Artykuły

POWRÓT MALICZA: "UŚMIECH KRZEPI"

"Uśmiech krzepi - wódka lepiej" powiedzianoby w dawnej Warszawie. Ale nie na ostatniej rewii pod tym tytułem w "Ognisku Polskim" w Londynie. Co tam bateria butelek w barze wobec rozbawionych widzów w teatrze, rozradowanych min, wybuchów śmiechu.

Po długiej, długiej przerwie ulubieniec publiczności londyńskiej Mieczysław Malicz (Miecio dla wtajemniczonych) nie tylko sam pokazał się na scence "Ogniska", ale zmontował i wyreżyserował całą rewię i sam napisał część tekstów.

Program rusza z kopyta świetnym prologiem pióra Malicza, w którym cały zespół "odstawia" aspirantów na wykonawców właśnie montowanej rewii ("Robimy rewię") posiadających wszelkie kwalifikacje do zamierzonych ról. Pianista (Bernard Czaplicki) ze złamaną ręką, śpiewaczka koloraturowa (Irena Delmar) mówiąca basem (skąd do tego słowiczego głosu takie niskie i zachrypłe rejestry?), deklamator (Adolf Bożyński) zająkany do utraty tchu (widza), no i gość w zespole ZASP-u, Krystyna Podleska jako młoda adeptka sztuki - skłonna do natychmiastowego rozebrania się przed angażującym ją dyrektorem. Tempo, dowcipne teksty, świetne wykonanie i choć w zasadzie pomysł nie nowy - zabawa duża i widzowie już dobrze nastawieni czekają na resztę. Reszta numerów nie zawodzi.

Kilka duetów Malicz - Bożyński przenosi nas do niezapomnianego kabaretu Hemara i słynnych duetów Malicz - Zieńciakiewicz. Malicz jak zwykłe niezawodny. Bożyński zabawny, szczególnie w skeczu "Kochany tato". Tekst bardzo "życiowy" i dowcipny, znowu Malicza.

"Diva" rewii Irena Delmar nie tylko aparacyjnie i głosowo, ale i interpretacyjnie w świetnej formie. Zabawna jako "Ogniskowa gwiazda" (słowa Ref Rena i Malicza), urocza w "Piosenkach zimowych". Oczywiście najbardziej porywający sen o Zakopanem Hemara - starsi widzowie (z recenzentem włącznie) pamiętają tę zachwycającą piosenkę z finału w jednym z programów Hemara. "Clou" programu Ireny Delmar były oczywiście dwie piosenki z niezapomnianej "Lucyndy" Hemara. W starannie przez Caję Hemarową przechowanej krynolinie Irena wyglądała jak figurynka z saskiej porcelany. Gdzie się na niej podziało tych dziesięć lat? Gdyby figurynki z saskiej porcelany umiały śpiewać - śpiewałyby z takim urokiem i delikatnością jak ich żywe wcielenie. Interpretacja lepsza w pierwszej piosence niż w drugiej pt. "Kobieta się waha" (w oryginalnej premierze "Lucyndy" śpiewanej przez Władę Majewską).

Wielkim urozmaiceniem programu i jego wielką atrakcją był występ Krysi Podleskiej, znanej na scenach angielskich jako Christina Paul. Jest to prawdziwie utalentowana aktorka o rzadkim i znakomitym "vis comica". Ma ona teraz za sobą główną rolę w filmie Zanussiego "Barwy ochronne". W omawianej rewii w solówce "Niczyja" (słowa W. Budzyńskiego) jako dziecko zagubione w rywalizacji dwóch języków i dwóch kultur - grała prawie siebie, była też rozkosznie naturalna i prześmieszna. Jeszcze bodaj lepsza była w podobnym konflikcie młodej dziewczyny wychowanej w Anglii przez szkołę angielską i przez sentymentalnego i patriotycznego papę. Skecz "Latarnik" Hemara oprócz śmiechu wyzwala wcale poważne refleksje. Jako rodzice Krysi - świetnie sekundowali jej "lwowska mama" (Irena Delmar) i piękny a nieżyciowy typ taty (A. Bożyński). To były jednak dla Krysi numery łatwe - można by powiedzieć, że grała samą siebie. Swoją klasę aktorską pokazała jako romansowa "łachudra", nawiązująca na ławce ogrodowej jeszcze jeden romans. Tępota i prostactwo malujące się na miłej i inteligentnej buzi aktorki i jej najczystszy akcent polski pokazały, że w poprzednich numerach nie była wcale sobą, tylko bardzo dobrą aktorką. Cały numer, z Maliczem jako partnerem - jeden z najlepszych.

Czego tam jeszcze nie ma! Dowcipy ilustrowane i opowiadane (świetny Bożyński jako facet dokładnie zaszczepiony przeciwko pojmowaniu dowcipów), parodie tańców, parodie aktorów warszawskich chałtur, uwertury na fortepian i na akordeon (B. Czaplicki - i tegoż oprawa muzyczna). Nie obeszło się nawet bez "Eviva Espaňa" w finale, melodii, którą można by sobie już darować, jak również od czasu do czasu obejść się w ogóle bez numerów hiszpańskich (za którymi w Hiszpanii przepadam).

Uśmiech krzepił widocznie i pracowników przy przygotowywaniu przedstawienia - co widać po dekoracjach Jana Smosarskiego -pełnych wyrazu i widzięku. Mnie jako warszawiankę najbardziej podbił obrazek starej Warszawy. Wystarczy wymienić nazwisko Jadwigi Matyjaszkiewiczowej, aby wiedzieć jakie były kostiumy Ireny Delmar. To samo odnosi się do Bena Kollera jako organizatora (nie wiem jaki stopień wojskowy mu już teraz przysługuje, dla uniknięcia więc gafy traktuję go jako cywila). Reszty odpowiedzialnych za program nie wymienię, dopóki wie będzie i ich fotografii w programie.

Rewia wesoła i smaczna. "Uśmiech krzepi" - krzepcie się rodacy!

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji