Artykuły

"Wyzwolenie" w Polskim

W tej sztuce wszystko już powiedziano i napisano. Zostaje teatr. Ten ma zawsze otwarte pole. Przecież, gdy się wraca do lektury tego szkolnego tekstu, i gdy następnie słucham go w fotelu już to na widowni krakowskiej, już warszawskiej lub jakiejkolwiek innej, ogarnia mnie zawsze zdumienie, że oto ta sztuka, którą wystrzelił Wyspiański - krakus krakowski, gapiący się od dziecka z okien pracowni ojcowskiej w sylwetkę Wawelu, co rusz kogoś przyjmującego w swe groby, krakus krakowski sycący nie tylko swój zmysł pisarza, lecz i oczy malarza niezliczonymi capstrzykami, obchodami, pochówkami - ogarnia mnie więc zdumienie, iż to "Wyzwolenie", wystrzelone przeciwko tej pompie i tromtadaracji, obraca się teraz w pompiarstwo. Żeby nie wiem jak się przed tym bronić.

Dlatego nie ma sensu dłubać w buchalteryjnych rozbiorach, ile reżyser zatrzymuje patosu, ile ironii, ile bohaterstwa, ile zaś kabotynizmu rozdzielonych wedle miar aptekarza z roku 1903. To był rok prapremiery "Wyzwolenia". Literatura, która tyle lat ostała musi mieć giętkość wiecznie świeżej gałęzi, a pić jej soki wolno według smaku każdej epoki. Powiadał mi kiedyś Karol Frycz, legenda polskiego teatru, który przecież dał scenografię do "Irydiona" na otwarcie Teatru Polskiego w roku 1913, mówił mi więc Frycz, który zadebiutował dekoracją do "Peleasa i Melisandy" Maeterlincka w roku - tak, tak - 1906, że wtedy w maskach z "Wyzwolenia", odnajdywali, ku wielkiej uciesze, znajomych z plant krakowskich.

My zaś? My z wczoraj, przedwczoraj, tu i teraz? Cóż to byłby za teatr, co za publiczność, gdyby chciała tylko wędrować po antykwariatach. Więc nie ma się co przyczepiać do Dejmka, że popatrzył na tekst inaczej niż rówieśni Frycza czy Konrad Swinarski przed kilku laty. Ja tylko dodam, choć szmat czasu przeżyłem w Krakowie, cytat z "Wędrując po temacie" Kazimierza Wyki. Otóż "Wyspiański wielkim artystą i znakomitym twórcą teatru staje się wówczas, kiedy zapanuje nad swym przemożnym stygmatem. Kiedy nad nim zapanuje, albo w ten sposób, że poskromi liczbę elementów natrętnie cisnących się pod pióro i na scenę, albo też zdoła im nadać ruch zgodny z jedną intencją twórczą, a nie całym skłóconym ich pękiem... Obciążone owym przemożnym stygmatem, nieraz złamane w samym rdzeniu, zdają się takie dzieła, jak: Wyzwolenie, Legion, Obie Legendy, Bolesław Śmiały i Skałka, rapsody historyczne".

Przypomnijmy za słownikiem, że "stygmat" znaczy: znak, znamię, piętno, ślady przypominające rany na ukrzyżowanym ciele Chrystusa. No właśnie, ten wyraz został stworzony jakby specjalnie dla nas. Już parę stuleci zatrudniamy się za stygmatyków, by z warszawska powiedzieć, pasuje mi bardzo jeszcze jeden cytat, także właściwie krakowianina, choć urodzonego w Warszawie, pisarza współczesnego Jana Józefa Szczepańskiego: "Nie lubię historii. Zawsze byłem skłonny do powściągliwości. Poza tym mam przeczucie, że dialektyka spraw narodowych jest wytwarzana przez inteligentów, stanowi odbicie ich nadwrażliwości. Tymczasem proces historyczny obejmuje wszystkich, dzieje się w skali całego społeczeństwa, Przeciętny żołnierz (...) czy robotnik przeżywa historię bez świadomości, że toczy się dramat dziejowy. Ich stosunek do spraw jest realistyczny. Jeśli sztuka nie ma mistyfikować zdrowej świadomości, trzeba by sama trzymała się tego gruntu, potocznego sposobu przeżywania. W ten sposób odzyskamy szansę obiektywnego spojrzenia na historię .

Ten pierwszy cytat, Wyki, i jest przeciwko "Wyzwoleniu". Ten drugi, Szczepańskiego, za Kazimierzem Dejmkiem.

A z programu teatralnego wyjmę jeszcze zdanie Jana Lechonia: "Miejsce Wyspiańskiego jest nie tylko w naszej poezji, ale i w naszych dziejach po prostu, obok wielkich mężów stanu, których myślą bezcenną stało i rosło państwo polskie".

Jakbyśmy nie patrzyli, jakbyśmy nie prześwietlali Sztukę, która przecież jest współbohaterką "Wyzwolenia", dotrzemy, jak zawsze, do dialektycznej różnorodności jej ocen. Bo Wyspiański wołał "poezjo jesteś tyranem", a jego rówieśnik, pisarz arcy-polityczny, pod koniec swego życia nazwał ją już tyranizowaną niewolnicą. Ten pisarz nazywał się Stefan Żeromski.

WYJDŹMY już z biblioteki i spójrzmy na spektakl w warszawskim Teatrze Polskim. Jak też Dejmek "ustroił narodową scenę"?

Ustroił ją więc wedle swych przekonań estetycznych i swego pojmowania funkcji teatru. Widział ją zawsze przede wszystkim nie jako lunapark popisów żonglerskich, lecz jako wymianę myśli. A warto jeszcze przypomnieć, powtórzył to we wrześniu ubiegłego roku na konferencji prasowej, że nie jest sojusznikiem literatury romantycznej. I gdy się o tym zapomni, to "Wyzwolenie" z ulicy Karasia, to "Wyzwolenie" Wyspiańskiego, którego przecież nazywamy także neoromantykiem, a które przywołuje na swoje karty mickiewiczowskiego Konrada, może się wydać dla wielu chłodne a miejscami nużące.

Na szóstym z kolei przedstawieniu, które widziałem, razem z wycieczkami młodzieży szkolnej, z grupą żołnierzy, wycieczką autobusową z Częstochowy, ze zwykłymi, że tak powiem, widzami, pierwsza połowa przedstawienia przebiegła dość sennie. Ożywiło się po przerwie. Ba, inaczej być nie może. Ten ogień musi poparzyć najsenniej-szych, nawet, gdy nie bucha tak gwałtownie, jak w inscenizacji krakowskiej Swinarskiego, lecz tli się w sposób Dejmkowski. "Wyzwolenie" nie jest sztuką rozrywkową. Do takich tekstów musi mieć talent także i publiczność. Nie jest jednak z tym najgorzej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji