Artykuły

MALICZ & CO. LTD.

Postanowiłem tym razem nie pisać recenzji. Nie tylko z przyczyny lenistwa, które jest cnotą gentlemana, zwłaszcza o tej porze roku. Na moją decyzję wpłynął niejaki Woody Allen, którego nowy film "Manhattan" musiałem oglądać na pokazie prasowym, przed pójściem do Ogniska na rewię "Uśmiech za uśmiech". Ten Allen, to podobno geniusz kinowego komizmu, po prostu "późne wnuczę" Chaplina. Sam pisze swoje teksty, sam reżyseruje, sam gra samego siebie mówiąc przez cały czas, przeważnie też do siebie i o sobie. Veni, vidi, Morpheus vincit. Obudziło mnie pochrapywanie sąsiada, krytyka filmowego jednego z największych londyńskich dzienników. I nawet nic do wypicia potem nie dali.

Na naszych polskich ZASP-ach zupełnie inaczej. Nikt tu nie silił się na nowość ani oryginalność. Po prostu dawni dobrzy znajomi chcieli zobaczyć dawną wierną publiczność. A ona ich.

Nie będę więc pisał recenzji. Zamiast tego chcę podziękować wszystkim razem i każdemu z osobna. Publiczności dziękuję za to że w ten sierpniowy wieczór wypełniła salę Ogniska do ostatniego miejsca. I że tak entuzjastycznie hałasowała w pre-akcie, antrakcie i w trakcie. To wielka przyjemność, nie tylko dla aktorów, ale i dla uczestników zgiełku. Cóż to byłby za koszmar, taka rewia grana w nabożnej ciszy.

Pani Irenie Delmar dziękuję za urodę, przybraną tym razem chwilami w polskie wsiowe stroje. Zapachniało nam kłosami i kwieciem polnym, że aż perfum Diora nie było słychać. Tylko do tych czerwonych butów skróciłbym z węgierska, spódnicę o jedną czwartą. "Bo ta kwarta grzechu warta".

Krystyna Podleska zasługuje na wdzięczność tym że po sukcesach większego kalibru (by wymienić tylko film Zanussiego "Barwy ochronne") wróciła na skromną scenę Ogniska; a z nią cała jej żywiołowa vis comica. Mam nadzieję, że kiedy przyjdą nowe kontrakty, nie zapomni o swej pierwszej publiczności.

Danucie Michniewicz dziękuję za to, że niczym kariatyda podpiera strukturę tego spektaklu. Nie doceniamy przeważnie tzw. drugich ról, bez których żadne zespołowe przedstawienie nie może się obyć.

Zgodnie z ładnym teatralnym obyczajem panie dostały po przedstawieniu bukiety. Panom dałbym po butelce dobrego wina. Bernard Czaplicki zasłużył na to nie tylko akompaniamentem i całą oprawą muzyczną tej rewii, ale też harmonią co to za kulisami "na trzy czwarte" gra, kiedy Irena Delmar harmonijnie śpiewa o harmonii. A specjalnie może swoim solo na pianinie, którym przebił się ponad gwar rozgrzanej widowni. Brawo, Maestro!

A. Bożyńskiemu należy się gąsiorek maślacza bo stworzył typ uroczego starszego pana na emigracji i tak już został. "Czy byłem uroczy"? - zapytał po przedstawieniu pewną panią, z udaną troską w głosie. Zapewniła go że był. A to była moja żona więc dobrze wiedziała, kto nie jest.

Roman Ratschka dawno zasłużył na koniak tym że się nie zmienia. Wystarczy, żeby wyszedł zafrasowany zanim się odezwie, wiemy że to Ratschka a nie np. Woody Allen. Nawet pewne zewnętrzne oznaki dobrobytu nie wpłynęły na zmianę jego bardzo osobistego stylu gry i ciepłego, trochę zamyślonego humoru. Najlepszy zresztą skecz tej rewii to imaginacyjny dialog rosyjskiego generała-cenzora z Moniuszką. Tekst napisał przed wojną Konrad Tom, a Malicz umieścił w swoim programie z okazji 160 rocznicy urodzin kompozytora. Niby stare, a wciąż aktualne. Świetnym pomysłem dekoratorskim Jana Smosarskiego było umieszczenie nad generalskim biurkiem "portretu" samych tylko butów cara.

Z piosenek zostało mi w pamięci "Rozstanie" (słowa Stanisława Balińskiego, muzyka Marii Drue) w ślicznej interpretacji Ireny Delmar.

Mieczysława Malicza wykąpałbym w magnum szampana. Powynajdywał stare teksty, napisał własne, skompilował, reżyserował. Zapowiada, gra, śpiewa i tańczy. Istny gigant pracy estradowej. Zauważyłem przy tym, że najwięcej śmiechu budziły na sali najprostsze dowcipy o emigracji, rządzie, Dzienniku Polskim. Czyli potrafimy jeszcze śmiać się sami z siebie.

Feliksowi Stawińskiemu duża porcja czystego spirytusu. Jako organizator-debiutant miał chyba więcej tremy niż aktorzy i recenzenci. W związku z czym przy tradycyjnej "lampce" po przedstawieniu wygłosił krótkie ale zasadnicze przemówienie o silnych akcentach patriotycznych.

Mam nadzieję, że Malicz & Co. nie obrażą się za te niefachowe uwagi. Uśmiech za uśmiech - proszę.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji