Artykuły

Wcale nas nie ma w Berlinie

Głód współbycia to temat, wokół którego rozgrywają się trzy ważne premiery nowego sezonu teatralnego w Berlinie. Frank Castorf, Ivo Van Hove oraz Stefan Kaegi i Lola Arias tworzą katalog nieobecności - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Berlin daje poczucie bycia gdzie indziej. Może na tym polega właśnie jego siła przyciągania. Może to właśnie powoduje, że trafiają tu ludzie poszukujący azylu. Ludzie, którzy postanowili żyć bez napięcia, przesadnych ambicji. Pierwsze premiery nowego sezonu teatralnego pokazują, jak bardzo to miasto osadzone jest na nadziejach i tęsknotach. W tej stolicy "małych, lokalnych ojczyzn", "patriotyzmu dzielnic", obsesyjnego gromadzenia się, "bycia razem tu i teraz" zaskakująco wiele zależy od tego, jaki świat zmontujemy sobie sami z indywidualnych potrzeb i wspomnień.

Trzy siostry z długo oczekiwanego w Berlinie spektaklu "Nach Moskau! Nach Moskau!" Franka Castorfa (legendy i lidera wschodnioberlińskiego, lewicowego Volksbühne) montują sobie werandę [na zdjęciu scena ze spektaklu]. To ważna weranda. Trochę jak prowizoryczny most, trochę jak arka, rusztowanie czy leśne stanowisko do polowania. Surowe bale odcinają się od zwisającego w tle kiczowatego widoczku z brzózkami. Gdy prymitywna bratowa trzech sióstr Natasza (Kathrin Angerer, gwiazda Volksbühne, muza Castorfa) wycedzi do słaniającej się ze zmęczenia Olgi: "Nie dotykaj mojego tarasu", nie będzie wątpliwości, że przejęła władzę nad tym światem. Weranda to "bridge over troubled water" - tam jeszcze nic się nie przesądziło, nie zdewaluowało, żadna nadzieja nie wydaje się głupia, tam wymarzona podróż do Moskwy ma jeszcze sens. Po lewej, pod wielkim ekranem z rosyjskimi napisami Castorf zbudował barak. Umieścił w nim nieudaczników z opowiadania Czechowa "Chłopi". Aktorzy, wkraczając tam, zdejmują suknie i mundury, stają się wytatuowanymi wieśniakami w świecących, tandetnych ciuszkach. Cytują Stalina i Heinera Müllera, skarżą się na system, na okrucieństwo wielkiego miasta, które nie spełniło ich oczekiwań. Byli już w "Moskwie - mieście marzeń" i przegrali. Teraz nie przynależą już nigdzie.

Romansujący ze średnią siostrą pułkownik Wierszynin powtarza z werandy swój pełen optymizmu monolog o czekającym ludzkość szczęściu i postępie. Na ekranie płoną lasy wokół Moskwy. "Gdyby tak to wiedzieć wcześniej" - śpiewają w finale trzy siostry. Castorf opowiada o wirusie nadziei, który nie pozwala poczuć się u siebie, na swoim miejscu. Wydaje się naiwnie rozczarowany, dziecinnie oburzony, że świat nie staje się piękniejszy, a ludzkość mądrzejsza. Daje berlińczykom to dokładnie to, czego oczekują. Berlińczycy reagują z entuzjazmem, oklaskują grepsy i monologi jak w "teatrze gwiazd". Volksbühne, kwatera główna lewicy, zmieniło się w Volksbühne, rewię dla sentymentalistów.

Nie tylko na Wschodzie zaczął się czas zmian. Molierowski "Mizantrop" Alcest (Lars Eidinger) z wielkomiejskiego, zachodniego Schaubühne zamyka się w swoim iPhonie. Odmawia interakcji ze światem, żąda uczciwości, piękna, naturalności. Wijąc się z dramatycznym, werterowskim grymasem podśpiewuje: "Honesty is such a lonely word", z przeboju Billy'ego Joela. Minimalistyczne wnętrze, które mogłoby być zaprojektowane przez designerów Apple'a (product placement w spektaklu nie jest nawet maskowany), szybko zostaje przez niego zdewastowane. Przyjęcie ze znajomymi zamieni w spożywczą orgię, rozmaże po ludziach torty, wetknie sobie parówki, frytki, bagietki we wszystkie dostępne otwory ciała. W scenie zazdrości obrzuci ekran z obrazem ukochanej przytarganymi zza teatru worami śmieci. Belgijski reżyser Ivo Van Hove (którego osadzone w świecie mediów "Tragedie rzymskie" były rewelacją festiwalu Dialog we Wrocławiu w 2009 r.) próbował oddać doświadczenie współczesnego człowieka multimedialnego. Człowieka z komórką, kamerką, iPadem, natychmiastowym dostępem do wszystkiego, co w życiu widział, czuł, doświadczył. Wszystko nagrane, zarejestrowane, skumulowane w wygodnych, spójnych folderach i plikach. Aktorów podczas spektaklu śledzą nieustannie dwaj kamerzyści. Twarze pojawiają się na ekranach powiększone, przyłapane, zwielokrotnione. Rozmowy przerywane są dzwonkami telefonów. Przyjaciele zdają się siedzieć obok, a cały czas myślą przecież o wibrujących w kieszeni wiadomościach. Od kogo? Zazdrość Alcesta to nowa zazdrość o brak "współobecności". Wszyscy bliscy mu ludzie wyrywani są ku innym spotkaniom, rozmowom, kochankom. Nowe technologie pozwalają im znaleźć się w każdym miejscu, w każdym czasie. Z jednym wyjątkiem. Nigdy "tu i teraz". Van Hove rysuje perspektywę współczesną, choć dość już oczywistą, przegadaną, opisaną. Nie ma powrotu do obecności. Wcale nas już tu nie ma. Nie ważne, jak bardzo się upapramy, zeszmacimy, zbrukamy. Nie ma nikogo wokół nas. Nie ma przestrzeni i miasta. Są tylko zapisy cyfrowe nadziei i rozczarowań.

Stefan Kaegi (z kolektywu Rimini Protokoll) i Lola Arias pokazali tę "niematerialność" Berlina najprościej i najskuteczniej. W ramach projektu "Ciudades Paralelas - Parallel Cities" (koprodukcja Hebbel am Ufer i Schauspielhaus Zürich) wysłali uczestników w kilka podróży dźwiękowych i wizualnych. W niezwykłej bibliotece Uniwersytetu Humboldtów zaopatrzeni w słuchawki widzowie/słuchacze/podróżnicy doświadczali fenomenu zaczytania. Gdzie jestem, gdy czytam? Co widzę? Co się dzieje z moim ciałem? Czy ma dla mnie znaczenie, że na kartach wydrukowane są litery, czy jestem w stanie o tym zapomnieć?

Trasa przez hotel sieciówkę miała z kolei uwrażliwić uczestników na dziwną obecność/nieobecność pokojówek, sprzątaczy i poprzednich gości. Jeden ustandaryzowany pokój staje się dżunglą z La Palmy, ojczyzny jednego z członków obsługi. Inny zmienia się w świątynię wspomnień młodej Wietnamki. Za jednym z obrazów ukryte są zdjęcia przybysza z Kamerunu. Pod jednym z zawalonych śmierdzącymi ręcznikami łóżek ktoś pozostawił wibrator. Kto tu był? Skąd przyszedł? W jakim mieście jestem w tej chwili?

W Berlinie łatwo zatracić poczucie miejsca. Powodów jest wiele. Zasłuchanie, zaczytanie, zagubienie w wirtualnych kontaktach, tęsknota za "lepszym miejscem", podróże między anonimowymi, nieodróżnialnymi hotelami. Sezon zaczyna się więc od katalogu obecności, nieobecności. Miasto ustami artystów rozpaczliwie krzyczy: "Jestem!". Berlińczycy tysiącami wychodzą na ulice, demonstrują już nie w sprawie, ale po to, by się spotkać, zobaczyć, przeliczyć. Głód współbycia osiąga apogeum, prowokuje reżyserów do wyznań pretensjonalnych, do podejrzanego sentymentalizmu. Ale trudno tym wyznaniom nie wierzyć.

"Nach Moskau!, Nach Moskau!", reż. Frank Castorf, Volksbühne, Berlin

"Mizantrop", reż. Ivo Van Hove, Schaubühne, Berlin

"Ciudades Paralelas - Parallel Cities", Stefan Kaegi / Lola Arias, Hebbel am Ufer, Berlin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji