Artykuły

UŚMIECH ZA UŚMIECH

Dawno już nie było w "Ognisku Polskim" w Londynie przedstawienia rewii. Dawno nie było na scenie Malicza, który choć tak rzadko się pokazuje - nie przestał być ulubieńcem londyńskiej publiczności. Nic dziwnego, że sala na tzw. "prasowej(?) premierze" była szczelnie wypełniona i markotni zawiedzeni amatorzy odchodzili od kasy bez biletów. Nie jest to miejsce w recenzji z pogodnej rewii, ale czy pisząc o kasie "Ogniska" i o jego sławetnym "kiosku" można nie powiedzieć, jak bardzo brak w nim uśmiechniętej zawsze i życzliwej pani Kiki?

Na sali, mimo premierowych "szakali" - nastrój życzliwy i ciepły. Publiczność oczekuje Malicza, jego dowcipów nareszcie na szerszym forum, a nie tylko wśród "uprzywilejowanych" w kawiarni "Daquise", czy w restauracji "Ogniska". Czeka też na innych ulubieńców: Irenę Delmar, Krysię Podleską, "Buzię" Bożyńskiego, Romana Ratschkę - no, ale nie będę przepisywała programu.

Rewia spełnia swoje zadania - bawi, nieco wzrusza, cieszy oko i ucho. Pierwsza część wydawała się słabsza niż druga, ale teraz, gdy przeglądam program - nie wiem dlaczego. W pierwszej części było wszak wiele świetnych numerów. Przede wszystkim Bożyński w uroczej piosence "Starszy pan" do słów Marii Drue. Świetna Krysia Podleska jako "Niecierpliwa". - Już ona dobrze wie, jak się zachowuje taka "niecierpliwa smarkula". Temperament ją rozsadza. Sex bomba. Widząc ją w tym numerze trudno uwierzyć że to ta sama aktorka była wzruszającą, poetycką Marią w sztuce Rittnera "W małym domku". To się nazywa talent!

W tejże pierwszej części mamy świetny skecz Malicza "Przy pół czarnej" - polityczno-emigracyjny, z Bożyńskim i Ratschką - obaj bardzo zabawni. Nawiązuje on do tradycji niepobitego Hemara i słynnych duetów Zienciakiewicza i Malicza. Maliczowi też należą się specjalne oklaski za wzruszające piosenki warszawskie. Czasem może już jesteśmy zmęczeni tą niezamierającą nostalgią w naszych rewiach i kabaretach (nie mówiąc już o akademiach), ale mimo to każdy warszawiak poczuł lekki ucisk w gardle.

A teraz - the last but not the least - "gwiazda" programu: Irena Delmar. Że wygląda pięknie, że nosiła oszołamiające toalety, że rusza się ładnie, że ma szlachetne ręce, że ma wyszkolony głos - to wiemy. Ale o tej artystce trzeba powiedzieć więcej. W jednym numerze, o którym będzie mowa później, pokazała całą delikatność i romantyzm "diseusy" w najlepszym stylu. Była oczywiście zabawna jako policjantka od zapisywania samochodów (za mało miała w tym programie okazji dla wykazania swej "vis comica"). Również ładnie śpiewała ludowe piosenki, to nie jest jednak jej "genre" - jest na to za mało "ludowa", i za bardzo "sophisticated". Szkoda byłoby nie zobaczyć jej przepięknego stroju, ale w jej bogatym repertuarze na pewno znalazłyby się piosenki lepiej oddające jej styl. Tak samo pomysłowy "półfinał" byłby, wydaje mi się, zabawniejszy i bardziej zrozumiały, gdyby piękna Irena poruszała się w rytmie "czacz" czy "kukaracz" w stroju oddającym jej "sex apeal" - na tle "ludowego" zespołu w czerwonych "konfederatkach". Za to w piosenkach o

Chopinie i miłości (szczególnie w tej drugiej, do pięknego wiersza Stanisława Balińskiego, z muzyką Marii Drue) była delikatna i zwiewna jak jej błękitna sukienka, pełna poezji i zadumania - głos i interpretacja, jakby stworzone do tych piosenek. Toteż artystka o wielkiej skali od "sex-bomby", poprzez komiczkę, do liryzmu i zadumy. Jej następna piosenka "Deszcz i flirt" - to trochę "anti-climax"- też ładna, szczególnie płaszczyk i berecik i to co zakrywały, ale wolałabym, aby "Chopin i miłość" były ostatnim wrażeniem pozostawionym przez Delmar z tego przedstawienia.

Jako skecz - gwoździem wieczoru był stary, ale niezmiennie aktualny przedwojenny numer Konrada Toma "Halka". Ratschka jako przesłuchiwany Moniuszko - bezradny, subtelnie zabawny. Bożyński jako "jego jeneralska wysokość" minister kultury wręcz zachwycający. Maska, wąsiki, przeuroczo robiony akcent rosyjski, interpretacja, puentowanie przezabawnego tekstu - czysta rozkosz. Dlaczego jednak "pan Moniuszko" już po zakończeniu skeczu - wygłosił przemówienie, niby aktualizujące, ale psujące nieco wrażenie tego super-numeru? Czy naprawdę trzeba nam w głowę wkładać o co tu chodzi?

W drugiej, jakoby "lepszej" części programu, mamy jeszcze znakomitą interpretację wierszy Mariana Załuckiego przez Mięcia Malicza. Cóż to za talent personifikacji! Słyszało się wręcz głos nieodżałowanego Załuckiego i jego jedyny w swoim rodzaju sposób czytania własnych wierszy. Ale interpretacja Malicza była czymś znacznie więcej niż parodią. Zabawny aż nieoryginalny duet Podleskiej i Malicza, szereg lepszych lub gorszych tzw. "blackautów" (ślicznie wyglądała Danusia Michniewicz) uzupełniało program. No i oczywiście był jeszcze finał, bo jakże rewia może się skończyć bez finału? Stroną muzyczną kierował Bernard Czaplicki. Przyjemnie grał na "harmoszce" za kulisami i nie gorzej w swoim solowym numerze fortepianowym na scenie.

W sumie - rewia urozmaicona, dużo numerów bardzo dobrych, trochę średnich - żadnego naprawdę złego. Na to Malicz jako reżyser ma za dużo dobrego smaku. Dla młodych, szczególnie tych z kraju była to rewia może nieco staroświecka, ale dobrze że jest jeszcze kilkoro aktorów i aktorek, którzy próbują kontynuować tradycje przedwojennego warszawskiego kabaretu artystycznego. "Wedle stawu grobla", albo "tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Towarzysząca mi aktorka z Polski zachwycona była Podleską i Bożyńskim. Trzeba jeszcze dodać, że teksty - oprócz wymienionych Stanisława Balińskiego, Marii Drue, Konrada Toma i Mariana Załuckiego - były jeszcze Malicza i Ref-Rena.

Janowi Smosarskiemu udało się kilkoma smacznymi akcentami dekoracyjnymi wydobyć odpowiedni nastrój. Przedstawienie organizował po raz pierwszy Feluś Stawiński. Szło gładko i jasno, jak te światła, którymi zwykle się para, czy też jak flaczki w restauracji na dole, nad których dobrocią czuwa.

Z recenzji tej mogłoby wynikać, że wszystkie numery rewii "Uśmiech za uśmiech" były zachwycające. Nie! Ja napisałam tylko o najlepszych, - w przeciwieństwie do tej anegdoty o małym Jasiu, który do piątego roku życia nic nie mówił, aż dopiero gdy raz kasza była przypalona - zawołał: "Nie chcę tej kaszy!"

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji