Artykuły

Facet lubi patrzeć na gładkie

- Teatr to magia inna niż kino. To jak możliwość osiągania wielokrotnego orgazmu podczas jednego stosunku. Kino nigdy tego nie daje - mówi ANDRZEJ SARAMONOWICZ, scenarzysta, reżyser. producent .

Zatytułowałeś nowy film 'Jak się pozbyć cellulitu'. Gdy szukałem o nim informacji, otworzyły mi się setki internetowych stron. Podjąłeś chyba najważniejszą kwestię na świecie.

- Najważniejszą to przesada, ale miałem świadomość, że to jest tytuł istotny dla znacznej części ludzkości. I to nie tylko dla kobiet. Dla mężczyzn również. Bo faceci lubią patrzeć na gładkie. Tytuł mojego filmu jest jednak metaforyczny.

Czyli nie powiesz widzom, jak pozbyć się cellulitu?

- Opowiem, jak pozbywać się kłopotów w życiu. Mój nowy film jest pochwałą aktywności, przedsiębiorczości i innowacyjności. To Lejdis żyjące na przyspieszonych obrotach. Z tą różnicą, że bohaterki nie reagują na ruchy egoistycznych i szowinistycznych mężczyzn, ale je prewencyjnie wyprzedzają!

Wracając jednak do cellulitu metaforycznie pojmowanego, czy jest częścią ludzkiej natury?

- Tak jak każdy niezbywalny problem, względem którego żywimy złudzenie, że jakimś cudem zniknie. Przymus pozbycia się cellulitu jest częścią znacznie większej traumy, która trapi dziś ludzkość w naszej części świata - deizacji młodości. Młodość - a co za tym idzie, wiążące się z nią nieodłącznie świeżość, jędrność i uroda - stała się wartością nadrzędną. Każdy, kto przestaje być młody (choćby nie wiadomo jak się przed tym bronił), coraz dotkliwiej odczuwa, że jest gorszy. Mało tego, odczuwa potrzebę, by się z tego wytłumaczyć, jakby coś zbroił. Czasy, kiedy dojrzałość była cenną wartością, minęły bezpowrotnie. Nikt z młodych nie wierzy, że doświadczenia starszego pokolenia mogą być w jakikolwiek sposób przydatne. Trudno sobie wyobrazić, że poddajemy się władzy starych mędrców. Dziś antyczna gerontokracja nie ma szans. Prędzej usłyszymy: 'Żadne stare pierdziele nie będą nami rządzić!'. Trochę mnie to martwi, tym bardziej że czas nieuchronnie popycha mnie w stronę pierdzieli.

Bądźmy dobrej myśli: gdy kiedyś mówiono o wieku balzakowskim, co oznaczało rozpoczęcie starości, myślano o paniach trzydziestokilkuletnich.

- Owszem, granica starości się przesuwa. Dziś kobieta w wieku balzakowskim dopiero zaczyna wchodzić w życie (w znaczeniu: korzystać z niego świadomie).

Pewnie tak jak twoje bohaterki. Czy pisząc scenariusz, badałeś sprawę walki z cellulitem tak do spodu?

- Pytasz, czy prowadziłem badania na wyselekcjonowanej próbce żeńskiej populacji? Jak każdy szanujący się ośrodek badawczy trzymam swoje doświadczenia w tajemnicy A poważnie: akcja 'Jak się pozbyć cellulitu' rozpoczyna się w spa, dokąd przyjeżdżają dwie bohaterki Ewa Silberberg (Dominika Kluźniak) i Maja Minorska (Maja Hirsch). By odpocząć, ale także by zmierzyć się z problemem pomarańczowej skórki. Co prawda za sprawą tajemniczej masażystki Kornelii Matejko (Magdalena Boczarska) porzucają kosmetyczne troski dla spraw bardziej fundamentalnych, ale myślę, że walka o urodę to część ważnej prawdy o naszych żonach, przyjaciółkach, kochankach, siostrach, córkach tudzież matkach, zatem kino nie powinno pozostawać wobec tego obojętne.

Pobyt w spa jest potwierdzeniem wyższego statusu społecznego. Pozycją solariów zachwiał na zawsze Andrzej Lepper.

- Lepper w kolorze miedzi pokazał, że solaria to estetyka plebsu, więc warstwy średnie zaczęły się sztucznej opalenizny wstydzić. Ale czy się skwierczy pod lampą w solarium za 10 złotych, czy poddaje magii rewitalizującego działania alg w spa za 500 złotych, chodzi w gruncie rzeczy o to samo - o fetysz urody. O konieczność bycia pięknym i młodym.

Masz okazję obserwowania tego zjawiska w swoim środowisku?

- Owszem, aktorki potrzebują piękna do pracy, więc dbają o świeżą urodę może bardziej niż pozostałe kobiety. Ale przymus bycia młodym jest dziś tęsknotą ogólnoludzką. Objawia się na przykład w kulcie ekożywienia i bycia fit. Nie mówię, by się zdrowo nie odżywiać i nie trenować. Ale czym innym jest ćwiczyć, a czym innym myśleć, że siłownia zapewni zbawienie ciała. Czym innym jest dbanie o urodę, a czym innym wiara w boską moc kremu na pośladki. Powtórzę raz jeszcze: to wszystko wiąże się z totalitarnym dyktatem młodości. Bycie niepomarszczonym staje się potrzebą quasi-religijną. Kiedy zatem współczesny człowiek dostrzega, że jego fizyczność się degraduje, sam przenosi się do obozu obywateli drugiej kategorii. Bo nie chce, by tłum rozbawionych niepomarszczonych krzyknął do niego ze wstrętem: 'Jak ty wyglądasz, bleee! Wyjazd na bocznicę!'.

Mówiłeś kiedyś, że nie wyobrażasz sobie napisania postaci bez uprzedniego stworzenia jej znaczącego nazwiska. Czy w 'Jak się pozbyć cellulitu' też tak jest?

- Magdalena Boczarska gra Kornelię Matejko. Dlaczego Matejko? Kiedy myślę o Mieszku I czy księciu Witoldzie, widzę ich z obrazów Jana Matejki. To był malarz, którego obrazy zabudowały wyobraźnię całych pokoleń Polaków. A Kornelia zabudowuje wyobraźnię spotkanych przez siebie ludzi. Dominika Kluźniak gra Ewę Silberberg, żonę biznesmena Jakuba Silberberga (Rafał Rutkowski). Oboje są Żydami, stąd to nazwisko. Maja Hirsch wciela się w popularną pogodynkę Maję Minorską. Spodobało mi się to nazwisko. 'Minor' to po łacinie 'mniejszy', a Maja Hirsch jest naprawdę bardzo wysoka (zwłaszcza przy Dominice Kluźniak). Ale Ewa Silberberg - choć filigranowa - ciągle skacze jak pchełka i naprawdę można odnieść wrażenie, że Maja Minorska jest od niej mniejsza. Minorska to zresztą prawdziwe nazwisko, plon moich cmentarnych peregrynacji.

Przepraszam, jakich?

- Lubię spacerować po cmentarzach i czytać nazwiska na płytach nagrobnych. Jak mnie coś poruszy, zapisuję lub fotografuję, a potem daję takie nazwisko postaci z mojego filmu. Przynajmniej w ten sposób mogę takiej osobie dać nowe życie.

Bez płyty nagrobnej nie ośmieliłbym się wymyślić nazwiska Minorska, bo wydawałoby mi się nazbyt wykoncypowane. A jednak jest prawdziwe, grób dał mi przyzwolenie. Tomasz Kot gra w 'Jak się pozbyć cellulitu' prawnika Macieja Zgirskiego. To nazwisko jest też z płyty nagrobnej. Bardzo dobre dla prawnika. A Wojtek Mecwaldowski wciela się w moim filmie w rolę właściciela fabryki przetwórstwa mięsnego i nazywa się Krystian Parzyszek. Czyż może być lepsze nazwisko dla wytwórcy kiełbas?

Masz swój ulubiony cmentarz?

- Zależy, o jakim mieście mówimy. W Warszawie najbardziej lubię Stare Powązki, Bródno i Cmentarz Prawosławny na Woli. Uwielbiam po nich spacerować. To piękne parki, ciche i spokojne, bez setek psów z ich tysięcznymi odchodami.

Na cmentarzu człowiek się nie starzeje, bo tam czas się zatrzymał, a lokatorzy są niezaganiani, nieagresywni i pogodzeni z życiem

Idziesz tropem 'Wspomnień z domu umarłych' Dostojewskiego i piszesz im dialogi?

- Jeszcze nie ten etap.

Czy po premierze '2 maja' w Teatrze Narodowym zaniechałeś pisania tekstów teatralnych?

- Nie, to tylko brak czasu. Ja i tak za dużo pracuję, jestem scenarzystą, reżyserem, producentem i prezesem firmy. W moim wieku to się może źle skończyć, powinienem raczej odpuszczać. Ale mnie ciągle korci, bo teatr to magia inna niż kino. To jak możliwość osiągania wielokrotnego orgazmu podczas jednego stosunku. Kino nigdy tego nie daje.

Miałeś czas na obejrzenie tureckiej inscenizacji "Testosteronu" w Stambule okrzykniętej tamtejszym wydarzeniem roku?

- Niestety, nie. Na kilka godzin przed premierą musiałem odwołać przylot. Ale dzięki tej sztuce mam wielu znajomych z Turcji na Facebooku. Piszą, że sztuka jest fantastyczna, co zawsze mnie zdumiewa i mam wrażenie, że docierają do mnie głosy z jakiejś odległej galaktyki. Widziałem za to 'Testosteron' na Słowacji i w Bułgarii. Superwrażenie! W obu tych krajach sztuka jest grana już od lat i ciągle świetnie się sprzedaje. Grana jest jeszcze w Estonii i Czechach, i nielegalnie w Serbii. Nielegalnie, bo mi nie płacą. Pewno myślą, że tego nie zauważyłem. Poza tym właśnie powstały tłumaczenia na węgierski i francuski, więc może i w tych krajach wystawią tę sztukę. Tylko w Niemczech jakoś 'Testosteron' przebić się nie może. Powiedziano mi, że niemieckojęzyczny teatr źle znosi heteroseksualny wydźwięk tej sztuki, he, he

Czy granie sztuki poza Polską oznacza poważny zastrzyk finansowy w postaci tantiem?

- Poważny nie, ale sympatyczny.

Czy twoje filmy znalazły się w zagranicznej dystrybucji?

- W bardzo ograniczonym, studyjnym zasięgu. Na poważną dystrybucję nie ma właściwie szans, bo nikogo poza Polską nie interesują polscy aktorzy.

Jak traktujesz kontrakt z Warnerem - lokalnie czy globalnie?

- Lokalnie. Jestem realistą i nie mamię się iluzjami, że mnie zaproszą do pracy w Hollywood. Przede wszystkim istnieje bariera języka. Autor tekstu jest niewolnikiem swojego języka i świata, w którym żyje.

Nigdy nie napiszę dobrego scenariusza, który rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych i jego bohaterami są Amerykanie, bo tego świata nie znam.

Jaki projekt po 'Jak się pozbyć cellulitu'?

- Historia 40-letniego ojca i 10-letniego syna. Ojciec jest świeżo po rozwodzie i ku utrapieniu syna na potęgę romansuje z mamami kolegów i koleżanek syna z klasy. W życiu syna powoduje to oczywiście wiele komplikacji.

Współautorem tego scenariusza jest Sasha Harari, producent filmu 'The Doors' Olivera Stone'a. Wierzę, że zdjęcia rozpoczniemy za rok.

Czy pisanie scenariuszy to realizowanie ściśle zaplanowanej od początku łamigłówki, jak to robił Hitchcock, czy też lubisz sam siebie zaskoczyć?

- Pisanie scenariusza to wielostopniowy proces, w którym samo pisanie - rozumiane jako czynność - zajmuje tylko część czasu, i to nie największą. Lwia część tworzenia scenariusza schodzi na myśleniu. Kiedy zaczynam pisać, mam już wszystko precyzyjnie poukładane, choć oczywiście każdy dzień pracy przynosi nowe zaskoczenia, bo coraz lepiej poznaję swoich bohaterów. To jak codzienne spotykanie się ze znajomymi - mimo iż dobrze ich znamy, nigdy nie wiemy, co każdego dnia nam opowiedzą i w jakim humorze się zjawią. Jedyna różnica - że ze znajomymi spotykamy się w knajpie, a z bohaterami scenariusza u siebie w głowie

Która ze światowych kinematografii dostarczyła ci ostatnio najwięcej wrażeń?

- Lubię kino, które służy widzowi, a nie autorowi. Dlatego najwięcej radości daje mi Hollywood. Owszem, w Europie co pewien czas robi się piękne i mądre filmy, ale znaczna część produkcji z naszej części świata to pretensjonalne gnioty. Zawsze będę wolał płytką strzelankę od płytkiej obyczajówki.

Pamiętasz jeszcze, jaki był twój pierwszy pomysł na scenariusz?

- To była historia o początkującym pisarzu, który jedzie do małego miasteczka, by uporządkować sprawy po zmarłym dziadku listonoszu. Na strychu domu dziadka znajduje kilkaset niedoręczonych listów z lat 50. Kiedy je czyta, uświadamia sobie, że to donosy, które mieszkańcy owej miejscowości wysyłali na siebie samych do Urzędu Bezpieczeństwa. Dziadek listonosz ich do UB nie dostarczał, ratując wiele osób przed aresztowaniem, a może i śmiercią. Pisarz zaczyna publikować te listy w formie własnych opowiadań, zyskując uznanie krytyków, wkrótce jednak zgłaszają się do niego ludzie, którym nie w smak jest, że ktoś grzebie w ich niechlubnej przeszłości... Pracowałem nad tą historią 18 lat temu z późniejszym scenarzystą 'Komornika' Grześkiem Łoszewskim. Telewizja Polska ją kupiła i zlała nas totalnie. Byłem poważnie załamany i chciałem rzucać scenariopisarstwo. Na szczęście tego nie zrobiłem i jakoś sobie radzę. Chwilami mam wrażenie, że nawet lepiej niż TVP.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji