz i Krzysztof Respondek. Widziałem tylko Kukiza, muzyka rockowego, lidera rozwiązanego niedawno zespołu "Piersi". Zrozumiała "obcość" Kukiza i jego nie do końca udane wpisanie się w zespół świetnie współgrały z rolą Che - pozostającego na uboczu komentatora akcji, buntownika niezdolnego do odnalezienia się w świecie Evity. Kukiz po scenie porusza się szybko, lekko pochylony, swobodny, ciągle z rękami w kieszeni, daje sobie radę z trudną wokalnie i różnorodną stylowo (soft-rock, pop) rolą. Z pozostałych wykonawców z przyjemnością wymieniam Artura Święsa jako Augusto Magaldiego oraz dobrą orkiestrę Teatru Rozrywki przygotowaną przez Jerzego Jarosika. Gdyby Ewa Grysko (kochanka Perona), śpiewająca tylko jedną, za to przebojową piosenkę "Znów jakaś torba i znów jakiś dom", miała do dyspozycji lepszy przekład, z pewnością byłby to wyrazisty epizod. Przekład Andrzeja Ozgi jest bowiem dość nierówny, obok tłumaczeń nieudanych, są dobre polskie wersje: "Don't cry for me Argentina" czy "High flying", "Adored".