Artykuły

Wola dramatu

- Chciałbym, aby po scenie Tadeusza Łomnickiego mogli chodzić Edyp, Antygona, Medea, Hamlet, Faust czy prorok Ilja - mówi TADEUSZ SŁOBODZIANEK, nowy dyrektor Teatru na Woli.

Scenę przy Kasprzaka, autor "Proroka Ilji", "Merlina" i "Naszej klasy", objął na początku września. Atmosfera nie była sprzyjająca. Część środowiska teatralnego walczyła o to, aby władze miasta ogłosiły konkurs na to stanowisko. Tadeusz Słobodzianek nie ujawniał mediom swoich planów. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy ma zamiar prowadzić dwa osobne teatry - miejski Na Woli i niezależne Laboratorium Dramatu przy Olesińskiej na Mokotowie. Dziś opowiada nam o tym, że ma zamiar połączyć siły obu tych miejsc i właśnie w Teatrze na Woli już w październiku odbędzie się premiera jego nominowanej do nagrody Nike sztuki "Nasza klasa".

Rozmowa z Tadeuszem Słobodziankiem [na zdjęciu]

Joanna Derkaczew: Nietypową scenę pan przejmuje...

Tadeusz Słobodzianek: Znam ją od lat, to jest jedna z najfajniejszych scen w Warszawie. Fantastyczna akustyka. Wyjątkowy układ sceny i widowni. W Polsce architekci próbują najczęściej osiągnąć jakiś kompromis między potrzebami aktora i inscenizatora, w związku z czym projektują sceny dla nikogo. Mówi się z nich ciężko, a poszaleć ze światłami czy dekoracjami też się nie da. Teatr na Woli został zbudowany przez kogoś świadomego, na co się decyduje. Nie ma komina, nie ma głębokich zapadni, za to słychać każdy szept. Jest też odpowiednia liczba widzów: 350-400 w zależności od użycia proscenium.

Wymarzona scena dla dramatu?

- Tak. Architektonicznie i organizacyjnie. Nie zdecydowałbym się wejść do teatru ze stałym zespołem. W teatrach etatowych nieustannie powraca problem "aktorów gościnnych". Wielu reżyserów chce pracować z własnymi, sprawdzonymi artystami, co zawsze rozwściecza dyrektorów i zespół. Warszawa jest szczególnym miastem. Mnóstwo tu świetnych aktorów, którzy nie zdecydowali się na pracę etatową. A nawet ci zatrudnieni na stałe wolą brać udział w projektach zewnętrznych, a nie tych przydzielonych odgórnie. Nie trudno tu zebrać ekipę do projektu. W teatrze "impresaryjnym" nie ma problemu rozmemłania, zasiedzenia, snucia się cały dzień wokół bufetu. Tu naprawdę można umówić się na poważną pracę od rana do wieczora. W ogóle jestem wielkim zwolennikiem systemu castingów, aktorzy powinni mieć równe szanse i dostawać przyzwoite pieniądze za efekty.

Na którą scenę ich pan zaprosi? Na Olesińską, na Wolę?

...albo do klubu Sen Pszczoły na Pradze-Północ. Czekamy na decyzje budżetowe, ale jest szansa, że będziemy dysponować trzema przestrzeniami. Na Olesińskiej, gdzie będzie od 1 stycznia Scena Przodownik (na cześć kina, które tu przed laty prosperowało) pozostanie cała nasza kameralistyka i sztuki, które wpasowały się w te surowe wnętrza, jak "Merlin". Tu będziemy dalej w jeszcze większym stopniu eksperymentować, szukać, sprawdzać, czytać, słuchać wykładów i dyskutować - słowem jedno wielkie poszukiwanie i eksperyment Laboratorium Dramatu, które teraz jest zapleczem naukowym Teatru na Woli jako instytucji publicznej. Efekty pracy Laboratorium pokazywać będziemy na trzech scenach. Aha, w Przodowniku jesienią zacznie działać kabaret literacki.

Kabaret czyli...?

Michał Walczak, Małgorzata Sikorska-Miszczuk, Joanna Owsianko, inni dramaturdzy, reżyserzy i aktorzy. Taka piwnica literacka z wyszynkiem, szansa na natychmiastową próbę talentu, warsztatu i wyobraźni. Do maleńkiej salki w Śnie Pszczoły przeniesiemy kilka rzeczy gotowych jak "111", "Urojenia" czy "Jordan", ale tu pokażemy także plon konkursu "Sztuka Monologu": "Najpiękniejszą" Kingi Kaczor, "Lunę" Artura Urbańskiego, "Ismenę" Anny Wojnarowskiej, "Stefanię Moles" Maliny Prześlugi i jeszcze inne, jeżeli wystarczy nam pieniędzy. Te dwa ostatnie monodramy napisały studentki Szkoły Dramatu, z czego rad jestem wielce. Duża scena to ciągle przestrzeń planów i rozmów. Nie chciałbym zresztą planować wszystkiego dłużej niż na rok, bo rzeczywistość wciąż nas zaskakuje, a teatr musi na nią reagować.

Co można powiedzieć na pewno?

Na pewno 16 października zaczynamy premierą "Naszej klasy" w reżyserii Ondreja Spišáka. Agnieszka Glińska pracuje nad nową sztuką Michała Walczaka "Amazonia", historią o dwudziestolatkach, którzy dokonują życiowych wyborów, i cenie, którą przychodzi za to zapłacić, a Krzysztof Rekowski nad "Allegro Moderato" Szymona Bogacza, sztuką o wartości ludzkiego życia "samego w sobie", że tak egzystencjalnie się wyrażę. Z odziedziczonego repertuaru postaram się uratować te rzeczy, które da się grać dalej, czyli sztandarowe spektakle Woli: "Lipiec" Iwana Wyrypajewa, "Bombę" Macieja Kowalewskiego i "Uwaga! Złe psy!" Remigiusza Grzeli i Michała Siegoczyńskiego. Z pozostałymi produkcjami są problemy - a to wycofała się aktorka, a to reżyser nie zgadza się na wznowienie. Na pewno nie będę też prowadził w teatrze jednego stylu. To ma być teatr swoistych grup teatralnych składających się z reżysera, dramatopisarza/dramaturga i aktorów. Wyobrażam sobie, że swoje miejsce mogliby tu znaleźć Agnieszka Glińska, Piotr Cieplak i Ondrej Spišak, Aldona Figura, Maja Kleczewska i Piotr Jędrzejas, Natalia Babińska, Kuba Kowalski i Mateusz Przyłęcki. Otwarty jestem jednak na propozycje, spotykam się z innymi reżyserami, czytam nowe sztuki teatralne, choć również chciałbym, aby po scenie Tadeusza Łomnickiego mogli chodzić Edyp, Antygona, Medea, Hamlet, Faust czy prorok Ilja.

Gdzie szuka Pan ludzi?

- Nie zabrzmi to zręcznie, ale ludzi jest pełno. Zamierzamy też wciągnąć do współpracy dramaturgów, poetów i pisarzy starszego pokolenia. To przecież ciągle aktywni twórcy. Mam nadzieje, że dadzą się namówić chociaż na pisanie adaptacji teatralnych. Bardzo chciałbym pozyskać dla teatru Marka Koterskiego, którego wielbicielem jestem od lat. Jest też cała plejada 30-, 40-latków, którzy w jakiś sposób otarli się o Laboratorium, jak Marek Modzelewski, Tomasz Man, Piotr Rowicki, Magda Fertacz, Dana Łukasińska, a także wielu młodych dramatopisarzy dla których Laboratorium Dramatu przy Teatrze na Woli będzie otwarte.

Jakim kontekstem dla teatru jest Wola?

- Poznaję ją. Dużo rozmawiam z pracownikami teatru, którzy mają świetne rozeznanie w sytuacji. Chcę też zamówić badania socjologiczne w kilku niezależnych źródłach. Ciekaw jestem, na czym polega ten dziwny melanż tradycji robotniczej, rdzennej, socjalistycznej z kapitalistycznym szaleństwem w postaci wszechobecnych na Woli banków. Przecież wszystkie fabryki produktów przerobiono tu na fabryki pieniędzy czy "wizerunku pieniędzy". Ciekawy pomysł ma Jacek Głomb. Zaproponował mi projekt o rewolucjoniście Marcinie Kasprzaku. Teatr mieści się przy ulicy jego imienia, a prawie nikt nie zna związanej z nim historii. A przecież to był prawdziwy terrorysta, działacz ruchu robotniczego, na własnych plecach przenosił Różę Luksemburg przez granicę. Gdy oskarżono go o współpracę z carską milicją, po prostu zastrzelił we własnej drukarni czterech żandarmów. To nie jest temat?

Tylko trzeba to jeszcze napisać. Czy szkoła dramatu będzie działać dalej?

- Będzie, ale na innych zasadach. Po dwóch latach doświadczeń wygląda na to, że praca nad dramatem musi mieć charakter bardziej warsztatowy. Gdy działaliśmy jako szkoła zaoczna, mogliśmy pochwalić się ambitnym programem, którego jednak nikt nie był w stanie w pełni wykorzystać i zrealizować. Nie da się na przykład napisać przez weekend czterech poważnych tekstów do czterech wykładowców i do tego z sensem przeczytać dziesięć sztuk. Zaostrzyliśmy też kryteria selekcji, w tym roku wyłącznie kandydatów, którzy mogą się już wykazać jakimś gotowym tekstem, którzy nie przychodzą do szkoły "na próbę", ale faktycznie są zainteresowani ciężką pracą nad doskonaleniem warsztatu dramatopisarskiego. Bo to jest ciężka praca. A ostatnie doświadczenia pracy i pobytu w Londynie nauczyły mnie kilku prostych zasad. Żeby odnosić efekty, trzeba utrudniać, nie ułatwiać. Nie wyobrażam sobie powtórki z sytuacji, gdy chodzę za autorami i błagam: "Napiszcie coś, skończcie, poprawcie cokolwiek - my wam wystawimy". W Studio przy londyńskim National Theatre jest taka kantyna, gdzie się odpoczywa, gada, je kanapki. I w tym pokoju stoi ogromny kosz z napisem: "Papierowe kubki, tacki, manuskrypty". Tam się nie pieszczą z tekstami i dlatego mają rezultaty.

Jakie miejsce w "teatrze dramatu" może mieć mim?

- Traktuję pantomimę poważnie. I podziwiam. Do Studium, które działa przy Teatrze na Woli i festiwalu, przede wszystkim nie będę się wtrącał, żeby czegoś nie zepsuć. Jedynie w czym mogę starać się Bartkowi Ostapczukowi pomóc, to zdobyć więcej pieniędzy na festiwal, żeby mógł spełniać swoje marzenia i zapraszać najlepszych z najlepszych na świecie.

A panu co się marzy?

- Mnie? Festiwal Sztuk Współczesnych w Teatrze na Woli, który raz w roku pokazywałby w Warszawie to, co najlepsze w ostatnim sezonie w całej Polsce: najlepsze nowe sztuki, nowe adaptacje i nowe przekłady, a wszystko pisane przez dramatopisarzy i dramaturgów, mające rangę literacką, spójne myślowo i artystycznie. Słowem, chciałbym, żeby na tę scenę powróciło wartościowe słowo. W tej chwili jednak najważniejsze jest to, by przekonać warszawiaków do Teatru na Woli. Chcemy dać widzom dobry powód, by się do nas pofatygowali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji