Artykuły

Gra w trupa

"Zbrodnia z premedytacją" w reż. Ryszarda Majora w Teatrze Krypta w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Ryszard Major ma z Gombrowiczem doświadczenia wieloletnie i na ogół udane. Inscenizował go bodaj kilkunastokrotnie, a w czasach swej dyrekcji artystycznej w szczecińskim Teatrze Współczesnym trzy razy. "Operetka" (1982) była próbą ambitną, acz nie zwieńczoną sukcesem, ciekawą "Historię" (1990) - na zakończenie dyrekcji - nie w pełni doceniono, za to "Opętani" (1987) przynieśli reżyserowi i jego zespołowi sporo satysfakcji (m.in. nagrody na Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu).

Coś w tym jest, że wystawiona w Krypcie "Zbrodnia z premedytacją" nawiązuje w jakiejś mierze do tamtego spektaklu. Też jest sceniczną wersją prozy (adaptacja opowiadania pod tym samym tytułem), na dodatek podobnie osadzonej fabularnie. Bo "Opętani" byli opowieścią sensacyjną, a i "Zbrodnia..." ma w sobie wiele cech klasycznego kryminału. Jest w niej trup, śledztwo i tajemnica, a wszystko w klimatach niesamowitości i napięcia.

O ile jednak w "Opętanych" Major mówił serio, trochę jakby pod prąd intencjom tej - brukowej przecież z założenia - powieści (Gombrowicz drukował ją w prasie codziennej pod pseudonimem), to w "Zbrodni...", mającej charakter gęstej prozy psychologicznej, postępuje odwrotnie. Nie waha się użyć konwencji pastiszu, zgoła żartu i mrugać do nas okiem, nadając całości cech rozrywki (vide: nastrojowy, lekki motyw muzyczny).

Oba te przedstawienia - choć różnej wagi - mają jednak w efekcie podobne ramy: gra z literacką i teatralną formą staje się w nich typową dla Gombrowicza grą na temat Formy. Jej roli w życiu i życia podporządkowanego rolom społecznym, kulturowym, obyczajowym. Ta gra ma charakter zabawy, nie brak w niej rysów komediowych, ale jej konsekwencje są poważne, nasycone gorzką ironią i pesymizmem.

Klasyczna, czy raczej wyrafinowanie wystylizowana fabułka "Zbrodni z premedytacją" - historia sędziego śledczego, który wybrawszy się do domu na odludziu, zjawia się tam akurat, nieco przypadkiem, w czas świeżej żałoby po śmierci gospodarza, i wszczyna dochodzenie w sprawie zabójstwa, pomimo braku ku temu racjonalnych podstaw - to punkt wyjścia do gęstniejącej groteskowo psychologicznej rozgrywki, w której wspomniane role (wdowy, dzieci, służby, gościa, a z czasem - podejrzanych i podejrzewającego) narzucają się wszystkim coraz bardziej, prowadząc do nieuchronnego, ponurego finału. Będącego zarazem spełnieniem reguł, których model stanowiła cała sytuacja.

Jeśli nie było morderstwa, ale jest trup, to musi się przecież znaleźć i morderca. Jeżeli kara wydaje nam się uzasadniona, to i zbrodnia musi się - tak czy owak - dopełnić. Potwierdzić siebie.

Pułapka, w którą chwytają nie tylko spotkania z tajemniczym trupem i spłoszonymi spojrzeniami świadków? Tak Codzienność dostarcza wiele przykładów na gorliwość, z jaką dopełniamy obowiązków wobec przypisanych nam ról i sytuacji, kreując tym samym rzeczywistość. Niebezpieczne to, bo samonapędzające się koło: tak wykreowana rzeczywistość tym mocniej wzmaga w nas przecież uległość wobec Formy.

Ryszard Major zręcznie ujawnia to mroczne perpetuum mobile, prowadząc w niewielkiej przestrzeni - co tym większe wrażenie robi - bogatą, dynamiczną narrację. Gra z ironią i aurą miejsca - zamkowej Krypty - jej niesamowitością i klaustrofobiczną ciasnotą - w której (mówiąc do wtóru Formy) trup mieści się, by tak rzec, sam z siebie. W sposób typowy dla swego warsztatu i dla stylu Gombrowicza ogrywa sceny zbiorowe - aktorzy są ze sobą w silnym, widocznym kontakcie, a przestrzeń kształtowana jest ich ruchem, gestem, wzajemnym układem postaci.

Pięcioosobowy zespół aktorski radzi sobie na ogół z trudnym, bo wielopiętrowym zadaniem. Na szczególne uznanie zasłużył Adam Zych, którego Sędzia H., stanowi jakby uosobienie reguł, które uruchamiają maszynerię śledztwa: jest tępy, ale podejrzliwy, pusty, a przepełniony misją, pospolity i śmieszny, lecz i groźny. Jego pojedynki z synem nieboszczyka (Sławomir Kołakowski) - który z ofiary przeistacza się w zbrodniarza, niby Raskolnikow znajdując w sobie samym motywy morderstwa i dowody winy -nadają przedstawieniu w Krypcie rytm i wymiar.

Rzecz w tym, że niektóre momenty wydają się zdominowane przez żywioł komedii, której "lekkość" ciąży, niestety, nad całością. Nie rozumiem, czemu np. miały służyć tak ryzykownie ocierające się o farsę sceny "nocnych podchodów", mające za tło jęki i chichoty rodem z filmu o duchach. Atrakcyjność spektaklu na tym nie zyskała, a jego wymowa - straciła na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji